niedziela, 27 lipca 2014

4. Morderstwo przy Orchard Street

Nadinspektor Peter Wilson wszedł na posterunek i przywitał się z posterunkowym Whitem.
- Dzień dobry. Jak w nocy? Spokój?
- Sir, nie całkiem.
- Meldujcie.
- Było włamanie do spożywczego przy Long Street. Ann ... to jest Anna Weller, właścicielka zgłosiła rano, jak tylko przyszła do sklepu.
- A to rano, to kiedy było?
- Zapisałem. ... O, jest. 5.32.
- To co tu jeszcze robicie? Od godziny na mnie czekacie?
- No, nieee ... nie, gdzie tam.
- Jedziemy. Ma kamerę, alarm jakiś?
- Na pewno nie.

                                            XXX



- Dzień dobry, panie nadinspektorze. - Anna Weller promieniała. - Proszę mi mówić Ann. Jak miło pana poznać. Chociaż właściwie to my się znamy. Pan czasem wpada do mnie po papierosy.
- Dzień dobry, pani Weller.
- Ann. Proszę mi mówić Ann. - nalegała Anna Weller, spoglądając spod rzęs.
Peter Wilson zdawał się nie zauważać kokieteryjnego zachowania kobiety.
- Cóż, straty nie są zbyt wielkie, trochę żywności, papierosy. Zgrzewka piwa. Ja mówiłam posterunkowemu, żeby nie fatygować pana nadinspektora do czegoś takiego. Pan ma przecież ważniejsze sprawy na głowie.
- A pieniądze?
- Ja tu gotówki nie trzymam. Ale faktycznie, szuflada z kasy jest wyłamana. - Anna Weller cały czas poprawiała fryzurę dłonią.
- Którędy weszli? - spytał Peter Wilson.
- Tylnymi drzwiami, tam zamek to by wsuwką do włosów szło otworzyć. Jeszcze moi rodzice ten zamek założyli. Ale tu nigdy nikt się nie włamywał. Trzeba będzie coś lepszego wstawić.
- Pani Weller, proszę sprawdzić, co ukradziono. Posterunkowy White spisze pani zeznania. Do widzenia. White, zostawiam wam samochód, wrócę na posterunek pieszo.
- Do widzenia, nadinspektorze, do widzenia. - Anna Weller wybiegła za nadinspektorem przed sklep i znowu poprawiła natapirowany blond kok. Patrzyła na odchodzącego mężczyznę, aż zniknął za rogiem.
- Przez to twoje babskie knucie, to zmył mi głowę, że od razu sam tu nie przyszedłem. - powiedział White z wyrzutem w głosie, gdy Anna Weller weszła z powrotem do sklepu.
- Nic ci nie będzie.
- Będzie, czy nie będzie, ty  i tak nie masz szans. On ma babę.
- Już ty się nie martw. Lepiej spisuj, co zginęło, jak ci kazał. Więc tak, cztery mielonki, dwie puszki tuńczyka, dwie puszki ...
- Skąd tak od razu wiesz?
- Człowieku! To mój sklep, to jak mogę nie wiedzieć, ile czego mam. Dalej, bo muszę otwierać. Zapisałeś te dwie puszki gulaszu? Irlandzki. Bardzo dobry.
- Nie tak szybko. Najpierw było cztery czegoś. I ceny jeszcze.
- Ceny też pamiętam, ale spiszesz sobie z faktur. A co? - Anna Weller wzięła się pod boki. - Ja tu porządek mam.

                                                   XXX


Peter miał nadzieję, że po drodze ze sklepu na posterunek będzie jakiś szeregowiec na sprzedaż, bo to była dobra lokalizacja ze względu na rodziców. Dwie przecznice dalej wisiała tabliczka lokalnego agenta nieruchomości. Peter zatrzymał się, zapalił papierosa i obejrzał budynek. Zadbany i metraż niezły, szkoda, że jest zbyt wcześnie, żeby niepokoić domowników. - pomyślał. Odchodząc, rzucił okiem na nazwę ulicy: Orchard Street.

                                                          XXX

Nadinspektor Wilson wszedł do swojego gabinetu, wstawił czajnik i wziął do ręki egzemplarz lokalnej gazety. Nie przejrzał nawet pierwszej strony, gdy usłyszał, że ktoś dobija się do dyżurki. Poszedł sprawdzić. Około czterdziestoletnia kobieta stukała w blat długopisem. Twarz miała opuchniętą od płaczu.
- Proszę pana! Chcemy zgłosić zaginięcie! - powiedziała głośno, gdy tylko zobaczyła Petera.
Na ławce siedział mężczyzna mniej więcej w wieku kobiety.
- Proszę, niech państwo wejdą.
- Nasza córka zaginęła! Proszę jej natychmiast szukać!
Mężczyzna wziął kobietę za rękę i powiedział:
- Kochanie, już dobrze. To policjant, wie co robić. Może ja powiem? Nasza córka nie wróciła na noc. Nigdy wcześniej jej się to nie zdarzyło. Bardzo się martwimy.
- Sprawdzali państwo? Może zostawiła wiadomość, że wyjeżdża.
Kobieta zerwała się z krzesła i zaczęła krzyczeć:
- A co pan myśli?! Cały jej pokój wywróciłam do góry nogami. Wydzwaniałam na jej komórkę. Obdzwoniłam wszystkie koleżanki, krewnych, tutaj, w Londynie, Brighton, wszędzie! 
- Jak córce na imię?
- Maggie, Margaret Francis. Proszę, to jej ostatnie zdjęcie. - matka wręczyła zdjęcie Peterowi i otarła łzy z policzków.
- Czy Margaret ma chłopaka? Może jest u niego?
Reakcja kobiety była gwałtowna.
- Co pan insynuuje?! To porządna dziewczyna! Nie ma chłopaka. Ma się uczyć, ma iść na studia. Ma skończyć medycynę, jak mój mąż. Mąż jest znanym kardiologiem, proszę pana. - dodała z dumą.  - A dopiero jak córka skończy studia, to znajdziemy jej odpowiedniego męża.
- Ile ma lat?
- Szesnaście, prawie siedemnaście.
- Jak rozumiem, jeszcze wczoraj widzieli państwo Margaret.
- Tak, wróciła ze szkoły i poszła do swojego pokoju uczyć się. Jak nie zeszła na obiad, to poszłam sprawdzić i … - kobieta zaszlochała.
- Czy zniknęły jakieś rzeczy?
- Ubrania, buty i jej walizka. - powiedział spokojnie mężczyzna.
- Zwykle nie zajmujemy się zaginięciami przed upływem 48 godzin, ale zrobimy wyjątek w tej sprawie.
- Ja myślę. - powiedziała wyniośle kobieta.

                                                    XXX

- Sir, przepraszam za spóźnienie, ale dziś rano zupełnie ... - Black usiłował wytłumaczyć się z godzinnego spóźnienia. - Sir, tak naprawdę to zaspałem.
- Nic się nie stało, Black. Tylko, żeby wam w krew nie weszło.
- Tak jest, Sir. Nie wejdzie.
- Zróbcie sobie kawy, a potem zajmijcie się tym zaginięciem. - Peter wręczył Blackowi notatkę ze swojej rozmowy z rodzicami zaginionej. - Przed chwilą państwo Francis zgłosili zaginięcie córki. Znacie ich?
- Lokalna śmietanka, on lekarz, kardiolog, mieszka w Lichtown, ale pracuje w szpitalu w Pleading, ma tam też prywatny gabinet. Wprowadzili się do Lichtown może z 10 lat temu. Ona przy mężu. Zadziera nosa, nie spoufala się z naszymi paniami. Może być telefon z góry, jak się dowiedzą.
- Niech dzwonią. A my robimy swoje.

                                              XXX

- White! Odbierzcie! - nadinspektor Peter Wilson oczekiwał od wszystkich na posterunku, wliczając w to siebie, że są tam gdzie powinni i należycie wypełniają obowiązki, a w tym czasie White miał być w dyżurce i odbierać telefony.
- Sir, ja odbiorę! On chyba jeszcze nie wrócił z tego sklepu. - odpowiedział Black i podniósł słuchawkę. 
- Tak … Rozumiem. Zaraz będziemy. - rozłączył się, poszedł do gabinetu Petera i zameldował:
- Sir, to White dzwonił. W szeregowcu niedaleko tego sklepu sąsiedzi znaleźli dwa ciała. Małżeństwo. Dużo krwi. White wezwał już ekipę z Pleading.
- Jaki adres?
- Orchard Street.

                                             XXX

Gdy wjeżdżali w Orchard Street, Peter od razu zorientował się, że morderstwa dokonano w budynku, który rano wzbudził jego zainteresowanie. Peter i posterunkowy Black wysiedli z samochodu. Przed szeregowcem było kilkanaście osób. Niektórzy stali przy drzwiach wejściowych, inni siedzieli na ławce. Przybycie policjantów wywołało poruszenie.
- Kto by to pomyślał, że u nas w Lichtown ... Pewnie, kto obcy. ... Znajdziecie mordercę, prawda? ... Strach teraz dziecko samo wypuścić ... Trzeba będzie drzwi zawsze na klucz zamykać. ...
Peter i Black kiwnęli obecnym na powitanie i weszli do budynku. White był w środku. Nadinspektor domyślił się po minach posterunkowych, że żaden z nich nie widział w swoim życiu takiej jatki. Ciała dwojga starszych ludzi leżały na podłodze. Mieli związane na plecach ręce. Ich ubrania były całe we krwi. Nie było widać narzędzia zbrodni. White miał łzy w oczach.
- Sir, to państwo Stewart. Znałem ich. Prowadzili kiedyś kawiarnię. Może pan pamięta? Mieli pyszne lody z bitą śmietaną. - na twarzy White'a na chwilę pojawił się uśmiech. - To tam, gdzie teraz jest drogeria. Przy Court Road. Sąsiedzi ich znaleźli.
- Panowie, idźcie spisać trochę zeznań. Może ktoś z sąsiadów coś słyszał albo widział. Sam tu zaczekam.

                                               XXX

Kilka godzin później, gdy Wilson, White i Black wrócili już na posterunek, telefon znowu zadzwonił. White poszedł odebrać.
- Sir, to państwo Hendersonowie, znaczy pan Henderson. Ich syn nie wrócił na noc. Chłopak ma 18 lat. Poprosiłem, żeby przyszli porozmawiać z panem, Sir.
- A, co to za Hendersonowie?
- Lepsze państwo. On prawnik. Wygrywa każdą sprawę w Pleading. A nawet jak do Londynu jedzie to nikt go nie zagnie, Sir. A żona to notariusz w Mallet.

                                               XXX

- Pana żona nie przyszła. - stwierdził nadinspektor Peter Wilson.
- Nie. Jest dziś bardzo zajęta, ma spotkanie z dużą firmą. Musi wszystkiego dopilnować.
- Przyniósł pan zdjęcie syna?
- Tak, proszę.
- Czy zdarzyło się już, że syn uciekł z domu? Jak mu na imię?
- Henry. Mówimy Harry. Niestety, tak. Dwa razy.
- Czy zgłaszali to państwo na policję?
- Tak, pierwszy raz dwa lata temu, jakoś w lecie. Okazało się, że razem z kolegą pojechali na gapę do Szkocji. W każdym razie, chcieli pojechać. Policja zgarnęła ich na stacji w Pleading. A drugi raz w zeszłym roku. Też w wakacje. Syn prosił nas o pozwolenie na wyjazd na jakiś festiwal czy zlot, nie bardzo się orientuję w tych młodzieżowych fascynacjach. W każdym razie moja żona nie chciała się zgodzić, a ja dla świętego spokoju wolę trzymać z żoną. Pan żonaty? Nie? Pozazdrościć. A wracając do sprawy, policja znalazła syna już na tym festiwalu.
- Proszę się nie gniewać, że spytam, ale czy syn miał zatargi z prawem?
- Niechętnie o tym mówię, w końcu to mój syn, ale i tak pan sobie wszystko w kartotece może sprawdzić. Trochę problemów z narkotykami było. Tylko na własny użytek, zaznaczam. Chcieli go wrobić w handel, ale ostro wkroczyłem. Kradzież sprzętu elektronicznego też nie Harry. I w pobiciu też nie brał udziału. Jakby się ojciec synem nie zajął, to by z niego jakiegoś bandytę zrobili.
Do pokoju zajrzał Black.
- Sir, melduję, że pilna sprawa.
Nadinspektor wyszedł i spytał zniecierpliwiony:
- Co jest, Black? Rozmawiam z ojcem zaginionego.
- Ja właśnie w tej sprawie. Chłopak nie jest święty.
- Jego ojciec właśnie mi o tym opowiada.
- O pobiciu powiedział?
- Tak.
- Ze skutkiem śmiertelnym, Sir. Rozmawiałem przed chwilą z kumplem, który prowadził tę sprawę. Kładzie głowę, że inicjatorem i głównym wykonawcą był zaginiony synalek. Tylko, że tatuś go z tego wyciągnął.

                                                 XXX

- Biorę. - powiedział Peter Wilson bez emocji.
Na twarzy agenta nieruchomości pojawił się szeroki uśmiech.
- Doskonały wybór, proszę szanownego pana. Doskonały. Czy szanowny pan życzy sobie od razu wziąć klucze?
Wręczył Peterowi klucze i dodał:
- Uprzejmie zapraszam szanownego pana na jutrzejszy dzień do naszego biura celem podpisania umowy.
- Tak, oczywiście. Na którą?
- Aaa, to już jak szanownemu panu wygodnie. Może być tak jak dzisiaj.
Peter spojrzał na zegarek. 21.15.
- Więc do zobaczenia jutro o tej samej porze. - powiedział Peter, a po chwili dodał:
- Proszę pana, jeszcze jedno. Przy Orchard Street jest dom na sprzedaż?
- Tak. Nawet dwa. Ale nikt ich nie kupi. Ten szeregowiec ma wadę. Za dużo plam na dywanie, no i właściciele nie żyją. A już miałem dwóch poważnych kupców.
- A ten drugi dom?
- Też ma wadę. Jest na sprzedaż od ponad roku. Narożna działka. Ładny ogród. Wielki dom wolnostojący. To najlepszy dom na tej ulicy. Ci, których stać na taki dom, nie chcą mieszkać przy takiej ulicy. Ci, którzy muszą mieszkać przy takiej ulicy, nie mogą sobie pozwolić na taki dom. Stoi pusty. Niszczeje. Serce się kraje.
Agent ukłonił się po raz kolejny i starannie zamknął za sobą drzwi. Peter stanął przy oknie w kuchni i wybrał numer telefonu w komórce.
- Mamo, wziąłem ten szeregowiec najbliżej was, przy Portland Street, poprzedni właściciel zostawia całe umeblowanie. Z czasem może coś wymienię. - Peter podniósł jedno z krzeseł z odłażącą farbą na oparciu. … - Na dole pokój i kuchnia a na piętrze dwie sypialnie i łazienka. I ogródek. ... Nie, nie jest za mały. ... Tak, jestem bardzo zadowolony. Mamo, jutro przyjdę po swoje rzeczy. ... Jestem skonany. Zostanę tu na noc.

                                                 XXX

Następnego dnia rano Peter poprosił do swojego gabinetu obu posterunkowych.
- Panowie, jeszcze wczoraj wieczorem miałem telefon od szefa, pytał czy przysłać nam pomoc. Wymienił nazwisko Idle.
- Sir, tylko nie on! - równocześnie zaprotestowali Black i White.
- Ja też bardzo go lubię. W takim razie musimy się zorganizować. White, wy zajmiecie się tym obrobionym sklepem. Black pracuje nad sprawą dzieciaków. Może uciekły razem? Co z ich komórkami? Możemy namierzyć?
- Wyłączone. - powiedział Black.
- Więc standardowe działania. Black, popytajcie na dworcu, na stacjach paliw, udostępnijcie zdjęcia młodych ... 
- Sir, Black będzie szukał młodych, a ja kilku konserw. Zawsze tak jest. To niesprawiedliwe. - White czuł się niedoceniony.
- Black, posterunkowy White będzie wam oczywiście pomagał. Uzgadniajcie ze mną na bieżąco, kto co robi. Ja zajmę się tym morderstwem i liczę na pomoc was obu.

                                              XXX

- Przysłali już coś z laboratorium? - niepokoił się nadinspektor Peter Wilson.
- Jeszcze nie, Sir. - odpowiedział posterunkowy White.
- A co wiecie z rozmów z sąsiadami?
- Hałasów żadnych nikt nie słyszał, ale był przecież mecz. Oglądał pan, Sir?
- Nie.
- Anglia-Meksyk. Naprawdę pan nie widział?
- Nie.
- Ale, Sir! - powiedział z wyrzutem White. - Przecież to piłka nożna. Świetny mecz. Cały czas siedzieliśmy pod meksykańską bramką. - White kopnął prawą nogą nieistniejącą piłkę.
- A w sprawie morderstwa co ustaliliście? - usiłował wrócić do sprawy Peter.
White zaczął dryblować.
- Wygraliśmy 3:1, Sir. O! Przepraszam, Sir. Tak, ... więc najbliżsi sąsiedzi ofiar byli w pubie do późna. Niektórzy byli w domach, ale ci mieszkają trochę dalej. Mówią, że nic nie słyszeli.
- A ta wywieszka, że dom na sprzedaż?
- Staruszkowie chcieli się wyprowadzić do Hiszpanii. Podobno coś już nawet zadatkowali na dom na Costa Brava.

                                                 XXX

Peter postanowił wrócić do domu zamordowanych. Miał nadzieję, że znajdzie coś, co wcześniej nie zwróciło uwagi ekipy z Pleading. Jadąc samochodem, kątem oka dostrzegł Lucy. Uśmiechała się. Stała w drzwiach apteki z jakąś kobietą. Dopiero po chwili Peter zorientował się, że ta kobieta to jego matka.

                                                XXX

Peter założył rękawiczki i wszedł do mieszkania. Ciał już nie było, ale w mieszkaniu pozostał specyficzny zapach. Peter zaczął przeglądać rzeczy zamordowanej pary. Morderca musiał czegoś szukać, bo szafy i szuflady były puste, a wszystko leżało na podłodze. Ubrania, książki, pościel. Nie było mowy o robieniu porządków, ale przez szacunek dla zmarłych, Peter odkładał przejrzane rzeczy na stół albo kanapę, nie chciał, żeby leżały porozrzucane. W pokojach nic nie zwróciło jego uwagi. Na koniec zostawił kuchnię. Niezbyt duże pomieszczenie, jak to w szeregowcu. W jednej z szafek było kilka grubych albumów ze zdjęciami. Peter usiadł przy stole i zaczął oglądać zdjęcia. Wszystkie były opisane, najstarsze sprzed 20 lat, najnowsze sprzed tygodnia. Na każdym byli Stewartowie, prawie zawsze w czyimś towarzystwie. Petera szczególnie zainteresowały zdjęcia z zaginionymi młodymi ludźmi, Margaret i Harrym oraz z Anną Weller. Ciekawe, jak to się wiąże ze sprawą? - pomyślał Peter. Wziął albumy i wyszedł.

                                               XXX

- White, jedziemy do sklepu.
- Sir, kawę i cukier wczoraj z domu przyniosłem. Mleko też jest. - White powąchał zawartość kartonu. - Chyba jeszcze może być?
-  White, jedziemy pogadać z Anną Weller. - wyjaśnił nadinspektor Wilson.
- To u niej przy okazji mleko kupimy.

                                              XXX

- Dzień dobry pani Weller. Dobrze, że nie ma klientów. Czy może pani zamknąć na chwilę sklep? Chcielibyśmy zadać pani kilka pytań.
- Ależ oczywiście, panie nadinspektorze. Żaden problem. - Anna Weller przekręciła klucz w drzwiach i wywiesiła kartkę z napisem "Przyjęcie towaru". - Czym mogę służyć, panie nadinspektorze? - spytała przejęta.
- Słyszała pani o morderstwie popełnionym przy Orchard Street?
- Oczywiście. Ogromna tragedia.
- Czy znała pani zamordowanych?
- A kto nie znał? Jako dziecko bywałam w ich kawiarni. Potem jak przejęłam sklep po rodzicach, a oni jeszcze prowadzili kawiarnię, to spotykaliśmy się na zebraniach przedsiębiorców. Wie pan, a to lokalne podatki za wysokie, a to coś. Tego typu zebrania. No i zakupy u mnie codziennie robili.
- Proszę powiedzieć, kiedy zostało zrobione to zdjęcie? - Peter wyjął z kieszeni zdjęcie z albumu znalezionego w domu zamordowanych.
- O! To ja! Ciągle mam tę sukienkę, jeszcze prawie się w nią ... Cóż, myślę, że to sprzed jakichś dwóch lat. Zdjęcie mogło zostać zrobione podczas jednego ze spotkań przedsiębiorców. A może to czyjeś urodziny? Tu z boku chyba widać resztki tortu.
- Czyli prywatnie też ich pani znała?
- Trochę się nimi opiekowałam, ale nie rozpowiadałam o tym, bo to niczyja sprawa. Czasem coś urzędowego trzeba było załatwić albo większe zakupy z Pleading przywieźć. Oni nie mieli dzieci, to i znikąd pomocy na stare lata. To znaczy mieli kiedyś córeczkę, ale umarła w niemowlęctwie. Byłaby w moim wieku. Może trochę starsza.
- Czy zrobili jakiś zapis w testamencie na pani rzecz?
- Nigdy nie rozmawialiśmy na takie tematy. ... Nie wiem. ... Byłoby miło z ich strony, ale nie dlatego im pomagałam, panie nadinspektorze.
- Co pani robiła tej nocy kiedy było włamanie do pani sklepu?
- Że to włamanie, to niby ja sama? - zachichotała Anna Weller.
- Proszę odpowiedzieć. - głos nadinspektora był stanowczy.
- A, no tak, wtedy zamordowano Stewartów. Byłam w domu.
- Całą noc? Czy ktoś to może potwierdzić?
- Tak, całą noc i nie, nikt nie może tego potwierdzić. Mieszkam sama.
- Stewartowie mieli bardzo dużo fotografii. - powiedział Peter.
- To była pasja Allana. Zawsze miał ze sobą aparat. Jeszcze niedawno prowadził kółko fotograficzne dla dzieci i młodzieży. Podobno kiedyś wydrukowali jego zdjęcia w jakimś czasopiśmie. "National…-coś-tam". Niech pan dobrze na strychu u rodziców poszuka, nadinspektorze. Pewnie znajdzie pan swoją fotografię ze Stewartami.
- Ja mam z nimi zdjęcie. - odezwał się posterunkowy White.
Gdy tylko wyszli ze sklepu, w kieszeni Petera zadźwięczała komórka. Rozmowa była krótka. Peter wzdrygnął się.
- To patolog. Stewartów potraktowano bardzo brutalnie. Szczegóły przeczytacie w raporcie. - poinformował White'a Peter i od razu wybrał numer do Blacka.
- Sprawdźcie, kto dziedziczy po Stewartach.

                                               XXX

- Dzień dobry pani Francis.
- Nie jest dobry, jeśli nie znalazł pan mojej córki.
- Przykro mi, cały czas szukamy. Czy mogę wejść?
Gertrude Francis bez słowa cofnęła się w drzwiach i pokazała Peterowi wejście do salonu.
- Proszę pani, mamy zdjęcie Margaret z parą starszych ludzi, którzy zostali zamordowani ...
- Boże, ktoś zabił moją Maggie!?
- Niczego takiego nie powiedziałem. Przepraszam, źle się wyraziłem. Nie chciałem pani zdenerwować. Przepraszam. - Peter był zakłopotany. Rzadko zdarzała mu się taka niezręczność.
Gertrude Francis potrzebowała kilku minut, żeby się uspokoić. Peter podał jej fotografię córki ze Stewartami.
- To przecież Stewartowie. Więc, to ich zamordowano? Margaret chodziła kiedyś do Stewarta na zajęcia z fotografii. To na pewno zdjęcie z tego okresu. Zabroniłam jej. Po pierwsze marnowała czas, kóry powinna przeznaczyć na naukę, a po drugie na zajęcia chodziło jakieś szemrane towarzystwo.
- Kogo ma pani na myśli?
- Młodego Hendersona i jego koleżków. Chłopak z porządnego domu, rodzice prawnicy, ale różne rzeczy o nim słyszałam. Narkotyki, kradzieże.
- Czy Margaret mogła spotykać się ze Stewartami albo młodym Hendersonem mimo pani zakazu?
- Nigdy!
- A czy państwo spotykali się towarzysko ze Stewartami?
- Pan chyba żartuje? Mój mąż jest lekarzem i utrzymujemy kontakty z kolegami męża. To bardzo ścisłe grono.
- Jak określiłaby pani status majątkowy Stewartów?
- Omawialiśmy z mężem tę kwestię przy jakiejś okazji. Myślę, że byli bajecznie bogaci. Mieszkali przy nędznej ulicy, ale to tylko pozory. Swego czasu mieli dobrze prosperującą kawiarnię, Lichtown to jednak nadmorska miejscowość, więc w lecie ludzie na pewno zostawiali u nich dużo pieniędzy.
- Pamięta pani okoliczności tej rozmowy?
- Nie bardzo. ... Chwileczkę, to mogło być w zeszłym roku, gdy byliśmy w ich kawiarni w urodziny Maggie.

                                              XXX

- Black, idziemy.
- Dokąd?
- Dowiecie się na miejscu.
Peter zatrzymał samochód niedaleko Orchard Street. Był wieczór i ulicę oświetlały lampy, niezbyt liczne w tej części miasteczka. Peter i posterunkowy Black podeszli do dużego domu na rogu Orchard Street.
- Black, dobrze się wsłuchajcie. Słyszycie? Ktoś wzywa pomocy.
Posterunkowy wytężył słuch.
- Nic nie słychać, Sir.
- Postarajcie się bardziej. Ja słyszę.
- Aaa! Oczywiście. Ktoś wzywa pomocy. Musimy interweniować, Sir. Pan od frontu, ja od ogrodu?
- Wchodzimy.

                                                XXX

Nadinspektor Peter Wilson odebrał telefon od szefa.
- Sir, znaleźliśmy ich. Byli w pustym domu na sprzedaż przy Orchard Street. … Chłopak nic nie mówi. Chce, żeby jego ojciec był podczas przesłuchania. … Czekamy. Ojciec jedzie z Londynu. … Właśnie idę przesłuchiwać dziewczynę.

                                               XXX

W pokoju przesłuchań siedzieli nadinspektor Peter Wilson, Margaret Francis, jej ojciec i adwokat.
- Margaret, włamaliście się z Henrym do pustego domu przy Orchard Street?
- To Harry się włamał. Ja bym nie umiała.
- Opowiedz, co robiłaś od momentu wyjścia ze swojego pokoju, wtedy gdy wzięłaś walizkę.
- Zeszłam po cichu, żeby mnie matka nie zauważyła. Ale paplała przez telefon ze swoją przyjaciółeczką, więc nie zauważyłaby nawet, gdybym zrzuciła walizkę ze schodów.
- Co dalej?
- Wyszłam przez ogród. Tam jest mnóstwo drogiego zielska, więc na pewno nikt mnie nie zauważył. Niedaleko czekał Harry. Pojechaliśmy jego samochodem za miasto, żeby przeczekać do wieczora. Jak się ściemniło to wróciliśmy. Harry zawiózł mnie do tego domu. Był już tam okopany. Zostawił mnie, a sam pojechał ukryć samochód.
- Gdzie?
- Nie wiem, nie powiedział mi.
- Jaki mieliście plan?
- Wiedziałam na pewno, że dłużej nie wytrzymam z matką. Chciałam uciec. Nie było planu. W każdym razie ja nie miałam planu.
- Mieliście pieniądze?
- Trochę kieszonkowego. Trafili mi się skąpi starzy.
- Skąd wzięliście jedzenie?
- Nie wiem. Harry, jak wrócił, to przyniósł trochę. Jakieś puszki, fajki. Nie pytałam skąd. Chyba miał jeszcze kasę.
- O której wrócił?
- Około 23.00.
- Sklepy w Lichtown są już nieczynne o tej porze.

                                                XXX

W przerwie przesłuchania Peter Wilson wyszedł przed budynek posterunku zapalić. Chwilę później dołączył do niego Black.
- Sir, już wiem, kto dziedziczy po Stewartach. Proszę, to kopia testamentu. Nie uwierzy pan.
- Anna Weller?
- Skąd pan wie?
- Domyśliłem się. Stracili małą córeczkę a Anna dość wcześnie rodziców. Zaopiekowali się sobą nawzajem. Ale nie sądzę, że to ona ich zamordowała. Wracam przesłuchiwać dziewczynę.

                                              XXX

- Margaret, czy wychodziłaś z tego domu od momentu, gdy ...?
- Nie.
- ... gdy Henry cię tam przywiózł, do momentu, gdy ja i posterunkowy Black weszliśmy?
- Już powiedziałam, nie wychodziłam.
- Jesteś pewna.
- Tak, jestem pewna.
- Masz w uszach bardzo piękne kolczyki. Art deco. Droga rzecz. Nietypowa. Być może wykonano tylko jedną taką parę. Nie kupiłaś tego ze swojego kieszonkowego. Harry'ego chyba też nie byłoby stać na taki prezent dla ciebie? Mam tu zdjęcie pani Stewart. Proszę zobacz, co ma w uszach. Te same kolczyki.
- Dała mi je dawno temu ... w prezencie. - wykrzyknęła dziewczyna z ulgą w głosie.
- Niestety nie. Mamy kopię testamentu pani Stewart sporządzonego dwa dni przed śmiercią. Te kolczyki zapisała Annie Weller w dowód wdzięczności.


                                                  XXX

- Mamo, daj coś do jedzenia, proszę.
Pani Wilson wyjęła z szafki talerz i nałożyła ulubioną zapiekankę syna.
- Dziś zamknęliśmy sprawę. - Peter ciężko usiadł na kuchennym krześle. - Dziewczyna i chłopak dla pieniędzy brutalnie zamordowali starsze małżeństwo w ich własnym domu. Wiesz, że chodzi o Stewartów, prawda? Może żyliby dzisiaj, gdyby trzymali gotówkę w domu. Jedyna cenna rzecz, to były kolczyki pani Stewart. To dzieciaki z tak zwanych dobrych domów, ale na moje oko, ciepłych uczuć nigdy nie zaznały. Despotyczna matka dziewczyny i jej ojciec zainteresowany wyłącznie własną karierą. A rodzice chłopaka wcale nie lepsi.
Peter zaczął jeść.
- Peter?
- Tak?
- Zadzwonisz do Lucy?