- Cześć, mamo! - Peter Wilson zajrzał do kuchni. - Dostałem propozycję. Muszę zdecydować, czy …
- ... wyjechać z Lichtown? - spytała zaniepokojona pani Wilson.
- Nie, nie martw się. - Peter uśmiechnął się czule. - Nikt nie oczekuje, że zmienię swoje dotychczasowe życie.
- Co to za propozycja?
- Praca. Powiedziałbym, że dorywcza.
- Jesteś zainteresowany?
- Zastanawiam się.
- Chyba liczą na ciebie?
- Pewnie tak, inaczej nie zostałbym poproszony.
- Czym miałbyś się zajmować?
- Szkoleniami.
- Prowadziłeś kiedyś szkolenia?
- Tak, ale w takim zakresie to byłby pierwszy raz.
- I co by to było?
- To, na czym się znam.
Pani Wilson spojrzała pytająco.
- Cóż ..., więc prowadzenie przesłuchania, oczywiście zatrzymanie podejrzanego, niektórych zatrzymanych trzeba skuć.
- Jak często?
- Skuwać? Ja decyduję.
- Nie, te szkolenia jak często?
- Wtedy, kiedy miałbym czas. Mam wolną rękę. Mogę być przecież zajęty swoimi sprawami.
- Dobrze, że chociaż do mnie czasem wpadasz.
- Mamo, wiesz, że mam dużo pracy.
- Wiem, wiem.
Nagle zadzwoniła komórka Petera.
- Nadinspektor Wilson, słucham. Tak, ... tak, ... tak. Zaraz będę. - Peter schował komórkę do kieszeni. - Przepraszam cię mamo, lecę.
- Znowu musisz kogoś skuć?
- Jeszcze nie wiem.
XXX
- Nadinspektorze! Tutaj! Tutaj! - sierżant Black zamachał latarką, wychylając się zza drzewa. - W lewo ścieżką w dół i potem w prawo! Uwaga! Cholernie ślisko!
- Black, co tu się stało? - spytał nadinspektor po tym, jak szczęśliwie dwa razy uniknął upadku na stromiźnie.
- Sir, jechałem rowerem do domu. Przez te ulewy, to sam pan wie, wszędzie błoto i ślisko. No i jak się nie wywalę. Łubudu! Niech pan spojrzy, jak ja wyglądam. Oczywiście, domyśla się pan, na czym zjechałem. - sierżant Black odwrócił się plecami do nadinspektora Wilsona.
- Black, … spodnie.
- Co, Sir?
- Nieważne. Połamałeś się, Black?
- Nie, wszystko w porządku. Jestem cały. Pewnie parę siniaków. Ale jak skończyłem zjazd, to zauważyłem, że za kołem od roweru, ... rower zjechał tu przede mną ... więc, że za kołem od roweru w krzakach jest czyjaś ręka. Pan spojrzy. Niczego nie ruszałem. Trup też cały w błocie, ale i tak widać, że świeży. Mężczyzna.
- Dziwny zbieg okoliczności. - nadinspektor przyglądał się miejscu zdarzenia w świetle latarki. - W krótkim czasie w jednym rowie ląduje trup i policjant, i to w tej kolejności.
- Nie pomyślałem o tym, ale jak pan już to powiedział, to faktycznie dziwne.
- Dlaczego się przewróciliście, Black?
- No bo to błoto ... i ślisko ..., ale wie pan przejechał blisko mnie samochód, nie powiedziałbym, że kierowca chciał mnie zepchnąć do rowu, tylko raczej nie zachował bezpiecznej odległości …
- Rozpoznaliście ten samochód, Black?
- Nie, wtedy jak mnie minął i mógłbym mu się przyjrzeć, to już robiłem zjazd. Jedno co zauważyłem kątem oka to, że był duży i biały.
XXX
- Spodnie do wywalenia. Całe podarte.
- Ahaha! - zaśmiewał się posterunkowy White. - Szkoda, że tego nie widziałem. Ahaha!
- W życiu nic więcej ci nie opowiem. - powiedział obrażony sierżant Black.
- Ahaha! Pan to widział, Sir? Ahaha! - posterunkowy White płakał ze śmiechu.
- Dzień dobry, panowie. Black, już wiadomo, kto to był? - nadinspektor zignorował atak śmiechu posterunkowego White’a.
- Tak. Przysłali raport z godzinę temu. To rzeźnik.
- Ten seryjny morderca? - spytał nadinspektor.
- Nie. To nasz rzeźnik, James Butcher z Lichtown. White u niego paróweczki dzieciom kupował.
Posterunkowy White natychmiast spoważniał.
- To był James Butcher?
- On sam we własnej osobie.
- O, matko!
XXX
- Teraz poważnie, panowie. - nadinspektor Wilson zapalił papierosa. - Kto mógł rozwalić głowę rzeźnikowi?
- Jakaś zwariowana weganka. - posterunkowy White zacisnął pięść i zaczął nią wymachiwać. - Pełno tego. Jak odbieram dzieci ze szkoły, to słyszę jak te weganki ze sobą rozmawiają. Tfu!
- Chyba raczej tofu? - pouczył White’a sierżant Black.
- Może i tofu. Do gęby bym tego nie wziął. Taka na przykład ... Sophie Gardner, albo jeszcze lepiej ... jak-jej-tam Mary Powell. Ta, to dopiero wariatka. Żonkę mi chciała znarowić.
- Ciekawy trop, White. - nadinspektor nie chciał zniechęcić posterunkowego do ewentualnego wysiłku umysłowego w przyszłości. - Jednak wydaje mi się, że prawdopodobnie nie zabiłyby człowieka, tak jak nie zabijają zwierząt.
- Sir, przecież ja też nie zabijam, a moje dzieci bardzo lubią paróweczki. Ja zresztą też.
- A wy, Black, co myślicie?
- Na weganki szkoda czasu.
- A co wy tam obaj wiecie! - rzucił w gniewie posterunkowy. - O, przepraszam, Sir.
- White, mamy sprawę kradzieży listów ze skrzynki panny Spinster. Idźcie na miasto powęszyć.
- Tak jest, Sir, ale jeszcze zobaczycie, że to te cholerne weganki rzeźnikowi łeb rozwaliły.
XXX
- A może ten White nie całkiem od rzeczy plecie. Może to jakieś ekstremistki? Co, Sir?
- Black, później poprzeglądacie trochę Internet, może coś wegańskiego się pojawi, ale dieta raczej nie ma nic wspólnego z tym zabójstwem. Zastanówmy się teraz nad okolicznościami. Rzeźnik dostał tasakiem w czoło.
- Czyli na pewno stał przodem do swojego zabójcy, i albo rozmawiali, albo rzeźnik się odwrócił, bo usłyszał kroki albo czyjś głos. - Black mówił bardzo powoli, bacznie obserwując reakcję przełożonego. - Myślę, że to ktoś znajomy. No i jeszcze jedna ważna kwestia, kąt pod jakim oberwał, wskazuje, że napastnik był podobnego wzrostu.
- Black, przyjmijmy najpierw, że rzeźnik rozmawiał z kimś trzymającym w ręce tasak. Rozmówca z tasakiem mnie by zaniepokoił.
- Mnie też, ale Butcher był rzeźnikiem, więc jeśli rozmawiał z kimś z branży, to taki ktoś trzyma tasak w ręce cały czas, jak pan długopis. Myślę jeszcze o takiej możliwości, że rozmówca, na przykład klient, zdenerwował się i chwycił tasak leżący na blacie, no i wiadomo.
- Zatem, przynajmniej na razie, zabójcą może być zarówno jakiś rzeźnik jak i nie-rzeźnik. Do roboty, Black.
- To od czego zacząć, Sir?
XXX
- Niech pani nie płacze. - sierżant Black podał kobiecie papierowy ręcznik oddarty chwilę wcześniej z rolki.
- Panowie siadają. - kobieta wskazała policjantom zniszczone krzesła w niewielkiej kuchni. - Gdzie ja teraz pójdę? Kto mnie przyjmie do pracy? Pan wie, ile mam lat? A już myślałam, że sobie do emerytury popracuję u Butchera. - kobieta znowu zaszlochała.
- Chcielibyśmy zadać pani kilka pytań? - sierżant Black podjął nieudaną próbę rozpoczęcia przesłuchania.
- A, ludzie?! Gdzie teraz będą robić zakupy?!
Sierżant podał kobiecie kolejny papierowy ręcznik.
- Pewnie w tym wielkim sklepie, co to nie wiadomo, co tam sprzedają! - prawie krzyknęła kobieta. - Hm! Oczywiście, jest jeszcze ten "obwoźny rzeźnik" - dodała z przekąsem - co przyjeżdża do Lichtown we wtorki i czwartki. Znają go panowie? Parkuje zawsze przy rynku.
- Czyli ludzie jakoś sobie poradzą. - wtrącił sierżant.
- E tam! - kobieta pociągnęła nosem. - Pan da jeszcze jeden ręcznik.
Sierżant wykonał polecenie, a kobieta niedbale wytarła oczy i policzki.
- Pan pyta, poruczniku.
Nadinspektor Wilson uznał, że to do niego zwróciła się kobieta.
- Proszę pani, czy była pani jedynym pracownikiem w sklepie Jamesa Butchera?
- Tak.
- Kto stał codziennie za ladą?
- Ja. Oczywiście oprócz niedziel.
- A jak pani chorowała, albo była na urlopie?
- To szef sam wszystkim się zajmował. Sprzedawać mięso to nie może byle kto. Co pan sobie myśli?
- Czy pani używała tasaka?
- A skąd! Tym się zajmował tylko szef. Ja używałam krajalnicy, takiej na prąd. Też trzeba umieć. Wie pan jakiej? A tasaka nie tykałam.
- Dlaczego?
- Jak dlaczego? Tasak to męska robota. No co ja mam panu takie oczywiste rzeczy tłumaczyć, poruczniku.
- Nikt pani nie pomagał?
- Oczywiście, że tak.
- Czyli nie była pani jedynym pracownikiem?
- Byłam.
- To kto pani pomagał?
- Codziennie przychodził Steve Whitmore.
- Kto to?
- Chłopak tu od nas, z Lichtown.
- Co robił w sklepie?
- Ogólnie cięższe sprzątanie. Coś wynieść, przesunąć lodówki. Szef mu wyznaczał, co ma codziennie zrobić na koniec dnia. Złego słowa na Steve’a nie powiem, dobrze pracował. A zapłatę dostawał też codziennie.
- Bez umowy?
Kobieta wzruszyła ramionami.
- A skąd James Butcher brał towar?
- Miał stałego dostawcę Paula Beatona.
- Od jak dawna?
- Od zawsze.
- A tak w przybliżeniu?
- Będzie ze dwadzieścia lat.
- Jak im się układała współpraca?
- Że co?
- Czy się lubili?
- Jak było już po pracy, to sobie we dwóch czasem po koniaczku wypili na zapleczu. Szef miał w szafce schowany. Ale! - kobieta podniosła palec wskazujący. - Póki robota była, to szef alkoholu nie uznawał. A po pracy, to za kołnierz nie wylewał.
- Czyli się lubili?
- Z kim?
- Z dostawcą?
- Kto ich tam wie. Oni to chyba jakaś rodzina, czy coś.
XXX
- Może to ten dostawca? Mogli się o coś pokłócić. - zasugerował sierżant Black.
- O co? O ceny? - zdecydowanie zaoponował nadinspektor. - Jak im się nie podobało i nie mogli się dogadać, to i jeden i drugi mógł sobie znaleźć innego kontrahenta.
- Ale pieniądze to zawsze niezły motyw.
- Niby tak, ale jakoś nie wydaje mi się. - nadinspektor oparł się o biurko. - Kto jeszcze używa tasaka?
- Moja żonka! - krzyknął z dyżurki posterunkowy White i po chwili wszedł do gabinetu nadinspektora Wilsona.
- I tak konkretnie to do czego go używa?
- Nieraz jak obiad szykuje.
- Nie za ciężka robota dla kobiety?
- Dlaczego?
- No sam tasak jest dość ciężki.
- Pan przecież widział moją żonkę, Sir. Jest kawał kobity, co nie?
XXX
- A żona rzeźnika? - zastanawiał się nadinspektor Wilson.
- Widywałem ich czasem razem na mieście. Przystojna. - stwierdził z uznaniem sierżant Black.
- Wysoka?
- Już pan jest wysoki, Sir, a ona jeszcze wyższa od pana.
- Może to ona mu przyłożyła? Ale jaki miałaby powód?
- White mówi, że jego żonka zawsze ma powód, żeby mu przyłożyć.
XXX
- Ta sprzedawczyni też wysoka. - stwierdził sierżant Black.
- I? - spytał zamyślony nadinspektor.
- I może narobiła manka?
- Jaki związek ma wzrost z robieniem manka?
- Tak w ogóle to żadnego, ale jeśli narobiła manka, i to na dużą kwotę, to miała powód żeby zabić, a jednocześnie pasuje na zabójcę, bo zabójca był coś mniej więcej taki wysoki jak ona.
- Nieźle, Black.
- Dziękuję, Sir. No i ... szef ją przyłapał na tym manku, a ona mydli nam oczy, że tasaka to do ręki nie bierze.
- Ale skąd się wzięły zwłoki w tych krzakach, w których pół miasta wylądowało? - zainteresował się posterunkowy White.
- Oj, White, nie pół miasta, tylko rzeźnik i ja.
- Tak czy siak, skąd się tam wzięły? Przecież ciało przenieść to nie taka prosta sprawa.
- Zabójca mógł mieć wspólnika. Chyba, że jakoś to ciało sposobem przeniósł.
- Jakim sposobem? - dopytywał posterunkowy.
- Na razie nic mi nie przychodzi do głowy.
- A czy wy wiecie, że żona rzeźnika i dostawca to rodzeństwo? - spytał z wyższością posterunkowy. - Żonka mi powiedziała.
XXX
- Ktoś zgłosił, że znalazł porzuconego białego SUV-a w lesie, za zjazdem na Mallet. W bagażniku były ślady krwi. Od razu wszystkim się zająłem. - powiedział z dumą sierżant Black.
- Czy to ten SUV, którym ktoś was zepchnął do rowu, Black? - spytał nadinspektor Wilson.
- Tak, Sir.
- I niech zgadnę, krew w bagażniku to krew rzeźnika?
- Oczywiście, a SUV też rzeźnika.
- To sobie karawan sam kupił, biedaczysko.
- W leasing wziął, tak dla ścisłości. To też sprawdziłem, Sir.
XXX
- Kiedy oddacie ciało męża? - spytała nadinspektora Wilsona atrakcyjna brunetka.
- Niestety jeszcze nie teraz. Poinformujemy panią. Muszę zadać pani kilka pytań. - dodał nadinspektor.
- Proszę.
- Gdzie pani była w czasie, gdy zginął pani mąż?
- Czyli?
- Tak jak już informowałem, w ostatnią środę wieczorem.
- Wyjechałam na cały dzień do matki, do Shrewsbury. Samochodem.
- Jaki był powód odwiedzin?
- Mama jest w szpitalu. Wyjechałam wcześnie rano i wróciłam około 11 wieczorem. Nie lubię tam sama jeździć, 50 mil wąskiej i krętej drogi. Ale nie miałam wyboru.
- Dlaczego?
- James w tygodniu nie może ... nie mógł zostawić sklepu ... zresztą nie przepadał za teściową. Z wzajemnością.
- Spotkała pani tam kogoś? Oprócz matki.
- Chodzi o świadka? Cały czas byłam w szpitalu, co jakiś czas przychodziła któraś z pielęgniarek. Na pewno potwierdzą, że spędziłam ten dzień w pokoju mamy.
- Czy Paul Beaton to pani brat?
- Przyrodni.
- Utrzymują państwo kontakt?
- Tak, spotykamy się w święta, czasem bez okazji, a poza tym Paul jest dostawcą męża. Był.
XXX
- Proszę usiąść. - nadinspektor Wilson wskazał Paulowi Beatonowi krzesło.
- Dziękuję.
- Od jak dawna współpracował pan z Jamesem Butcherem? - spytał nadinspektor.
- Będzie około 22 lat. - mężczyzna zastanowił się. - Tak, dokładnie 22 lata.
- Wiemy, że kupił pan niedawno sklep rzeźniczy w Watford. - stwierdził nadinspektor Wilson.
- A pan co? Skarbówka? - odpowiedział Paul Beaton. - W jakiej sprawie zostałem wezwany? O co chodzi? Przecież to nie sprawa policji! - mężczyzna z każdym zdaniem mówił coraz głośniej.
- Proszę nie podnosić głosu. - powiedział dobitnie nadinspektor Wilson.
Paul Beaton zerwał się z krzesła.
- Niech mnie pan nie uspokaja! Jestem bardzo spokojny!
- Proszę usiąść. Czy złożył pan szwagrowi ofertę wykraczającą poza dotychczasową współpracę?
- Jaką niby ofertę? - spytał Paul Beaton podejrzliwie.
- Odkupienia od niego sklepu.
- A, pan o tym. Rozmawialiśmy, owszem, ale nie był zainteresowany.
- Jednak panu zależało?
- Nie to nie. Planowałem popytać gdzie indziej. Zawsze coś się znajdzie.
- Dlaczego chciał pan kupić ten sklep?
- Mnie wystarczy, to co zarobię. Żona też zadowolona, ale mam dwóch synów, to chciałem rozbudować firmę dla nich.
- Mamy powody sądzić, że był pan ostatnią osobą, która widziała Jamesa Butchera żywego.
Zapadła cisza.
- Nadinspektorze, zdenerwowałem się przed chwilą, bo ... może nie zawsze wszystko tak do końca legalnie robię, czasy są ciężkie, ale szwagra nie zabiłem.
XXX
- Pan Steve Whitmore? Dziękuję, że pan przyszedł na posterunek. - nadinspektor zaprosił młodego człowieka do gabinetu. - Proszę usiąść. Pracował pan u Jamesa Butchera?
- Znaczy się ... u Butchera? - spytał niepewnie Steve Whitmore.
Nadinspektor kiwnął głową.
- Znaczy się tak, ale umowy nie było.
- Długo pan tam pracował?
- W grudniu piąty rok.
- A dlaczego James Butcher nie podpisał z panem umowy?
- Nie wiem.
- Chwalił pana za to, jak pan pracował?
- Tak, zawsze mówił, że dobrze pracuję.
- Poprosił pan kiedyś Jamesa Butchera o umowę?
- Nie.
- Ale …
Nadinspektor nie zdążył dokończyć pytania, gdy mężczyzna gwałtownie zaprzeczył.
- Nie.
- Proszę opowiedzieć o sobie. - podejrzewając, że Steve Whitmore kłamie, nadinspektor zmienił temat.
- Ale co mam powiedzieć?
- Ile pan ma lat?
- W zeszłym miesiącu skończyłem 27.
- Gdzie pan mieszka?
Mężczyzna odpowiedział niewyraźnie.
- Nie dosłyszałem. - stwierdził nadinspektor.
- Mieszkam u matki.
- Jest pan żonaty? Ma pan dzieci?
- Nie, ale ... ale ostatnio zapoznałem dziewczynę w klubie w Pleading. - mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
- Układa się wam?
- Ona bardzo mi się podoba.
- Często się spotykacie?
- Nie mogę jej zaprosić do siebie.
- Dlaczego?
- Już mówiłem. Mieszkam kątem u matki.
- Dobrze się wam rozmawia?
- Tak. Tak myślę.
- Jak ma na imię?
- Laura. Pracuje w domu towarowym w Pleading. Jest bardzo ładna.
- Steve, a co powiedziałeś Laurze o sobie?
- Powiedziałem, że jestem kierownikiem w sklepie. - Steve Whitmore wpatrywał się w podłogę. - Przecież nie umówiłaby się ze mną drugi raz jakbym jej powiedział, że nie mam porządnej roboty. No i dlatego poszedłem wtedy do Butchera i poprosiłem go, żeby dał mi umowę i żeby mnie fachu wyuczył. A ten się zaczął śmiać. Nie jakoś bardzo, tylko tak normalnie, ale powiedział, że ja przecież żadnej szkoły nie mam, a to się trzeba dużo uczyć, i jakby chciał kogoś przyjąć na naukę, to nie weźmie mnie, tylko kogoś po szkole poszuka. A ja na ten sam wieczór byłem umówiony z Laurą i chciałem jej powiedzieć prawdę, przeprosić, że ją okłamałem, ale że tak w ogóle to już mam umowę. Na kartce sobie napisałem, co jej powiem. - mężczyzna wyjął z kieszeni wymiętą kartkę w kratkę, zapisaną niewyrobionym pismem. - Jak człowiek ma robotę to go inni szanują i w banku może by ze mną chcieli rozmawiać i wynająć by coś można. Rozumie pan nadinspektorze, prawda?
- Tak. Pokłóciliście się z Butcherem?
- Strasznie. Ale jak wychodziłem ze sklepu to łeb miał cały.
XXX
- Dzień doberek. Co podać? - spytał wysoki otyły rzeźnik. - Wszystko świeżutkie. Może wątrobianki, albo mortadeli? Następna okazja będzie dopiero w czwartek.
- Pan Jules Boucher? - spytał nadinspektor Peter Wilson.
- Tak. - odparł niepewnie mężczyzna.
- Nadinspektor Wilson i sierżant Black.
Rzeźnikowi zrzedła mina.
- Znał pan Jamesa Butchera?
- Tak.
- Wchodziliście sobie w drogę?
- Po co od razu takie wielkie słowa, nadinspektorze? Ha, ha. - mężczyzna zaśmiał się sztucznie. - Dla każdego wystarczyłoby miejsca.
- Lichtown to nie jest wielkie miasto. Ile sklepów rzeźniczych potrzeba?
- To może ja zamknę teraz, nadinspektorze? Już idę do panów. Chwilowo nieczynne, „psze” pani. - dodał, zwracając się do starszej kobiety przy ladzie.
- Co za porządki? - mruknęła pod nosem.
- O co chodzi nadinspektorze? - spytał Jules Boucher, wycierając ręce w fartuch.
- Przyjechał pan do Lichtown w zeszłą środę?
- Yyy, … faktycznie byłem.
- Rozmówić się z Butcherem?
Mężczyzna zastanawiał się dłuższą chwilę, zanim odpowiedział.
- Przyszedł do mnie we wtorek ... dzień wcześniej, tu do mojego sklepu. Powiedział, że mu psuję interesy ... pozbawiam zarobku. Powiedział, że mam się więcej w Lichtown nie pokazywać z tym swoim nędznym kramem. W środę wieczorem przyjechałem do niego do sklepu pogadać, ale Butcher się upierał, straszył mnie, wyzywał, ja też nie byłem mu dłużny i ... W panice nie wiedziałem co zrobić z ciałem. Wsadziłem go do jego wozu, na pakę, wywiozłem i wrzuciłem do rowu. Już było ciemno. Sierżancie, przepraszam za ten rów, ale znałem pana z widzenia i jak tak jeździłem potem bez celu po mieście, to ... no po prostu nawinął mi się pan. Chciałem, żeby ktoś znalazł Butchera. Nie wiem, chyba mnie jednak sumienie ruszyło.
- Może trzeba było raczej do nas zadzwonić?
XXX
- I co Peter zdecydowałeś?
- W jakiej sprawie, mamo?
- Tej ostatniej propozycji. Szkoleń.
- Zastanawiam się.
Olga Walter