niedziela, 6 lutego 2022

29. Propozycja

- Cześć, mamo! - Peter Wilson zajrzał do kuchni. - Dostałem propozycję. Muszę zdecydować, czy …

- ... wyjechać z Lichtown? - spytała zaniepokojona pani Wilson.

- Nie, nie martw się. - Peter uśmiechnął się czule. - Nikt nie oczekuje, że zmienię swoje dotychczasowe życie.

- Co to za propozycja?

- Praca. Powiedziałbym, że dorywcza.

- Jesteś zainteresowany?

- Zastanawiam się.

- Chyba liczą na ciebie?

- Pewnie tak, inaczej nie zostałbym poproszony.

- Czym miałbyś się zajmować?

- Szkoleniami. 

- Prowadziłeś kiedyś szkolenia?

- Tak, ale w takim zakresie to byłby pierwszy raz.

- I co by to było?

- To, na czym się znam.

Pani Wilson spojrzała pytająco.

- Cóż ..., więc prowadzenie przesłuchania, oczywiście zatrzymanie podejrzanego, niektórych zatrzymanych trzeba skuć. 

- Jak często?

- Skuwać? Ja decyduję.

- Nie, te szkolenia jak często?

- Wtedy, kiedy miałbym czas. Mam wolną rękę. Mogę być przecież zajęty swoimi sprawami.

- Dobrze, że chociaż do mnie czasem wpadasz.

- Mamo, wiesz, że mam dużo pracy.

- Wiem, wiem. 

Nagle zadzwoniła komórka Petera.

- Nadinspektor Wilson, słucham. Tak, ... tak, ... tak. Zaraz będę. - Peter schował komórkę do kieszeni. - Przepraszam cię mamo, lecę.

- Znowu musisz kogoś skuć?

- Jeszcze nie wiem.


XXX


- Nadinspektorze! Tutaj! Tutaj! - sierżant Black zamachał latarką, wychylając się zza drzewa. - W lewo ścieżką w dół i potem w prawo! Uwaga! Cholernie ślisko!

- Black, co tu się stało? - spytał nadinspektor po tym, jak szczęśliwie dwa razy uniknął upadku na stromiźnie.

- Sir, jechałem rowerem do domu. Przez te ulewy, to sam pan wie, wszędzie błoto i ślisko. No i jak się nie wywalę. Łubudu! Niech pan spojrzy, jak ja wyglądam. Oczywiście, domyśla się pan, na czym zjechałem. - sierżant Black odwrócił się plecami do nadinspektora Wilsona.

- Black, … spodnie. 

- Co, Sir?

- Nieważne. Połamałeś się, Black?

- Nie, wszystko w porządku. Jestem cały. Pewnie parę siniaków. Ale jak skończyłem zjazd, to zauważyłem, że za kołem od roweru, ... rower zjechał tu przede mną ... więc, że za kołem od roweru w krzakach jest czyjaś ręka. Pan spojrzy. Niczego nie ruszałem. Trup też cały w błocie, ale i tak widać, że świeży. Mężczyzna.

- Dziwny zbieg okoliczności. - nadinspektor przyglądał się miejscu zdarzenia w świetle latarki. - W krótkim czasie w jednym rowie ląduje trup i policjant, i to w tej kolejności.

- Nie pomyślałem o tym, ale jak pan już to powiedział, to faktycznie dziwne.

- Dlaczego się przewróciliście, Black?

- No bo to błoto ... i ślisko ..., ale wie pan przejechał blisko mnie samochód, nie powiedziałbym, że kierowca chciał mnie zepchnąć do rowu, tylko raczej nie zachował bezpiecznej odległości 

- Rozpoznaliście ten samochód, Black?

- Nie, wtedy jak mnie minął i mógłbym mu się przyjrzeć, to już robiłem zjazd. Jedno co zauważyłem kątem oka to, że był duży i biały.


XXX


- Spodnie do wywalenia. Całe podarte.

- Ahaha! - zaśmiewał się posterunkowy White. - Szkoda, że tego nie widziałem. Ahaha!

- W życiu nic więcej ci nie opowiem. - powiedział obrażony sierżant Black.

- Ahaha! Pan to widział, Sir? Ahaha! - posterunkowy White płakał ze śmiechu.

- Dzień dobry, panowie. Black, już wiadomo, kto to był? - nadinspektor zignorował atak śmiechu posterunkowego White’a.

- Tak. Przysłali raport z godzinę temu. To rzeźnik.

- Ten seryjny morderca? - spytał nadinspektor.

- Nie. To nasz rzeźnik, James Butcher z Lichtown. White u niego paróweczki dzieciom kupował.

Posterunkowy White natychmiast spoważniał.

- To był James Butcher?

- On sam we własnej osobie.

- O, matko!


XXX


- Teraz poważnie, panowie. - nadinspektor Wilson zapalił papierosa. - Kto mógł rozwalić głowę rzeźnikowi?

- Jakaś zwariowana weganka. - posterunkowy White zacisnął pięść i zaczął nią wymachiwać. - Pełno tego. Jak odbieram dzieci ze szkoły, to słyszę jak te weganki ze sobą rozmawiają. Tfu!

- Chyba raczej tofu? - pouczył White’a sierżant Black. 

- Może i tofu. Do gęby bym tego nie wziął. Taka na przykład ... Sophie Gardner, albo jeszcze lepiej ... jak-jej-tam Mary Powell. Ta, to dopiero wariatka. Żonkę mi chciała znarowić.

- Ciekawy trop, White. - nadinspektor nie chciał zniechęcić posterunkowego do ewentualnego wysiłku umysłowego w przyszłości. - Jednak wydaje mi się, że prawdopodobnie nie zabiłyby człowieka, tak jak nie zabijają zwierząt.

- Sir, przecież ja też nie zabijam, a moje dzieci bardzo lubią paróweczki. Ja zresztą też.

- A wy, Black, co myślicie?

- Na weganki szkoda czasu.

- A co wy tam obaj wiecie! - rzucił w gniewie posterunkowy. - O, przepraszam, Sir.

- White, mamy sprawę kradzieży listów ze skrzynki panny Spinster. Idźcie na miasto powęszyć.

- Tak jest, Sir, ale jeszcze zobaczycie, że to te cholerne weganki rzeźnikowi łeb rozwaliły.


XXX


- A może ten White nie całkiem od rzeczy plecie. Może to jakieś ekstremistki? Co, Sir?

- Black, później poprzeglądacie trochę Internet, może coś wegańskiego się pojawi, ale dieta raczej nie ma nic wspólnego z tym zabójstwem. Zastanówmy się teraz nad okolicznościami. Rzeźnik dostał tasakiem w czoło.

- Czyli na pewno stał przodem do swojego zabójcy, i albo rozmawiali, albo rzeźnik się odwrócił, bo usłyszał kroki albo czyjś głos. - Black mówił bardzo powoli, bacznie obserwując reakcję przełożonego. - Myślę, że to ktoś znajomy. No i jeszcze jedna ważna kwestia, kąt pod jakim oberwał, wskazuje, że napastnik był podobnego wzrostu.

- Black, przyjmijmy najpierw, że rzeźnik rozmawiał z kimś trzymającym w ręce tasak. Rozmówca z tasakiem mnie by zaniepokoił.

- Mnie też, ale Butcher był rzeźnikiem, więc jeśli rozmawiał z kimś z branży, to taki ktoś trzyma tasak w ręce cały czas, jak pan długopis. Myślę jeszcze o takiej możliwości, że rozmówca, na przykład klient, zdenerwował się i chwycił tasak leżący na blacie, no i wiadomo.

- Zatem, przynajmniej na razie, zabójcą może być zarówno jakiś rzeźnik jak i nie-rzeźnik. Do roboty, Black.

- To od czego zacząć, Sir?


XXX


- Niech pani nie płacze. - sierżant Black podał kobiecie papierowy ręcznik oddarty chwilę wcześniej z rolki.

- Panowie siadają. - kobieta wskazała policjantom zniszczone krzesła w niewielkiej kuchni. - Gdzie ja teraz pójdę? Kto mnie przyjmie do pracy? Pan wie, ile mam lat? A już myślałam, że sobie do emerytury popracuję u Butchera. - kobieta znowu zaszlochała.

- Chcielibyśmy zadać pani kilka pytań? - sierżant Black podjął nieudaną próbę rozpoczęcia przesłuchania.

- A, ludzie?! Gdzie teraz będą robić zakupy?!

Sierżant podał kobiecie kolejny papierowy ręcznik.

- Pewnie w tym wielkim sklepie, co to nie wiadomo, co tam sprzedają! - prawie krzyknęła kobieta. - Hm! Oczywiście, jest jeszcze ten "obwoźny rzeźnik" - dodała z przekąsem - co przyjeżdża do Lichtown we wtorki i czwartki. Znają go panowie? Parkuje zawsze przy rynku. 

- Czyli ludzie jakoś sobie poradzą. - wtrącił sierżant.

- E tam! - kobieta pociągnęła nosem. - Pan da jeszcze jeden ręcznik. 

Sierżant wykonał polecenie, a kobieta niedbale wytarła oczy i policzki.

- Pan pyta, poruczniku.

Nadinspektor Wilson uznał, że to do niego zwróciła się kobieta.

- Proszę pani, czy była pani jedynym pracownikiem w sklepie Jamesa Butchera?

- Tak.

- Kto stał codziennie za ladą?

- Ja. Oczywiście oprócz niedziel.

- A jak pani chorowała, albo była na urlopie?

- To szef sam wszystkim się zajmował. Sprzedawać mięso to nie może byle kto. Co pan sobie myśli?

- Czy pani używała tasaka?

- A skąd! Tym się zajmował tylko szef. Ja używałam krajalnicy, takiej na prąd. Też trzeba umieć. Wie pan jakiej? A tasaka nie tykałam.

- Dlaczego?

- Jak dlaczego? Tasak to męska robota. No co ja mam panu takie oczywiste rzeczy tłumaczyć, poruczniku.

- Nikt pani nie pomagał?

- Oczywiście, że tak.

- Czyli nie była pani jedynym pracownikiem?

- Byłam.

- To kto pani pomagał?

- Codziennie przychodził Steve Whitmore.

- Kto to?

- Chłopak tu od nas, z Lichtown.

- Co robił w sklepie?

- Ogólnie cięższe sprzątanie. Coś wynieść, przesunąć lodówki. Szef mu wyznaczał, co ma codziennie zrobić na koniec dnia. Złego słowa na Steve’a nie powiem, dobrze pracował. A zapłatę dostawał też codziennie.

- Bez umowy?

Kobieta wzruszyła ramionami.

- A skąd James Butcher brał towar?

- Miał stałego dostawcę Paula Beatona.

- Od jak dawna?

- Od zawsze.

- A tak w przybliżeniu?

- Będzie ze dwadzieścia lat.

- Jak im się układała współpraca?

- Że co?

- Czy się lubili?

- Jak było już po pracy, to sobie we dwóch czasem po koniaczku wypili na zapleczu. Szef miał w szafce schowany. Ale! - kobieta podniosła palec wskazujący. - Póki robota była, to szef alkoholu nie uznawał. A po pracy, to za kołnierz nie wylewał.

- Czyli się lubili?

- Z kim?

- Z dostawcą?

- Kto ich tam wie. Oni to chyba jakaś rodzina, czy coś.


XXX


- Może to ten dostawca? Mogli się o coś pokłócić. - zasugerował sierżant Black.

- O co? O ceny? - zdecydowanie zaoponował nadinspektor. - Jak im się nie podobało i nie mogli się dogadać, to i jeden i drugi mógł sobie znaleźć innego kontrahenta.

- Ale pieniądze to zawsze niezły motyw.

- Niby tak, ale jakoś nie wydaje mi się. - nadinspektor oparł się o biurko. - Kto jeszcze używa tasaka?

- Moja żonka! - krzyknął z dyżurki posterunkowy White i po chwili wszedł do gabinetu nadinspektora Wilsona.

- I tak konkretnie to do czego go używa?

- Nieraz jak obiad szykuje.

- Nie za ciężka robota dla kobiety?

- Dlaczego?

- No sam tasak jest dość ciężki.

- Pan przecież widział moją żonkę, Sir. Jest kawał kobity, co nie?


XXX


- A żona rzeźnika? - zastanawiał się nadinspektor Wilson.

- Widywałem ich czasem razem na mieście. Przystojna. - stwierdził z uznaniem sierżant Black.

- Wysoka?

- Już pan jest wysoki, Sir, a ona jeszcze wyższa od pana.

- Może to ona mu przyłożyła? Ale jaki miałaby powód?

- White mówi, że jego żonka zawsze ma powód, żeby mu przyłożyć.


XXX


- Ta sprzedawczyni też wysoka. - stwierdził sierżant Black.

- I? - spytał zamyślony nadinspektor.

- I może narobiła manka?

- Jaki związek ma wzrost z robieniem manka?

- Tak w ogóle to żadnego, ale jeśli narobiła manka, i to na dużą kwotę, to miała powód żeby zabić, a jednocześnie pasuje na zabójcę, bo zabójca był coś mniej więcej taki wysoki jak ona.

- Nieźle, Black.

- Dziękuję, Sir. No i ... szef ją przyłapał na tym manku, a ona mydli nam oczy, że tasaka to do ręki nie bierze.

- Ale skąd się wzięły zwłoki w tych krzakach, w których pół miasta wylądowało? - zainteresował się posterunkowy White.

- Oj, White, nie pół miasta, tylko rzeźnik i ja.

- Tak czy siak, skąd się tam wzięły? Przecież ciało przenieść to nie taka prosta sprawa.

- Zabójca mógł mieć wspólnika. Chyba, że jakoś to ciało sposobem przeniósł.

- Jakim sposobem? - dopytywał posterunkowy.

- Na razie nic mi nie przychodzi do głowy.

- A czy wy wiecie, że żona rzeźnika i dostawca to rodzeństwo? - spytał z wyższością posterunkowy. - Żonka mi powiedziała.


XXX


- Ktoś zgłosił, że znalazł porzuconego białego SUV-a w lesie, za zjazdem na Mallet. W bagażniku były ślady krwi. Od razu wszystkim się zająłem. - powiedział z dumą sierżant Black.

- Czy to ten SUV, którym ktoś was zepchnął do rowu, Black? - spytał nadinspektor Wilson.

- Tak, Sir.

- I niech zgadnę, krew w bagażniku to krew rzeźnika?

- Oczywiście, a SUV też rzeźnika.

- To sobie karawan sam kupił, biedaczysko.

- W leasing wziął, tak dla ścisłości. To też sprawdziłem, Sir.


XXX


- Kiedy oddacie ciało męża? - spytała nadinspektora Wilsona atrakcyjna brunetka.

- Niestety jeszcze nie teraz. Poinformujemy panią. Muszę zadać pani kilka pytań. - dodał nadinspektor.

- Proszę.

- Gdzie pani była w czasie, gdy zginął pani mąż?

- Czyli?

- Tak jak już informowałem, w ostatnią środę wieczorem.

- Wyjechałam na cały dzień do matki, do Shrewsbury. Samochodem. 

- Jaki był powód odwiedzin?

- Mama jest w szpitalu. Wyjechałam wcześnie rano i wróciłam około 11 wieczorem. Nie lubię tam sama jeździć, 50 mil wąskiej i krętej drogi. Ale nie miałam wyboru.

- Dlaczego?

- James w tygodniu nie może ... nie mógł zostawić sklepu ... zresztą nie przepadał za teściową. Z wzajemnością. 

- Spotkała pani tam kogoś? Oprócz matki.

- Chodzi o świadka? Cały czas byłam w szpitalu, co jakiś czas przychodziła któraś z pielęgniarek. Na pewno potwierdzą, że spędziłam ten dzień w pokoju mamy.

- Czy Paul Beaton to pani brat?

- Przyrodni.

- Utrzymują państwo kontakt?

- Tak, spotykamy się w święta, czasem bez okazji, a poza tym Paul jest dostawcą męża. Był.


XXX


- Proszę usiąść. - nadinspektor Wilson wskazał Paulowi Beatonowi krzesło.

- Dziękuję.

- Od jak dawna współpracował pan z Jamesem Butcherem? - spytał nadinspektor.

- Będzie około 22 lat. - mężczyzna zastanowił się. - Tak, dokładnie 22 lata.

- Wiemy, że kupił pan niedawno sklep rzeźniczy w Watford. - stwierdził nadinspektor Wilson.

- A pan co? Skarbówka? - odpowiedział Paul Beaton. - W jakiej sprawie zostałem wezwany? O co chodzi? Przecież to nie sprawa policji! - mężczyzna z każdym zdaniem mówił coraz głośniej.

- Proszę nie podnosić głosu. - powiedział dobitnie nadinspektor Wilson.

Paul Beaton zerwał się z krzesła.

- Niech mnie pan nie uspokaja! Jestem bardzo spokojny!

- Proszę usiąść. Czy złożył pan szwagrowi ofertę wykraczającą poza dotychczasową współpracę?

- Jaką niby ofertę? - spytał Paul Beaton podejrzliwie.

- Odkupienia od niego sklepu.

- A, pan o tym. Rozmawialiśmy, owszem, ale nie był zainteresowany.

- Jednak panu zależało?

- Nie to nie. Planowałem popytać gdzie indziej. Zawsze coś się znajdzie.

- Dlaczego chciał pan kupić ten sklep?

- Mnie wystarczy, to co zarobię. Żona też zadowolona, ale mam dwóch synów, to chciałem rozbudować firmę dla nich.

- Mamy powody sądzić, że był pan ostatnią osobą, która widziała Jamesa Butchera żywego.

Zapadła cisza.

- Nadinspektorze, zdenerwowałem się przed chwilą, bo ... może nie zawsze wszystko tak do końca legalnie robię, czasy są ciężkie, ale szwagra nie zabiłem.


XXX


- Pan Steve Whitmore? Dziękuję, że pan przyszedł na posterunek. - nadinspektor zaprosił młodego człowieka do gabinetu. - Proszę usiąść. Pracował pan u Jamesa Butchera?

- Znaczy się ... u Butchera? - spytał niepewnie Steve Whitmore.

Nadinspektor kiwnął głową.

- Znaczy się tak, ale umowy nie było.

- Długo pan tam pracował?

- W grudniu piąty rok.

- A dlaczego James Butcher nie podpisał z panem umowy?

- Nie wiem.

- Chwalił pana za to, jak pan pracował?

- Tak, zawsze mówił, że dobrze pracuję.

- Poprosił pan kiedyś Jamesa Butchera o umowę?

- Nie.

- Ale … 

Nadinspektor nie zdążył dokończyć pytania, gdy mężczyzna gwałtownie zaprzeczył.

- Nie.

- Proszę opowiedzieć o sobie. - podejrzewając, że Steve Whitmore kłamie, nadinspektor zmienił temat.

- Ale co mam powiedzieć?

- Ile pan ma lat?

- W zeszłym miesiącu skończyłem 27.

- Gdzie pan mieszka?

Mężczyzna odpowiedział niewyraźnie.

- Nie dosłyszałem. - stwierdził nadinspektor. 

- Mieszkam u matki.

- Jest pan żonaty? Ma pan dzieci?

- Nie, ale ... ale ostatnio zapoznałem dziewczynę w klubie w Pleading. - mężczyzna uśmiechnął się szeroko.

- Układa się wam?

- Ona bardzo mi się podoba.

- Często się spotykacie?

- Nie mogę jej zaprosić do siebie.

- Dlaczego?

- Już mówiłem. Mieszkam kątem u matki.

- Dobrze się wam rozmawia?

- Tak. Tak myślę.

- Jak ma na imię?

- Laura. Pracuje w domu towarowym w Pleading. Jest bardzo ładna.

- Steve, a co powiedziałeś Laurze o sobie?

- Powiedziałem, że jestem kierownikiem w sklepie. - Steve Whitmore wpatrywał się w podłogę. - Przecież nie umówiłaby się ze mną drugi raz jakbym jej powiedział, że nie mam porządnej roboty. No i dlatego poszedłem wtedy do Butchera i poprosiłem go, żeby dał mi umowę i żeby mnie fachu wyuczył. A ten się zaczął śmiać. Nie jakoś bardzo, tylko tak normalnie, ale powiedział, że ja przecież żadnej szkoły nie mam, a to się trzeba dużo uczyć, i jakby chciał kogoś przyjąć na naukę, to nie weźmie mnie, tylko kogoś po szkole poszuka. A ja na ten sam wieczór byłem umówiony z Laurą i chciałem jej powiedzieć prawdę, przeprosić, że ją okłamałem, ale że tak w ogóle to już mam umowę. Na kartce sobie napisałem, co jej powiem. - mężczyzna wyjął z kieszeni wymiętą kartkę w kratkę, zapisaną niewyrobionym pismem. - Jak człowiek ma robotę to go inni szanują i w banku może by ze mną chcieli rozmawiać i wynająć by coś można. Rozumie pan nadinspektorze, prawda?

- Tak. Pokłóciliście się z Butcherem?

- Strasznie. Ale jak wychodziłem ze sklepu to łeb miał cały.


XXX


- Dzień doberek. Co podać? - spytał wysoki otyły rzeźnik. - Wszystko świeżutkie. Może wątrobianki, albo mortadeli? Następna okazja będzie dopiero w czwartek.

- Pan Jules Boucher? - spytał nadinspektor Peter Wilson.

- Tak. - odparł niepewnie mężczyzna.

- Nadinspektor Wilson i sierżant Black.

Rzeźnikowi zrzedła mina.

- Znał pan Jamesa Butchera?

- Tak.

- Wchodziliście sobie w drogę?

- Po co od razu takie wielkie słowa, nadinspektorze? Ha, ha. - mężczyzna zaśmiał się sztucznie. - Dla każdego wystarczyłoby miejsca.

- Lichtown to nie jest wielkie miasto. Ile sklepów rzeźniczych potrzeba?

- To może ja zamknę teraz, nadinspektorze? Już idę do panów. Chwilowo nieczynne, „psze” pani. - dodał, zwracając się do starszej kobiety przy ladzie.

- Co za porządki? - mruknęła pod nosem.

- O co chodzi nadinspektorze? - spytał Jules Boucher, wycierając ręce w fartuch.

- Przyjechał pan do Lichtown w zeszłą środę?

- Yyy, … faktycznie byłem.

- Rozmówić się z Butcherem?

Mężczyzna zastanawiał się dłuższą chwilę, zanim odpowiedział.

- Przyszedł do mnie we wtorek ... dzień wcześniej, tu do mojego sklepu. Powiedział, że mu psuję interesy ... pozbawiam zarobku. Powiedział, że mam się więcej w Lichtown nie pokazywać z tym swoim nędznym kramem. W środę wieczorem przyjechałem do niego do sklepu pogadać, ale Butcher się upierał, straszył mnie, wyzywał, ja też nie byłem mu dłużny i ... W panice nie wiedziałem co zrobić z ciałem. Wsadziłem go do jego wozu, na pakę, wywiozłem i wrzuciłem do rowu. Już było ciemno. Sierżancie, przepraszam za ten rów, ale znałem pana z widzenia i jak tak jeździłem potem bez celu po mieście, to ... no po prostu nawinął mi się pan. Chciałem, żeby ktoś znalazł Butchera. Nie wiem, chyba mnie jednak sumienie ruszyło.

- Może trzeba było raczej do nas zadzwonić?


XXX


- I co Peter zdecydowałeś?

- W jakiej sprawie, mamo?

- Tej ostatniej propozycji. Szkoleń.

- Zastanawiam się.


Olga Walter

niedziela, 19 września 2021

28. Powrót

- Wyrazy współczucia.
- Dziękuję. 
- Wiesz, że zamknął mnie na piętnaście lat?
- Tak. Tym bardziej dziwi mnie pana obecność na jego pogrzebie.
- Bardzo szanowałem twojego ojca. I pewnie wiesz, że kiedyś byliśmy przyjaciółmi.
- Jako dzieci.
- Tak, ale on został prokuratorem, zresztą świetnym i przyjaźń się skończyła.
- Skończyła się dużo wcześniej, o ile mi wiadomo - Peter Wilson nie krył niechęci do rozmówcy.
- Masz na myśli moje wybryki z młodości? - Tom Horan uśmiechnął się szelmowsko.
- Usiłowanie zabójstwa nazywa pan wybrykiem?
- Byłem młody i głupi, więc dałem się złapać - mężczyzna oparł się o najbliższy nagrobek. - Już nie mam tyle sił - sapał. - Niedługo sam dostanę taki kamienny blacik z nazwiskiem w poprzek.
- Pożegnam się. Muszę dołączyć do matki.
- Wróciłem, ale na emeryturę.
- Dlaczego pan mi to mówi?
- Jesteś tu policjantem. Pomyślałem, że może cię to zainteresować.

XXX

- Peter, z kim rozmawiałeś?
- Nie znasz, mamo.
- Peter.
- Z nikim ważnym.
- Peter - pani Wilson wymówiła imię syna karcącym tonem.
- Z Tomem Horanem.
- Tak myślałam. Nie zmienił się. Ta sama zacięta mina, co kiedyś.
- Przypomniał, że przyjaźnił się z ojcem.
- Tak. Wszyscy chodziliśmy do tej samej klasy. Nie przyszłoby mi do głowy, że się zjawi.

XXX

- Posterunek policji w Lichtown. Nadinspektor Peter Wilson, słucham.
- To ja, White. Dzwonię z domu. Ciiichooo! Holly, weź je stąd! Ciiiiszaaa! - krzyknął na całe gardło posterunkowy White. - Przepraszam, Sir. Dzieci mnie obsiadły. Co to ja … więc … zadzwoniła do mnie Jane Brinkley. To moja sąsiadka. Jej pies znalazł zwłoki w lesie. Przed zjazdem na Mallet.
- White, dzwonię do Pleading po ekipę i zaraz podjadę po was do domu.
- Ale ja mam dzisiaj wolne, Sir.
- Zrobicie nadgodziny. Jesteście mi potrzebni.
- Tak jest, Sir.

XXX

- Wyszedłem przed dom, żeby pan nie czekał, Sir - wsiadając do radiowozu, posterunkowy White dopiął mundur i poprawił czapkę.
- Te zwłoki, to ktoś, kogo znamy? - spytał nadinspektor Peter Wilson, włączając się z powrotem do ruchu.
- Sądząc po ubraniu to mężczyzna, ale ma zmasakrowaną twarz i nie można rozpoznać. To znaczy, tak powiedziała Jane.
- Nie histeryzuje?
- Jane Brinkley? A skąd. Ona pracowała w rzeźni w Mallet. Pewnie nie takie rzeczy widziała.
- White, jesteście w kapciach.
- O, cholercia!

XXX

- Kilka dni temu widziałem kogoś w takim płaszczu - powiedział nadinspektor Peter Wilson, przyglądając się zwłokom. - Podobna kratka.
- Ale chyba nie był taki ubłocony i cały w liściach, co, Sir? - posterunkowy White też pochylał się nad ciałem.
- Oczywiście, że nie - okazał zniecierpliwienie nadinspektor. - To może być Tom Horan.
- Ten Tom Horan?
- Tak.
- Ale mu ktoś buzię przefasonował. Dlaczego nie ukryli ciała, Sir? Tak przy samej ścieżce … Nie mieli czasu? A może to wiadomość dla ludzi Horana, żeby stąd spadali.
- To się okaże.
- A ja myślałem, że Lichtown to taka cicha mieścina.
- Wątpię, czy kiedykolwiek była.

XXX

Posterunkowy White przeczytał najnowszy e-mail i krzyknął z dyżurki do nadinspektora Wilsona.
- Sir, miał pan rację! Mamy potwierdzenie od patologa! Te zwłoki w lesie to Tom Horan! Pewnie szybko poszło, jak to z notowanym.
- Co jest jeszcze w raporcie? - nadinspektor wszedł do dyżurki i oparł się o drugie biurko.
- Zastrzelony. Buźka przerobiona już po śmierci.
- Kiedy sierżant Black wraca? - spytał nadinspektor, spoglądając na kalendarz na ścianie.
- Jakoś w środę - posterunkowy White zajrzał do swojego wymiętego notesu. - Ale dopiero w przyszłą, Sir. Chyba go pan nie będzie z urlopu ściągał? Dużo pieniędzy wydał. Przecież damy radę we dwóch.
- Taaa … - powiedział nadinspektor bez przekonania. - White, mamy jakiś punkt zaczepienia?
- Chodzi panu o podejrzanych?
- Tak, długie lata nie było mnie w Lichtown. Nie jestem pewny, czy wiem o wszystkich podejrzanych interesach. Komu Tom Horan mógł wejść w paradę?
- A w czym się specjalizował?
- Szerokie spektrum.
- Że, co?
- We wszystkim. Ktoś w Lichtown specjalizuje się we wszystkim?
- Jest sklep wielobranżowy „U Lloyda”. Ostatnio pół kilo gwoździ kupiłem i … - posterunkowy spojrzał na przełożonego - … spłuczkę. Pan pewnie nie o to pyta, Sir.
- Myślałem raczej o narkotykach, broni, handlu ludźmi …
- To w takim razie nie u Lloyda. … Chyba.
- White, a był tu kiedyś jeden taki …, jakże mu …, Frank Brigg … - nadinspektor zamyślił się. - Nie, … Frank Bridge. Tak, na pewno Frank Bridge. Jak byłem chłopaczkiem, prowadził w Lichtown lewe interesy. Coś wam się kojarzy?
- Jak najbardziej. Frank Bridge. Wyprowadził się za miasto i ma legalną firmę. Chodzi w garniturze i takie same eleganty do niego przyjeżdżają. Ma na swojej posesji hurtownię.
- Z czym?
- Ze wszystkim.

XXX

- Ja do Franka Bridge’a - powiedział nadinspektor Peter Wilson.
- Ja, czyli kto?
- Policja.
- Jakaś legitymacja.
Nadinspektor machnął dokumentem przed nosem osiłka.
- Tędy.
Zastawione drogimi meblami wnętrze biura nie pasowało do odrapanych ścian pomieszczeń magazynowych, przez które nadinspektor przechodził chwilę wcześniej.
- Dzień dobry, nadinspektorze. Nazywam się Frank Bridge - mężczyzna wstał zza biurka i podszedł do nadinspektora z dłonią wyciągniętą na powitanie. - Co pana do mnie sprowadza?
- Znał pan Toma Horana?
- Pierwsze słyszę.
- Powtórzę pytanie. Znał pan Toma Horana?
- Horan z „r” w środku?
Nadinspektor przeszywał rozmówcę wzrokiem.
- A jak Horan, to co innego. W pierwszej chwili nie dosłyszałem. Wiem, że wrócił. Po latach.
- Miało to dla pana znaczenie?
- Tacy jak on to mogą gazety na rogu sprzedawać, a nie biznesy prowadzić. 

XXX

- Sir, a może to jakieś rozliczenia z byłą kochanką? - posterunkowy White zasugerował najczęstszy, swoim zdaniem, motyw zabójstwa.
- Kobieta by go tak nie urządziła - odparł zamyślony nadinspektor Wilson.
- Ale nie, że kobieta osobiście, tylko, że komuś mogła zlecić?
- Pomyślimy.
- Sir, ale z drugiej strony, jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze, co nie?
- Jaki macie pomysł, White?
- Tak właściwie to już koniec.
- Posterunkowy, idźcie na miasto popytać ludzi.

XXX

- No to, więc tak. Zaszedłem do pubu, tu zaraz „Pod Koroną” - posterunkowemu się odbiło. - I Kuternoga powiedział, ….
- Jaki kuternoga?
- No Michael Jones, właściciel, ale wszyscy mówią na niego Kuternoga, od kiedy ....
- Dobrze, dobrze. Co powiedział?
- Że, Tom Horan przychodził codziennie, siedział zawsze sam, zjadł, wypił coś, wszystko sam. A raz kiedyś powiedział do Kuternogi, że jest stary, samotny i lubi posiedzieć między ludźmi.
- Nikt go nie ochraniał, mniej lub bardziej dyskretnie?
- Nie tak spytałem, wiadomo, ale w sumie o to samo, Sir, i Kuternoga powiedział, że na pewno nie, i że zna się na tym, bo był w wojsku.
- To wszystko?
- Oj, dobrze, że pan przypomniał, Sir - posterunkowemu znowu się odbiło. - Jak wracałem, to spotkałem pastora ze Świętego Andrzeja. Pomyślałem, że jego też mogę spytać o Horana i pastor powiedział, że Horan często przychodził do kościoła, ale nie na mszę, i siedział zawsze sam, na ławce z tyłu. Jak go raz pastor zagadał, to mu Horan odpowiedział, że wrócił na stare śmieci na starość, i nie ma ochoty niczym się zajmować, że ma dość forsy, że nie ma już żadnych swoich ludzi, że nikt już nie żyje, i poznał go tylko stary Busson, co to był lotnikiem w czasie wojny, i panna Spinster zasuszona jak mumia.
- Piwko smakowało, White?
- Taaak, a nereczki jakie pyszne. Oj!

XXX

- Ludzie mówią, że Tom Horan zapisał coś pannie Spinster - powiedziała mimochodem pani Wilson.
- Mamo, nie mogę o tym rozmawiać - odpowiedział stanowczym tonem Peter Wilson.
- Panna Spinster ma nowy kapelusz i płaszcz. Wyglądają na drogie.
- Mamo, nie mogę o tym rozmawiać - Peter Wilson nie krył zniecierpliwienia.
- Miała też uszminkowane usta, a Tom Horan się w niej kiedyś kochał. Za młodu była całkiem ładna.
- Już dobrze! Prawie wszystko, a to naprawdę duży majątek, zapisał niedługo przed śmiercią, na różne fundacje, organizacje i temu podobne. Wygląda, że starannie przemyślał ich wybór, a jedyną prywatną osobą wskazaną w testamencie jest panna Spinster. Ale dla niej to jakiś drobiazg. Raptem parę tysięcy.

XXX

- Ten starzec? - Marvin Adams zaśmiał się sztucznie. - Nadinspektorze, pan raczy żartować. Tom Horan nikomu nie mógł w niczym zagrozić. Może kiedyś, ale teraz wszystko jest podzielone między dużych graczy. 
- Tak otwarcie pan o tym mówi? Nie boi się pan? Jestem policjantem - nadinspektor Peter Wilson siedział w niezwykle wygodnym fotelu w biurze Marvina Adamsa.
- Nadinspektorze, co pan, dziecko pan jest? Ja mam więcej prawników niż ten cały pański Yard. Na niczym mnie nie złapiecie. Wszystko w białych rękawiczkach i garniturach szytych na miarę. Na ogromną skalę. Tak się teraz działa i jakiś Tom Horan już by się w tym nie odnalazł.
- Ktoś go jednak zabił.
- Wiem, że już pan rozmawiał z Frankiem Bridge’em. Pracuje dla mnie. Za małą ma głowę na poważne sprawy, ale bywa użyteczny.
- Morderstwa?
- Chce mnie pan sprowokować. Ale, jak już tak sobie przyjemnie rozmawiamy - Marvin Adams przywołał gestem stojącego nieopodal mężczyznę i wskazał mu puste kieliszki. - To powiem panu nadinspektorze, że ja i mnie podobni, nazwijmy to biznesmeni, to zły trop. Szukałbym raczej wśród starych znajomych Horana, jego byłych wspólników. Nie na moim podwórku.

XXX

- Dzień dobry, Sir - powiedział opalony sierżant Black z szerokim uśmiechem. - Coś się działo, jak mnie nie było?
- Jest jedna rozgrzebana sprawa. Boję się, żeby się nam góra nie wtrąciła, jak nam się nie uda jej rozwiązać przez najbliższy dzień czy dwa.
- O co chodzi? Morderstwo?
- Tom Horan.
- Fiuuuu! Ja to bym w pierwszej kolejności sprawdził jego rodzinę.
- On nie miał rodziny.
- Każdy ma. Marvin Adams.
- Jak to Marvin Adams?
- To pasierb Toma Horana.
- Prosiłem White’a i ... - zacisnął zęby nadinspektor.
- I dopiero ja musiałem wrócić z urlopu, żeby panu powiedzieć coś, o czym wie całe Lichtown.
- Sierżancie zróbcie sobie dużo mocnej kawy i siadajcie do komputera. Tom Horan zapisał wszystko na różne fundacje i takie tam. Trzeba trochę poskrobać, ale myślę, że się na końcu dowiemy, że na  tym wszystkim łapy trzyma Marvin Adams.

XXX

- Dzień dobry.
- Jak miło cię widzieć, Penelope. Wejdź, proszę - ucieszyła się na widok gościa pani Wilson.
- Przyszłam spytać, czy nie potrzebuje pani czegoś.
- Dziękuję, wszystko mam. Oprócz … Willa - pani Wilson z trudem powstrzymała łzy na wspomnienie niedawno zmarłego męża.
- Mogę dotrzymać pani towarzystwa?
- Będzie mi miło. Właśnie zaparzyłam herbatę. Wiesz, bardzo się cieszę, że się spotykacie z Peterem. Pamiętaj Penelope, w życiu najważniejsza jest miłość.
- Nie wiem tylko … nie jestem pewna …, co Peter …
- Zawsze ciepło się o tobie wyraża. A co ty …?  Czy ty go kochasz?
Penelope zastanawiała się przez chwilę nad odpowiedzią.
- Poznaliśmy się w niesprzyjających warunkach. Dla niego to była praca, a ja prosiłam go o pomoc w trudnej sytuacji. ... Peter jest profesjonalistą … mam do niego ogromny szacunek. Od tego się zaczęło. To też ma znaczenie, ale jeszcze długa droga do zakochania.
Penelope zamilkła na chwilę, grzejąc dłonie o ciepłą filiżankę.
- Niełatwo mówić o uczuciach ... Z mojej strony, to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Ale gdy poznałam go bliżej … Właściwie to przypadek, że się spotykaliśmy w ubiegłym roku. Jakieś krótkie rozmowy, zdawkowe uwagi, aż nagle uświadomiłam sobie, że jestem w nim zakochana.
- Matce miło słyszeć takie słowa o synu.
- Może trudno w to uwierzyć, ale zakochałam się w nim z powodu ... a w każdym razie tą iskrą było jego poczucie humoru - Penelope uśmiechnęła się.
- Ach, ja najbardziej lubię - wtrąciła pani Wilson z czułością - jak Peter mówi z kamienną twarzą coś śmiesznego, a ja o mało nie pęknę ze śmiechu. Jego ojciec też miał ten dar.
- Na początku nie znaliśmy się wcale - Penelope znowu mówiła powoli z namysłem. - Nawet nie wiedziałam, czy jest wolny i się nad tym nie zastanawiałam. Tacy fajni mężczyźni są żonaci, albo mają kogoś bliskiego. Dlatego byłam pewna, że to będzie tylko platoniczne uczucie. Zwłaszcza, że nie można zbudować swojego szczęścia na cudzym nieszczęściu. Bardzo w to wierzę. A zresztą nawet, gdybym wiedziała, że jest wolny, to i tak nie wyszłabym z inicjatywą. Po pierwsze jestem nieśmiała, a po drugie tradycyjnie mnie wychowano, to mężczyzna zdobywa kobietę, nie odwrotnie.
- Może zamykasz sobie przez to jakieś drzwi?
- Wolę myśleć, że nie. W każdym razie ważne jest dla mnie, żeby mieć pewność, że mężczyzna … Peter … jest mną zainteresowany. A jeśli nie, to … do miłości nie można nikogo zmusić … A potem … gdy kolejne spotkania były planowane … mogłam … zakochać się już tylko jeszcze bardziej … jest cudownym … czułym … doskonałym … 
- Domyślam się, o czym mówisz.
- Ja bardzo go kocham, ale nie wiem, czy on jest we mnie zakochany, albo chociaż mną zainteresowany. Może po prostu potrzebuje czasem się spotkać i to wszystko.
- Chciałabym, żebyście byli razem. Ale gdyby wam nie wyszło, to przecież znajdziesz sobie kogoś.
- Nie, nawet nie będę szukać. Taka miłość zdarza się raz w życiu.

Olga Walter

czwartek, 21 czerwca 2018

27. Lato w Lichtown

- Fajna – posterunkowy White gwałtownie potrząsnął kubkiem kawy w kierunku przechodzącej ulicą kobiety i natychmiast zaklął. – Cholera! Oblałem się.
Sierżant Black uniósł się na krześle i ledwie rzucił okiem przez okno.
- Wszystkie są fajne – powiedział bez emocji, wracając do lektury porannej gazety.
- Ale ta szczególnie – nie przestając przyglądać się kobiecie, posterunkowy White wycierał rękawem poplamioną na brzuchu koszulę.
- Potem się okazuje, że nie umie gotować! – krzyknął z łazienki hydraulik Henry Plumber.
- Ani sprzątać – dodał ze smutkiem posterunkowy White. – Idzie do nas.
- Co? – sierżant Black nie przestawał przeglądać nagłówki w Głosie Lichtown.
- Idzie do nas.
- Kto?
- Ona.

XXX

- To ja dzwoniłam. – powiedziała kobieta, wchodząc do dyżurki posterunku w Lichtown.
- Taaak …? – powiedział przeciągle White, chcąc zrobić na atrakcyjnej kobiecie jak najlepsze wrażenie.
- Marny trud. – sierżant Black skwitował pod nosem wysiłki White’a.
- W sprawie samochodu zaparkowanego przed moim domem. – wyjaśniła zniecierpliwiona kobieta.
White rzucił okiem do rejestru zgłoszeń.
- Wczoraj ktoś ... niejaka … Tess Daly …
- Wczoraj, przedwczoraj również. I w środę! I we wtorek! I w poniedziałek!
- Ooooo! Co tak nerwowo? – White rzucił Blackowi porozumiewawcze spojrzenie.
- Panie ... – kobieta przechyliła się w kierunku posterunkowego.
- ... posterunkowy White. – policjant wyprostował się, ale od razu skulił ramiona, jakby chciał ukryć poplamioną przed chwilą koszulę.
- Jest ktoś wyższy od pana … rangą? Jakiś kapitan albo porucznik?
Black wstał z krzesła.
- Sierżant Black. Słucham panią.
- Sierżant. – parsknęła kobieta. – Może ktoś się wreszcie zajmie tym samochodem. Szpeci mi widok z okna.
- Gdy rozmawialiśmy wczoraj – wtrącił się White – pani powiedziała, że stoi na parkingu ...
- Proszę nic nie mówić, nie z panem rozmawiam. – powiedziała nieomal niegrzecznie kobieta.
White usiadł zrezygnowany.
- Nie blokuje wyjazdu z bramy? – spytał Black.
- Nie, ale stoi tam już od kilku dni. Nie po to kupiliśmy dom z widokiem na morze, zresztą za ciężkie pieniądze, żeby teraz patrzeć na jakąś odrapaną furgonetkę. Oczekuję, że ktoś wreszcie coś z tym zrobi. Mąż zna waszego szefa, nadinspektora ... jak-mu-tam ...
- Wilsona. – podpowiedział White. 
- Właśnie. Zrobi z wami porządek. – kobieta wymówiła każde słowo oddzielnie, jak zniecierpliwiona nauczycielka pod koniec lekcji.
- To chyba jeszcze nie dzisiaj. Wyjechał do ... – zaczął mówić White, ale Black mu stanowczo przerwał.
- Zajmiemy się tym proszę pani. Zaraz tam pojadę. – sierżant Black wziął z biurka długopis i notatnik. – Proszę podać adres.
- New Road 15. Chyba się pan nie zgubi, sierżancie? – spytała złośliwie.
Nagle z łazienki wyszedł hydraulik Henry Plumber i wykrzyknął triumfalnie:
- Gotowe! A na drugi raz nie wrzucajcie do kibla papierowych ręczników, do jasnej chole … Dzień dobry, pani Daly. – powiedział z szerokim uśmiechem.
- To pana ta odrapana furgonetka przed moim domem! – krzyknęła oskarżycielskim tonem kobieta.
- Tylko nie odrapana – odpowiedział z godnością hydraulik, a uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Owszem, odrapana, panie Plumber.
- Yyyy ... Sierżancie, można na słówko - hydraulik cofnął się do drzwi łazienki, a gdy Black do niego podszedł, zaczął mu szeptem wyjaśniać:
- Wie pan, sierżancie, kilka dni temu jedna furgonetka zniknęła mi z pola widzenia a jednocześnie jeden pracownik. Może razem się gdzieś wybrali, że tak powiem?
- Dlaczego pan nam tego nie zgłosił? Nie martwił się pan?
- Teraz już się martwię. Ale na początku myślałem, że po prostu znowu wziął furgonetkę bez pytania. 
- Znowu?
- Już się kiedyś urwał moim wozem z ładną dziewczyną na jakiś festiwal muzyczny, ale wrócił po paru dniach. To z czym do was iść, jak to nie kradzież? A poza tym to dobry pracownik. Raz na jakiś czas mogę mu wybaczyć. Mniej roboty akurat mamy. A zgłosiłbym do was, założylibyście mu kartotekę. Po co chłopaka zmarnować?
- Jak się nazywa?
- Jim Owen.

XXX

- W środku trup. Śmierdzi. – sierżant Black wyjrzał zza drzwi furgonetki, gdy usłyszał nadchodzącego patologa.
- Jak cholera. – posterunkowy White zatkał nos palcami. – To pewnie ten młody hydraulik, co to niby pogo gdzieś tańczy.
- Z tym pogo, to nie byłbym taki pewny. Ma na sobie kraciastą koszulę i kowbojskie buty. – zauważył Black.
- To chyba raczej country, co? Iiiiiihaaaaaa! – posterunkowy udanie zarżał.
Patolog spojrzał na niego z politowaniem.
- Trochę szacunku dla zmarłego, White.
- Oj, przepraszam. A może to samobójstwo, doktorze? – kontynuował szeptem White. – Spalinami się zabił z jakiejś rozpaczy?
- Jasne, zabił się, a potem wysiadł z samochodu i zamknął drzwi na klucz od zewnątrz. – skomentował kpiącym tonem Black. – A potem jeszcze wrócił do środka i ułożył się w tej dramatycznej pozie. 
Patolog rozpoczął oględziny:
- Ma kilka krwiaków na twarzy i jakąś krwawą plamę na potylicy, muszę to obejrzeć u siebie na stole … a tu wyraźny odcisk podeszwy. – patolog wskazał brzuch ofiary pod rozchełstaną koszulą. – Sam się tak nie kopnął. Kiedy wraca nadinspektor Wilson?
- Jutro rano – odpowiedzieli równocześnie Black i White.
Patolog spojrzał na zegarek. 
- Zadzwonię do niego pod wieczór ze wstępnymi ustaleniami.
- Się pan nie martwi, doktorze – White poklepał doktora poufale po ramieniu. – My mu jutro wszystko opowiemy.
- Tym bardziej zadzwonię.

XXX

- Sir, no i się okazało, że w środku jest trup – posterunkowy White przekazywał informacje nadinspektorowi Wilsonowi. – A że upały, to już porządnie śmierdział.
- To może trzeba było wcześniej się zainteresować, co, White? – nie patrząc w stronę posterunkowego, nadinspektor wyjął kubek z szafki i rozglądał się za czystą łyżeczką.
- Ale to był tylko prawidłowo zaparkowany samochód. Skąd było wiedzieć, że …
- O waszym stosunku do obowiązków służbowych pogadamy potem. Wiemy, kto to?
- Kto? Ofiara? Jim Owen. Pracował u Henry’ego Plumbera.
- Naszego hydraulika? Nie może być. – nadinspektor uniósł brwi.
- Dziś znowu jest na posterunku.
- Hydraulik?! Raptem tydzień mnie nie było. Został nagle policjantem?
- A dziś robi rewizję – powiedział poważnym tonem White.
- Gdzie? – prawie krzyknął zdumiony nadinspektor.
- Tu na posterunku. Te metalowe drzwiczki w łazience. Nad kibelkiem. Urwały się.
- Aaa, drzwiczki – nadinspektor westchnął i spytał podejrzliwie. – Same się urwały?
Posterunkowy i sierżant równocześnie wzruszyli ramionami.
- Oczywiście. Coś jeszcze na temat ofiary?
- Miał w kieszeni portfel z paroma funtami i kartę do siłowni na swoje nazwisko.
- Gdzie ta siłownia?
- U nas, w Lichtown.
- Sierżancie, przejdźcie się tam. Może siniaki i siłownia jakoś się łączą.

XXX

Siłownia mieściła się w pofabrycznym budynku. Sierżant Black z niejakim trudem otworzył ciężkie drzwi.
- Dzień dobry. Sierżant Black, chciałbym porozmawiać z właścicielem.
Od kontuaru przy wejściu odwrócił się około trzydziestoletni mężczyzna i z uśmiechem przywitał policjanta.
- No co ty, stary? To ja, Bill Cooper. Co tak oficjalnie? 
- Jestem tu służbowo. W sprawie śmierci waszego klienta.
- No, ale … nikt mi nic nie mówił o jakimś trupie u nas. – powiedział niepewnie właściciel.
- Nie u was, ale klient wasz.
- O kogo chodzi?
- Gdzie możemy porozmawiać?
- Zapraszam do biura.
W niewielkim pomieszczeniu panował bałagan, a na regale i podłodze stało kilkadziesiąt różnokolorowych puszek. Sierżant przyjrzał się im badawczo.
- Spokojnie, niczego nielegalnego tu nie trzymam. To tylko odżywki białkowe. – właściciel siłowni napiął z dumą bicepsy. – Mów, o kogo chodzi.
- Nie żyje Jim Owen. Miał karnet do twojej siłowni.
- Znałem go. Niech sprawdzę … – Bill Cooper wpisał nazwisko na klawiaturze komputera. – Ostatnio był w ubiegły poniedziałek. A wcześniej … Eee, to się jednak nie przykładał. Powinien był częściej wpadać.
- Już mu to na nic. Prawdopodobnie zginął około środy. Co o nim wiesz?
- W porządku. Żadnych awantur …
- A inni się awanturują?
- Ależ, co pan, panie władzo. – na twarzy mężczyzny pojawił się krzywy uśmiech. – U nas nigdy nic.
- Mhm – sierżant Black nie drążył tematu.
- Przyszedł, popakował. Poszedł. Ale, spytaj Johna. Czasem biegali po plaży. 
- Johna …?
- Johna Wrighta. Jest u mnie trenerem od dawna. Jeszcze nie zwiał z tej mieściny.

XXX

Bill Cooper zaprowadził sierżanta Blacka na salę treningową i skinął głową w kierunku postawnego mężczyzny.
- To sierżant Black – przedstawił gościa.
- John Wright. Miło poznać – trener wyszedł na spotkanie z wyciągniętą ręką.
- Black ... Sierżant Black – uścisk dłoni trenera był bardzo silny.
- Pogadajcie sami. Sierżant miałby kilka pytań – powiedział Bill Cooper i odszedł pospiesznie.
Trener otaksował krytycznie sylwetkę policjanta. 
- Nie przebrał się pan. Trzeba będzie zacząć od czegoś niezbyt forsownego. 
- Ale …
- O co chce pan spytać? Dieta? Ćwiczenia?
- Ja … 
- Tylko proszę niczego nie zażywać bez porozumienia ze mną.
- Ja w innej sprawie – sierżant wyprostował się i wciągnął brzuch. – Chciałbym spytać o Jima Owena. 
- Tak, słyszałem, że nie żyje – powiedział ze smutkiem John Wright.
- Przyjaźnili się panowie?
- Za dużo powiedziane. Biegaliśmy razem. Trochę się przy okazji pogadało.
- Mówił ostatnio coś ciekawego? – sierżant Black znowu się przygarbił.
- Czy ja wiem, … o pracy, a może raczej o szefie, …
- Jakieś konkrety?
- Rozliczenia im się nie zgadzały, to sobie po męsku nawrzucali.

XXX

- Niech to szlag. Moja największa furgonetka na złom. – Henry Plumber siedział naprzeciwko nadinspektora Wilsona w jego gabinecie.
- Jeszcze zanim, to się nią trochę ekipa pobawi. Sprawdzą to i owo. Kogoś pan podejrzewa o zabicie Jima Owena?
- Sam nie wiem ... Ale może ten Słowak?
- Jaki Słowak? – zainteresował się nadinspektor.
- Pracuje u mnie.  … Tak jakby.
- Nie ma pan dla niego papierów?
- Tak jakby nie. – Henry Plumber podrapał się nerwowo po głowie.
- Nie jestem z imigracyjnego. Nie obchodzi mnie to.
- No dobra. Jeszcze nie zdążyłem wszystkiego załatwić. – mężczyzna wziął głęboki oddech. – Ze dwa miesiące temu, roboty było co niemiara. A ten Słowak sam się do mnie zgłosił, mówił, że jest hydraulikiem. Od razu kazałem mu wsiadać do wozu i pojechaliśmy na pilną robotę. Faktycznie szpeniu. Przyjąłem go.
- Jak się nazywa?
- Yyy ....
- Nie wie pan? – zdziwił się nadinspektor.
- No po prostu nie do wymówienia. Jak to Słowak. Mam tu gdzieś ksero jego paszportu. – Henry Plumber sięgnął do wypchanej dokumentami tekturowej teczki. – O, jest … proszę.
Nadinspektor przyjrzał się uważnie.
- Przecież to polski paszport.
- No to przecież mówię cały czas, że Słowak.
- Chyba raczej Słowianin. 
- A to nie to samo?
Nadispektor Wilson przewrócił oczami i spytał.
- Dlaczego, pana zdaniem, to on miałby zabić Jima Owena?
- Obcy, to wiadomo, że z takimi nigdy nie wiadomo.

XXX

- Sir, Thomas Wood chciałby z panem porozmawiać. To pracownik Henry’ego Plumbera.
- Niech wejdzie. – nadinspektor zgarnął z biurka dokumenty i odłożył je na szafkę pod oknem. 
Thomas Wood wszedł niepewnie do gabinetu nadinspektora i przysiadł na krześle naprzeciwko biurka.
- Dzień dobry. Znałem Jima Owena, ale go nie zabiłem.
- Co pana powstrzymało? – nadinspektor dłużej zatrzymał wzrok na twarzy mężczyzny.
Pytanie nadispektora wyraźnie go zaskoczyło.
- Nie rozumiem?
- Po co pan do nas przyszedł. Nie wzywaliśmy pana.
- Ale w końcu byście wezwali. Czekam i czekam. To sobie myślę: sam przyjdę.
- A zatem słucham.
- Nie kumplowaliśmy się jakoś specjalnie z Jimem, ale był w porządku. Jak to zawsze mówią w filmach: nie miałem motywu, żeby go zabić. – Thomas Wood był wyraźnie zadowolony z przejawu swojej elokwencji.
- A co pan sądzi o tym Polaku, który z wami pracuje u Plumbera?
- Czy ja wiem? Wszędzie tatuaże i wielki jak szafa … mało kiedy drabina mu potrzebna, zwłaszcza jak robimy w tych starych domkach rybaków. Wygląda, że takich cherlaków jak Jim, to na śniadanie zjada … he, he – mężczyzna zaśmiał się ze swojego żartu i zamilkł na chwilę, jakby się zastanawiał.
- Ale … – ponaglił go nadinspektor.
- Faktycznie chłop na schwał, ale on, widzi pan, nadinspektorze … jakoś nie wydaje mi się, żeby to on zabił … niezręcznie tak o innym facecie … ale on jak baba. No bo któregoś dnia kotka ze studzienki wyratował i wziął go do siebie, a on z innymi Polakami mieszka. Tamci chyba nie mieli wiele do gadania.
- Coś oprócz kotków?
- Przy szefie bym tego nie powiedział, ale robotny jest i wszystko umie. Mówił też, że całą forsę żonie i dzieciom wysyła do Polski.
- Szef dobrze wam płaci?
- Zależy. Ma swoje humory.
- Zdarzały się awantury?
- Raz czy dwa pokłócił się z Jimem o forsę za jakąś ekstra robotę.
- A pan?
- Mnie szef nigdy z niczym nie zalegał, ale zna się z moim ojcem jeszcze ze szkoły, to może dlatego zawsze jest wobec mnie w porządku.
- A Polak?
- Jego każda kwota zachwyca.

XXX

- Te tatuaże to maoryskie? - spytał z przekąsem nadinspektor Peter Wilson, przyglądając się badawczo Polakowi.
- Nie wiem, kazałem sobie zrobić, bo mi się podobały. – odpowiedział mężczyzna prostym, ale zrozumiałym angielskim.
- Co to za akcent? Skąd jesteś?
- Przecież ma pan mój paszport.
- Odpowiedz.
- Z Polski. Ze Szszsz … z takiego małego miasta.
- Po co tu przyjechałeś?
- Do pracy.
- Z czego żyłeś w Polsce?
- Z pracy.
- Jakiej?
- Normalnej. Z ojcem pracowałem. Wszystkiego mnie nauczył. Nie takie rzeczy się robiło. Hydraulika, stolarka, tynkowanie, wszystko. Cały dom postawię "jak ta lala".
- Że co? Co to znaczy „lalalala”? – spytał zaskoczony nadinspektor.
- Chyba, że dobrze, Sir. – wtrącił się sierżant Black.
- A pan myśli, panie policjancie, że ja wszystko rozumiem, co wy gadacie? – poskarżył się Polak. – Ale uczciwie pracuję. Czasem tylko ręcznie z szefem gadamy.
- Bijesz go?! – nadinspektor podniósł głos.
- Dlaczego mam go bić? – Polak był zdziwiony pytaniem.
- A bijesz?
- Nie.
Zrezygnowany nadinspektor kiwnął głową w kierunku Blacka.
- Sierżancie, kontynuujcie.
- Tak jest – włączył się sierżant i głośno i wyraźnie spytał Polaka. – Czyli nie bijecie się z szefem, tylko szef po prostu pokazuje ci, co i gdzie masz zrobić?
- No, tak. Jak inaczej? Nie wszystkie słowa jeszcze znam.
- Wiesz, dlaczego cię wezwaliśmy?
- Jeden chłopak z firmy nie żyje. Wiedziałem, że będę miał kłopoty.
- Zabiłeś go?
- Bo jestem Polakiem, to myślicie, że to ja – mężczyzna był oburzony.
- Nie. Pytamy cię tak samo, jak wszystkich innych.
- Jasne – odpowiedział Polak nieprzekonany.
- Nie mędrkuj, tylko odpowiedz – wtrącił się poirytowany nadinspektor.
- Nie mędr… nie co? – dopytał Polak.
- Odpowiedz na pytanie, czy zabiłeś Jima Owena – powiedział sierżant Black.
- Oczywiście, że nie.
- Sierżancie, dajcie mu zeznanie do podpisania.
Ostatnie słowa zagłuszył dźwięk metalowego narzędzia upadającego na podłogę.
- Co to? – spytał nadinspektor.
- Henry Plumber – odpowiedział Black.
- Co on tu znowu robi?
- Z kranu cieknie.
- Rano nie ciekło – stanowczo stwierdził nadinspektor.
- Ciekło, Sir.
Nadinspektor wstał gwałtownie z krzesła.
- Muszę zapalić.

XXX

- Panowie, jak myślicie, kto tak brutalnie zabił chłopaka? – spytał nadinspektor Wilson.
- Sir, to mogło być pobicie ze skutkiem śmiertelnym – sierżant Black właśnie wszedł do gabinetu przełożonego, wymachując papierem wydartym chwilę wcześniej z faksu. – W każdym razie patolog tego nie wyklucza.
- Ok, skoncentrujmy się na tym, kogo mógł tak bardzo wkurzyć nasz Jim Owen.
- He, he – zarechotał White. – Ta piękność, co zgłosiła parkowanie przed jej domem wyglądała na wkurzoną, co nie?
- Na pewno ją wykluczymy w badaniach DNA – zauważył przytomnie sierżant Black. – Zostaw ją w spokoju, to chuchro. A my mamy kopniak w brzuch i rozmiar buta 44.
- Pożartować nie można? – obruszył się White.
- To może trener, co? Wiadomo czyje byłoby na wierzchu. Widzieliście łapsko trenera. – Black zaczął sobie masować prawą dłoń.
- Black, no faktycznie można by go jeszcze przycisnąć – przytaknął nadinspektor.
- Ale z drugiej strony jaki miałby powód? – zreflektował się Black. – To, że ma silny uścisk jeszcze nie znaczy, że morduje.
- Głowy nie dam, ale to chyba porządny facet – wtrącił się posterunkowy. – Jego dzieci mieszkają w Lichtown z byłą żoną i on strasznie za tymi dziećmi jest.
- A ty White, skąd wiesz?
- Od żonki oczywiście.
- Dobra, zostawmy go, przynajmniej na razie. A Polak? – nadinspektor rzucił okiem do zeznań mężczyzny.
- Popytałem – odpowiedział Black. – Ma alibi, cały ten dzień do późnego wieczora spędził w domu Robertsonów. Kończył u nich remont.
- Potwierdzam – donośny głos Henry’ego Plumbera rozległ się nagle w korytarzu. – Sam go wysłałem na ten remont.
- Co ty tu znowu robisz, człowieku? – nadinspektor Wilson zerwał się z krzesła i krzyknął. – W całym Lichtown nie ma innej łazienki?! Tylko nasza?!
- Przyszedłem sprawdzić, czy jeszcze czegoś nie trzeba naprawić – powiedział usłużnie hydraulik.
- Ale jak już wpadłeś, to zostań – nadinspektor Wilson skorzystał z okazji do przesłuchania mężczyzny i niemal siłą wepchnął go do gabinetu. – Porozmawiamy sobie. Usiądź. Tutaj, tutaj na miejscu White’a, a wy White, idźcie do dyżurki. Papierosa?
- Nie, dziękuję – niepewnie odpowiedział Henry Plumber, siadając na wskazanym krześle.
- A ja bardzo chętnie zapalę – nadinspektor nerwowo przetrząsnął kieszenie w poszukiwaniu papierosów.
Sierżant Black bez słowa wskazał szafkę na dokumenty. Nadinspektor wyjął z górnej szuflady napoczętą paczkę i zapalniczkę.
- Taaak – zaciągnął się głęboko. – Proszę o odpowiedź na pytanie, co Pana tak często do nas sprowadza. Owszem, mam jeden, czy dwa pomysły, ale chętnie posłucham pańskiej wersji.
- Nie ma wiele do opowiadania. – Henry Plumber uśmiechnął się słabo. – Jak się coś popsuje, to ludzie dzwonią do mnie, przychodzę i naprawiam.
- Dlaczego tak często do nas?
- Przypadek? – odpowiedział pytaniem hydraulik.
- Nie wierzę w przypadki.
Mężczyzna zaczął się wiercić na krześle, jak pięciolatek, który coś przeskrobał.
- Więc … prowadzicie sprawę … w sprawie … znaczy … śmierci … – dukał. - … mojego pracownika i … chciałem być na bieżąco.
- Dlaczego?
- Bo to mój pracownik – Henry Plumber odzyskiwał pewność siebie.
- Kiedy ostatnio z nim rozmawiałeś?
- W ubiegły wtorek.
- Osobiście?
- Nie, nie – gwałtownie zaprzeczył hydraulik. – Telefonicznie. Wyłącznie telefonicznie.
- O czym rozmawialiście?
- Zameldował, że skończył robotę u panny Spinster i wraca do domu.
- A w środę? – nadinspektor nie spuszczał wzroku z hydraulika.
- To w środę zginął?
Nadinspektor nie odpowiedział.
- W środę nie. W ogóle już potem nie rozmawiałem z Jimem.
- Sir – do gabinetu zajrzał posterunkowy White. – Możemy porozmawiać?
- Co jest? – burknął nadinspektor, gdy tylko zamknął za sobą drzwi.
- Przeglądam z nudów … znaczy … monitoring miejski. Pan wiedział, że mają nowe kamery na tym parkingu, na którym furgonetka stała?
- No i … - ponaglił White'a nadinspektor.
- Niech pan rzuci okiem na jeden fragment. Myślę, że warto.
Nadinspektor oparł się o parapet i uważnie obserwował ekran komputera.
- Dobra robota, White - nadinspektor poklepał posterunkowego po ramieniu z uznaniem. - Dobra robota.

XXX

Godzinę później nadinspektor Wilson wrócił do gabinetu i z triumfalnym uśmiechem zwrócił się do Henry’ego Plumbera.
- Na nagraniu z monitoringu miejskiego widać jak firmowa furgonetka wjeżdża na wiadomy parking, potem ty wysiadasz i odchodzisz, oglądając się co chwilę za siebie.
-  Co z tego? – spytał niepewnie hydraulik.
- To z tego, że przejrzeliśmy wszystkie nagrania z ostatnich dni i wiemy, że nikt potem już do furgonetki nie zaglądał. Byłeś ostatni. Opowiadaj.
Zapadła cisza.
- Czekamy – nadinspektor zapalił następnego papierosa.
- Pokłóciliśmy się.
- O co?
- O forsę.
- Dużo?
- Niby nie.
- To niby ile?
- Jim zrobił trochę nadgodzin i chciał, żebym mu za to zapłacił.
- A ty nie chciałeś?
- Pan wie, jacy są pracownicy, nadinspektorze? – spytał retorycznie Henry Plumber. – Obijają się cały dzień, nie wiadomo, co robią, a potem siedzą po godzinach i żądają za to forsy.
- Posprzeczaliście się?
- On zaczął! Przysięgnę, na co pan chce, ale to on zaczął.
- I …
- Popchnął mnie, a ja jego. Uderzył łbem … to znaczy głową w krawężnik u mnie przed zakładem. Zmyłem całe podwórko szlauchem.
- Black zadzwońcie po ekipę, niech sprawdzą teren. Załatwcie najpierw nakaz.
- Tak jest. A ten kopniak? – dodał szeptem Black. – Pan go spyta, Sir.
- A ten kopniak? – nadinspektor ponownie zwrócił się do Henry’ego Plumbera.
- Wkurzony byłem. Poprawiłem mu.
- Patolog mówi, że to od tego kopniaka umarł. Jeszcze jedno, dlaczego zostawiłeś furgonetkę na tym parkingu?
- Daleko od firmy i na nim zawsze jest pusto. Nie wiedziałem tylko o tych nowych kamerach. Szlag!

Olga Walter