niedziela, 23 listopada 2014

15. Śmierć w tłoczni cydru




- Co do kolacji? - spytał Peter.
- Napijmy się cydru. - odpowiedziała Lucy, sięgając po butelkę.
- Eee, wolę wino. Jest jeszcze to chianti?
- Powinno być.
- Są dwie butelki! - zawołał zza drzwi szafki uradowany Peter. - Cydru napijemy się przy innej okazji, dobrze?
- To nie byle co. - powiedziała Lucy. - Z tłoczni Johna i Mary Osmondów.
- Znam ich?
- Peter? No co ty? To lokalni producenci. Trzeba popierać swoich.
- Następnym razem. Gdzie korkociąg?

XXX

- Obydwoje nie żyją? - spytał nadinspektor Peter Wilson posterunkowego Blacka.
- Tak. Zatrucie czadem. Piecyk.
- Nieszczęśliwy wypadek?
- Tak jest, Sir. Może bym pojechał dzisiaj do Pleading pogadać z chłopakami? Niedługo mam egzamin, pamięta pan, Sir? Oni są już po, to mi powiedzą, co i jak.
- Wszystko wiecie. Tutaj jesteście mi potrzebni.
- Ale do czego, Sir? Śmierć Osmondów to wypadek. Forsa z mandatów ściągnięta. Strasznie się denerwuję tym egzaminem.
- Nie ma czym ...
- Może dla pana to nic takiego, Sir? Ja chyba zawału dostanę.
- Nie podoba mi się ten nieszczęśliwy wypadek - nadinspektor podszedł do okna.
- Ale mamy przecież raport. Zamknęli piecyk, stracili przytomność, koniec.
- Oni ten piecyk mieli od zawsze. Wiedzieli jak go używać. Myślę, że ktoś, kto odwiedził ich w biurze tego dnia skorzystał z ich nieuwagi, zamknął drzwiczki ... Cholera!
Nadinspektor zahaczył rękawem o papierowy kubek na biurku i kawa rozlała się na dokumenty.
- Przyniosę papierowe ręczniki. - zaoferował się posterunkowy Black.
- Czekajcie. White! - krzyknął w kierunku dyżurki nadinspektor. 
Posterunkowy White wbiegł do gabinetu nieomal natychmiast.
- Tak, Sir?
- Proszę, weźcie te papiery i osuszcie.
- W łazience?
- Nie wiem. Co wy mi takie pytania zadajecie? Ma być suche i czytelne.
- Tak jest, Sir. - posterunkowy White wyniósł zamoczone dokumenty.
- Może mu pomogę, Sir? - spytał posterunkowy Black.
- Nie. Da sobie radę. Tylko nie guzdrajcie się z tym, White! - krzyknął znowu nadinspektor.
Zza zamkniętych drzwi łazienki dało się słyszeć przekleństwa.
- Co on mówi? - spytał nadinspektor.
- Nie dosłyszałem, coś jakby "Tak jest, Sir". - odpowiedział posterunkowy Black z kamienną twarzą.
Nadinspektor machnął ręką zrezygnowany.
- Wstawcie czajnik, Black. Potrzebuję kawy, wy też sobie zróbcie. Jest drugi kubek? Wracając do śmierci Osmondów ...
- No nie wiem, Sir. Nie wydaje mi się podejrzana.
- Zaufaj staremu policjantowi. Jak będziesz w moim wieku, to też będziesz od razu wiedział, że coś śmierdzi.
Posterunkowy Black parsknął śmiechem.
- Sir! Pan jest tylko siedem lat starszy ode mnie.
- Nie wypominajcie wieku przełożonemu, no!
- Tak, jest! Przepraszam, Sir.
- Żartowałem. Co wy, Black? Rozluźnijcie się. Musimy się dowiedzieć, kto ich odwiedzał tego dnia w tłoczni. Zdobądźcie nagrania z monitoringu i przejrzyjcie.

XXX

- I co? - spytał nadinspektor Peter Wilson.
- Trochę tego było. Mam obraz z trzech kamer. Oprócz, oczywiście, denatów, przez bramę przechodzili pracownicy tłoczni, ale oni wszyscy poszli od razu do budynku produkcyjnego. A do samego biura, tam gdzie zmarli Osmondowie, przyszedł ich księgowy, trochę posiedział, potem ich syn, też trochę posiedział, a zaraz potem syn starego Adamsa, on nie był długo.
- Stary Adams był poprzednim właścicielem tłoczni? Nie mylę się?
- Tak. To znaczy nie. To znaczy nie myli się pan. Stary Adams był poprzednim właścicielem tłoczni. Sprzedał ją Osmondom.
- Wiesz coś o okolicznościach tej sprzedaży?
- Tylko plotki.
- Dawaj. - zatarł dłonie nadinspektor. - Zaczyna się nam klarować.
- Mówią, że stary Adams podpisał niekorzystną dla siebie umowę. Dostał może połowę prawdziwej wartości tłoczni no i jego syn został na lodzie. Pracuje gdzieś u obcych ludzi za marne pieniądze.
- Dlaczego w ogóle doszło do sprzedaży?
- Stary był po osiemdziesiątce. Chyba już nie orientował się we wszystkim jak należy i Osmondowie to wykorzystali.
- Stary Adams żyje?
- Umarł niedawno. Byłem na pogrzebie.
- Nikt więcej nie wchodził do biura?
- Właściwie to nie.
- Albo ktoś wchodził albo nie wchodził. Zdecydujcie się.
- Jeszcze Hanna Bates.
- To ona znalazła ciała? Ale to już wieczorem?
- Tak, jak przyszła sprzątać. Ale była też wcześniej, tylko, że nie wchodziła do biura. Przyszła razem z Brendanem Osmondem. Chodziła po podwórku, zaglądała przez okno do gabinetu.
- W takim razie mamy trzech podejrzanych. Księgowego, Brendana Osmonda i syna starego Adamsa.

XXX

- Dzień dobry, jesteśmy z policji. Chcielibyśmy porozmawiać z panem Davidem Shepardem.
W recepcji młoda kobieta żuła gumę i nie podnosząc wzroku znad plotkarskiego czasopisma, powiedziała:
- Trzecie piętro, pokój 316. Winda zepsuta.
- Dziękujemy.
Nadinspektor Peter Wilson i posterunkowy Black weszli odrapaną klatką schodową na trzecie piętro. Drzwi do pokoju 316 były obok schodów. Na tabliczce było napisane: "Biuro rachunkowe David Shepard". Posterunkowy zapukał zdecydowanie. Po krótkiej chwili ktoś powiedział:
- Proszę!
Biuro było równie zaniedbane jak klatka schodowa i korytarz.
- Przepraszam za warunki, niedługo wyprowadzam się stąd. - David Shepard nerwowo przekładał dokumenty na biurku. - Panowie w sprawach obsługi księgowej? Proszę, moja wizytówka już z nowym adresem.
Nadinspektor rzucił okiem na kartonik.
- Jesteśmy z policji.
- Cholera! Proszę, niech panowie usiądą.
- Domyśla się pan, w jakiej sprawie przyszliśmy?
- Cóż ... Nie wiem ... Panowie nie powiedzieli, więc oczywiście skąd mógłbym wiedzieć. - David Shepard robił wrażenie mocno zdenerwowanego.
Nadinspektor nie trzymał dłużej księgowego w niepewności:
- Pana klientami byli Osmondowie. Zmarli w wyniku zaczadzenia.
Księgowy odetchnął z ulgą.
- Oczywiście. Z którego komisariatu panowie przyjechali, bo nie usłyszałem?
- Nie mówiłem. Jesteśmy z Lichtown.
- No tak. - księgowy poczuł się już zupełnie swobodnie. - Szkoda klientów, bo płacili zawsze w terminie, a roboty przy nich jakiejś wielkiej nigdy nie miałem. Standard, że tak powiem.
- Wiemy, że w dniu ich śmierci był pan w ich biurze.
- Tak, do lepszych klientów sam jeżdżę po dokumenty. Oni byli lepsi.
- Dlaczego?
- Raptem kilka dokumentów więcej a wyższa stawka za usługę. Pomniejsi klienci muszą przyjeżdżać tu do Pleading.
- Jasne. Nie miał pan z nimi żadnych kłopotów?
Księgowy najeżył się.
- Niby jakich?
- Nie wiem, pana pytam.
- Jak powiedziałem. Roboty skomplikowanej nie było, płacili na czas.
- Tego dnia nie było panu za gorąco w ich biurze?
- Faktycznie. Zawsze mieli to cholerstwo włączone, od pierwszych chłodnych dni. W sierpniu się nawet zdarzało. Mówiłem im zawsze, żeby się przenieśli na południe Europy, najlepiej na Sycylię. Ha, ha. Nie zdążyli. Cóż ...
- Zna pan Sycylię?
- Eee tam, zaraz znam. Jeżdżę tam od czasu do czasu.
Nadinspektor i posterunkowy Black wyszli z budynku.
- Przyjemniaczek. Jak pan myśli, Sir? Warto by nim zainteresować organy podatkowe, co? A teraz do synalka, Sir?
- Do którego? Jest dwóch.
- Myślałem o synu Osmondów. Pewnie chciał jak najwcześniej załapać się na spadek. Może ma jakieś wydatki? Hazard, narkotyki?
- Coś wiecie?
- Się słyszało to i owo.
- No to jedziemy najpierw do niego.

XXX

- To on, Sir. Ten, co stoi na parkingu przy budce. - posterunkowy Black wskazał palcem wysokiego mężczyznę.
- Pracuje tu?
- No co pan? Pewnie płaci za miejsce. - posterunkowy przyjrzał się badawczo nadinspektorowi. - Ja to nigdy nie wiem kiedy pan żartuje, Sir.
- Rozluźnijcie się, już wam mówiłem. Egzamin wam pójdzie jak z płatka.
Nadinspektor zaparkował policyjnego land rovera. Obaj policjanci podeszli do Brendana Osmonda.
- O co chodzi? - zapytał.
- Policja w Lichtown. Chcemy porozmawiać o śmierci pana rodziców.
- Mieszkam w tym budynku. - mężczyzna wskazał ręką pobliski szeregowiec. - Zapraszam.
Po chwili siedzieli w skromnie urządzonym salonie.
- Jakie panowie mają do mnie pytania?
- Jak przebiegała pana ostatnia wizyta u rodziców?
- Byłem dość krótko, może ze dwadzieścia minut. Rodzice byli zajęci. Mieli na głowie jakieś urzędowe sprawy.
- O czym państwo rozmawiali?
- Nie ukrywam, że mam kłopoty finansowe. I tak pewnie już wiecie. Rodzice mi pomagali. Nie byli tym zachwyceni.
- Przelewali pieniądze na pana konto?
- Ależ skąd! To znaczy ...
- Niech się pan nie boi. Nie interesują nas pana podatki. - powiedział nadinspektor. - Chodzi o okoliczności śmierci pana rodziców.
- Raz w miesiącu chodziłem do ich biura i dostawałem gotówkę ... pod stołem, żeby skarbówka się tym nie interesowała. Czasem matka coś ekstra dołożyła, żeby z kolei ojciec nie wiedział. Nie wiem, kto gorszy?
Widząc reakcję policjantów, dodał po krótkiej chwili:
- Skarbówka.
- Już pan wie, co dostanie w spadku?
- Tłocznię cydru. Coś jest na kontach, jakieś akcje, obligacje. Myślę, że wreszcie stanę na nogi.
- Śmierć rodziców jest panu na rękę?
- Sugeruje pan, że miałem z ich śmiercią coś wspólnego? - Brendan Osmond robił wrażenie oburzonego.
Nadinspektor nie odpowiedział.
- Mnie te pieniądze wręcz ratują życie. Ale nigdy nie zabiłbym rodziców. Myślałem raczej o samobójstwie. Matka chyba się domyślała.
- Mieszka pan tu sam? - nadinspektor rozejrzał się po pokoju.
- Tak ... nie. Hanna tu pomieszkuje. - powiedział cicho Brendan Osmond.
- Kto? Przepraszam, nie dosłyszałem. - nadinspektor nachylił się w jego kierunku.
- Hanna Bates. - odpowiedział, tym razem głośniej.

XXX

- I co teraz, Sir? - spytał posterunkowy Black nadinspektora, gdy wyszli od Brendana Osmonda.
- Ten drugi synalek też mieszka w Pleading?
- Tak.
- Jaki adres?

XXX

- My do pana, panie Adams. Policja. Nadinspektor Peter Wilson i posterunkowy Black.
- Musi być teraz? Spieszę się. - powiedział obcesowo George Adams.
- Dokąd?
- Do pracy.
- Dzisiaj się pan spóźni. Po co pan poszedł do Osmondów w dniu ich śmierci?
- W interesach.
- Proszę wyjaśnić jakie to interesy.
- Chciałem ich nakłonić, żeby wypłacili mi to, z czego okradli mojego ojca przy transakcji.
- Osmondowie wyprosili pana?
- To zbyt łagodne określenie na to, jak mnie potraktowali. Właściwie on.
- Miał pan powód, żeby ich zabić?
- Po co mi to? Już wynająłem prawnika. Przekazałem mu dokumenty. Na dniach miał złożyć pozew w sądzie. Zapewnił mnie, że wygraną mamy w kieszeni. Myśli pan, że ryzykowałbym odsiadkę. Co pan? - mężczyzna sięgnął do kieszeni.
- O! Tu jest wizytówka tego prawnika. Może pan sprawdzić. Na razie wziął ode mnie zaliczkę. Resztę po wygranej sprawie. Jak pan widzi, to kancelaria w Londynie. Może są lepsze, ale wiem, że już mieli podobne sprawy i wygrywali.

XXX

- Sir, kto zabił? A może to jednak Osmondowie sami zamknęli piecyk? - posterunkowy Black stukał ołówkiem w blat stołu.
- Nie. Na pewno nie. Mam pomysł. Łapcie kurtkę. Pojedziemy w odwiedziny.
Pół godziny później posterunkowy Black wcisnął przycisk dzwonka. Po chwili drzwi otworzyła roześmiana Hanna Bates, a zza jej pleców wyszedł równie rozbawiony Brendan Osmond.
Uśmiechy zniknęły z ich twarzy, gdy tylko zobaczyli nadinspektora i posterunkowego.
- Myślałem, że już wszystko wyjaśniłem. - powiedział Brendan Osmond.
- Mamy jeszcze kilka pytań. Zajmiemy panu dosłownie chwilę.
- Proszę wejść. - mężczyzna niechętnie przepuścił policjantów w drzwiach.
Hanna Bates odwróciła się i wycedziła przez zęby:
- Pozbądź się ich.
- Jak mówiłem, to nie potrwa długo, proszę pani. - rzucił nadinspektor.
Kobieta już chciała odejść, gdy nadinspektor poprosił.
- Niech pani zostanie. Przejdziemy do salonu.
Wszyscy weszli do salonu i usiedli.
- Na piecyku znaleźliśmy odciski palców pana rodziców i ... - nadinspektor zawiesił głos.
Brendan Osmond i Hanna Bates wpatrywali się w nadinspektora. Cisza wydawała się nie do zniesienia. Nagle kobieta złowrogo spojrzała na Brendana Osmonda i wykrzyknęła:
- No, co ci mówiłam?! Ty cholerny idioto! Miałeś wytrzeć ślady! Mówiłam?! Teraz pójdziesz do więzienia, a ja dalej będę sprzątać u obcych! W życiu się nie wyrwę z biedy! Prochy całkiem przeżarły ci mózg?! Zabierzcie mi go sprzed oczu!
- Ty głupia kobieto! Przecież wytarłem! - Osmond zerwał się z fotela.
- Brendanie Osmond, jest pan podejrzany o zabicie rodziców. A pani, Hanno Bates, jest podejrzana o podżeganie do zabicia Mary i Johna Osmondów. Macie prawo ...

XXX

- Sierżancie Black, gratuluję awansu.
- Dziękuję, Sir. Ale się nadenerwowałem. A jedno takie pytanie miałem, Sir, że akurat sprawa tej Lady Makbet mi się przydała. 
- Chodzi wam o Hannę Bates?
- Tak. Straszna baba. Sir, ale pan zablefował z tymi odciskami palców. Mistrzostwo. - powiedział zachwycony sierżant Black. - A napije się pan ze mną wieczorem Pod Trzema Koronami? Za mój awans. Zaraz powiem White'owi i przyjedzie paru kumpli z Pleading. Zapraszam oczywiście na coś mocniejszego niż cydr.


niedziela, 9 listopada 2014

14. Sprawa gardłowa

- Przepraszam, Sir. Byłem w łazience. A! Pan już odebrał telefon - posterunkowy White wytarł mokre ręce w spodnie.
- Tak, rozumiem. Proszę tam czekać. Za chwilę będziemy - nadinspektor Peter Wilson odłożył słuchawkę i zawołał. - Posterunkowy Black! Mamy trupa na plaży. Dzwońcie po ekipę z Pleading. Niech jadą do zejścia od strony Lambeth Road. White, jedziecie ze mną.

                                                 XXX

Posterunkowy White usiadł na miejscu pasażera i spytał.
- A kto dzwonił, Sir?
- Zapnijcie pas - pouczył posterunkowego nadinspektor Wilson i ruszył z parkingu przed komisariatem. Chwilę potem drogę zajechał im jakiś samochód. Nadinspektor gwałtownie zahamował, z trudem unikając kolizji.
- Widział pan?! - posterunkowy White pokręcił głową. - To stary Busson!
- Postaram się namówić go, żeby już przestał jeździć samochodem. Ile on ma lat? Sto?
- Jakoś tak. Wątpię, czy się uda, Sir. On brał udział w Bitwie o Anglię i myśli, że mu wszystko wolno. Będzie pan musiał wysłuchać opowieści, ilu to on Szkopów nie zestrzelił, no i każe się panu meldować jak swojemu dowódcy. Żeby pan potem nie mówił, że pana nie ostrzegałem, Sir.
- Czyli to wy jutro pójdziecie do niego i załatwicie sprawę - odpowiedział nadinspektor.
- Mowy nie ma, Sir. Już to przerabiałem - prawie krzyknął posterunkowy i spojrzał na nadinspektora. - Tak jest, Sir. Jutro, z samego rana - powiedział zrezygnowany, a po chwili dodał. - A powie mi pan, kto dzwonił, Sir.
- Jakiś Chris Gill. Znacie go?
- Tak. Ma warsztat samochodowy u nas w Lichtown.
- Znalazł na plaży ciało z poderżniętym gardłem.

                                              XXX

Nadinspektor Wilson podszedł do Chrisa Gilla.
- Jak pan się czuje?
- Już mi lepiej. Ci z karetki coś mi dali. Sam pan rozumie, biegam po tej plaży codziennie ... jeszcze nigdy ...
- Znał go pan? - nadinspektor wskazał czarny worek nieopodal.
- Oczywiście, Lord Norton. W szkole trzeba się uczyć o tej zasłużonej dla naszego miasta rodzinie - powiedział z niechęcią Chris Gill. - Nadinspektorze, przecież pan jest stąd.
- Pytam, czy znał pan ofiarę osobiście.
-  Nie chcę do tego wracać. Żonie już wybaczyłem.

                                                XXX

- White - zwrócił się do posterunkowego nadinspektor Wilson. - powiedzcie, co już wiemy o sprawie.
- Ale, Sir, przecież pan wie wszystko to samo, co ja - powiedział zdziwiony White.
- Ja tak, ale posterunkowy Black nie był z nami na miejscu. I już wam kiedyś powiedziałem, żebyście nie robili tych swoich min.
- Ale ja wcale nie ... więc ... znaleziono ciało ... na plaży... - dukał posterunkowy White i zerkał podejrzliwie na nadinspektora. - Na plaży w Lichtown. Morderca użył garoty. To znaczy, czekamy na potwierdzenie, ale pan nadinspektor powiedział, że to na pewno ...
- Tak, tak. Dalej.
- Na plaży było mało krwi, więc to znaczy, że ofiara została zabita gdzie indziej, a ciało przewieziono.
- Dlaczego morderca miałby przewieźć ciało z miejsca zbrodni? - spytał nadinspektor.
- Może nie chciał, żeby za szybko znaleziono trupa? - posterunkowy White podrapał się nerwowo po głowie. - Ale to się nie udało. Sir, a może morderca nie chciał, żeby ktoś zobaczył ofiarę w takim stanie?
- Że niby morderca bierze pod uwagę czyjeś uczucia? Nie wydaje mi się. No dobra, kim jest ofiara?
- Lord Norton. Darmozjad i playboy.
- Do rzeczy, White - rzucił zniecierpliwiony nadinspektor.
- Jego majątek leży 2 mile od Lichtown i chyba z tego żyje. To znaczy, już nie żyje.
- A co sądzicie o narzędziu zbrodni?
- U nas nikt nigdy nie użył garoty - posterunkowy White wzdrygnął się, wymawiając ostatnie słowo.
- Myślę, że możemy wykluczyć mieszkańców Lichtown. Obstawiałbym kogoś obcego - powiedział nadinspektor. - A wy White, z czego się śmiejecie?
- Sir, bo właśnie sobie wyobraziłem pannę Spinster, w tym jej kapelusiku, jak morduje garotą naszego Lorda, wysportowanego wysokiego faceta w drogich ciuchach - posterunkowy White nagle przestał się śmiać. - Ciekawe komu, aż tak bardzo podpadł? Może któremuś mężowi w Lichtown? Mówią, że Lord żadnej babeczce nie przepuścił.
- Kto obcy jest teraz w mieście? - spytał nadinspektor, ignorując sugestie posterunkowego. - Ktoś, kto pasowałby nam do garoty, oczywiście.
- Sir, a Chris Gill nie mógł tego zrobić? - spytał posterunkowy White, trzymając się uparcie motywu zdrady małżeńskiej. - Przecież jego żona ... i w ogóle ... I to on zawiadomił. A w tym swoim warsztacie samochodowym to też różnych narzędzi używa, co nie?
Do rozmowy włączył się, milczący do tej pory, posterunkowy Black.
- Facet ma porządne alibi na całą noc. Potwierdziłem to, Sir. On i jego dwaj pracownicy mieli pilną robotę. Całą noc spędzili w warsztacie. Żaden nie wychodził na dłużej niż na papierosa. Ale tak się zastanawiam, Sir. A może trupa przywiózł ktoś, no nie wiem, z Londynu? Podrzucił nam i odjechał w siną dal? Może postawić blokady na drogach?
- Wątpię. Zbyt świeży trup. Został zamordowany gdzieś blisko. Aha, jeszcze jedno. Ja już gdzieś widziałem te dziwne ślady opon …
- Te na plaży? - upewnił się posterunkowy White.
- Tak, przy ofierze. Myślcie, White.
- Rowerek mojego synka identyczne ślady zostawia, ale ma tylko trzy  ...
- Oczywiście! To na pewno ten trzykołowy dostawczak z lat sześćdziesiątych, którym na zakupy do miasta przyjeżdża ochmistrzyni z majątku Lorda. Wy panowie, zajmijcie się jakąś konkretną robotą, a ja w tym czasie załatwię nakaz.

                                                 XXX

Ogromne drzwi otworzyła kobieta w sile wieku.
- Lord Norton nie żyje - powiedziała bez wstępów, a na jej twarzy nie drgnął żaden mięsień.
- Wiemy. Pani jest ochmistrzynią, prawda? - upewnił się nadinspektor Wilson.
- Tak.
- Mamy nakaz rewizji - powiedział nadinspektor i wskazał mundurowych i śledczych, czekających na podjeździe.
Kobieta założyła okulary i zaczęła czytać wręczony jej przez nadinspektora dokument. 
- Nie potłuczcie niczego.

                                                XXX

- Kto obecnie przebywa w posiadłości? - spytał nadinspektor Peter Wilson ochmistrzynię.
- Lord Humes. On i Lord Norton studiowali razem w Oxfordzie - odpowiedziała z wyższością, jakby i ona ukończyła studia na tej uczelni. - Oraz panna Rochelle Temple, przyjaciółka Lorda Nortona.
- Też się znali z Oxfordu?
- O ile mi wiadomo, poznali się w nocnym klubie w Londynie - w głosie ochmistrzyni słychać było dezaprobatę. - To stosunkowo niedawno zawarta znajomość. Należy przypuszczać, że powodem przyjazdu panny Temple do pałacu był jej atrakcyjny wygląd.
- Czy Lord Humes przybył z kimś, żoną, przyjaciółką?
- Nie. Przyjechał sam.
- Kiedy?
- Przedwczoraj.
- Czyli w dzień śmierci Lorda Nortona. Jak pani przypuszcza, dlaczego zginął Lord Norton?
- Nie wiem.
- Czy panowie się kłócili?
- Dżentelmeni się nie kłócą. Oni wymieniają poglądy.
- Oczywiście. A więc, czy obaj dżentelmeni wymieniali tego wieczoru poglądy?
- Odniosłam takie wrażenie.
- Na jaki temat?
- Nie słyszałam całej rozmowy, a jedynie jej fragment. Rozmawiali o pannie Temple. Nie mogę wykluczyć, że obaj byli nią zainteresowani.
- W gabinecie Lorda Nortona jest plama krwi na dywanie. Dlaczego nie zgłosiła pani tego do nas?
- Jane Roberts, która tu od niedawna pracuje, powiedziała mi o tym na chwilę przed przyjściem panów z tym dokumentem - ochmistrzyni machnęła trzymanym w ręce nakazem. - Nie zdążyłam zadzwonić. Jane próbowała to wyczyścić. Bała się, że będzie miała nieprzyjemności, jeśli jej się nie uda.
- Czy to pani kazała usunąć plamę?
- Co pan insynuuje? - spytała z oburzeniem kobieta.
- Proszę odpowiedzieć.
- Z całą pewnością, nie. Zresztą dlaczego miałabym to zrobić? Nie  ja go zabiłam, więc nie mam powodu, żeby zacierać ślady. 
- Od jak dawna pracuje pani tutaj?
- Od dnia narodzin Lorda Nortona. Jest ... był mi bardzo bliski. Jak syn.
- Czy Lord Norton zapisał pani coś w testamencie?
- Tak. Pewną okrągłą sumkę - westchnęła z zadowoleniem.

                                                 XXX

- Sir, a może ta gospodyni ... - posterunkowy White podszedł do nadinspektora Wilsona, przeglądającego dokumenty w gabinecie Lorda Nortona.
- Ochmistrzyni - sprostował nadinspektor.
- No, właśnie. Może to ona zabiła Lorda? - posterunkowy dokończył pytanie szeptem.
- Garotą? Nie wydaje mi się. Nie jej broń. O! Kijem od szczotki, jakby miała dobry powód, to tak.
- A ta piękność? - posterunkowy bezwiednie oblizał usta.
- Jeszcze z nią nie rozmawiałem - odpowiedział nadinspektor, nie podnosząc wzroku znad przeglądanych dokumentów. - Cholera, nic ciekawego. Same rachunki i umowy.  
- Mógłbym dla niej zabić - westchnął posterunkowy.
- Oczywiście. Lepiej idźcie sprawdzić stajnie, White.

                                           XXX

- Gdzie pan był przedwczoraj wieczorem? - spytał nadinspektor Wilson Lorda Humesa.
- Tutaj, w pałacu. Przyjechałem około 16.00. Pociągiem. Spędziłem wieczór z Georgem Nortonem i panną Rochelle. Po kolacji poszedłem się położyć.
- Często pan tu przyjeżdżał?
- Tak, George był moim przyjacielem. Poznaliśmy się na studiach.
- Z czego pan żyje?
- Nadinspektorze, czyżby pan sugerował, że moje finanse mają związek ze śmiercią George'a? Zapewniam, że nie  - uciął Lord Humes.
- Proszę o szczegóły - nie ustępował nadinspektor Wilson.
- Nie przywykłem do rozmów o pieniądzach - Lord Humes robił wrażenie zażenowanego. - Cóż … posiadam majątek w Kent. Mam doskonałego zarządcę. Sam często wyjeżdżam za granicę. Piszę reportaże z podróży i jako wolny strzelec publikuję w dziennikach i czasopismach. … Nieźle płacą - dodał po chwili arystokrata, wyraźnie rozbawiony swoją bezpośrednią odpowiedzią.
- Czy pokłócili się panowie w noc zabójstwa?
- Nie nazwałbym tego kłótnią, nadinspektorze. Różnica zdań, to wszystko.
- Na jaki temat?
- Ogląd świata.
- Lordzie Humes, prowadzę śledztwo w sprawie brutalnego morderstwa. Proszę odpowiedzieć na pytanie. Dlaczego pokłócili się panowie?
- Poszło o kobietę. Pannę Rochelle Temple.
- Dlaczego?
- Jeśli pan pyta, to znaczy, że nie widział jej pan jeszcze. Ale też nie przesadzajmy, nawet tak atrakcyjna kobieta rzadko jest powodem morderstwa.
- Wojny się zdarzały.
- Rochelle to nie Helena.

                                             XXX

- Panno Temple, gdzie pani była przedwczoraj między 22.00 a 6.00 rano? - nadinspektor Wilson musiał przyznać, że uroda młodej kobiety robiła piorunujące wrażenie.
- W swojej sypialni. Tutaj, w pałacu - odpowiedziała Rochelle Temple znudzonym głosem.
- Co pani robiła?
- Spałam.
- Cały czas?
- Tak, wzięłam środek na sen.
- To bardzo wygodne w noc zabójstwa.
- Cierpię na bezsenność. Lekarz przepisał mi te tabletki.
- Czy Lord Humes czynił pani awanse?
- Pan już też gada jak oni. Nie może pan mówić po ludzku?
- Czy Lord Humes podrywał panią?
- Wręcz przeciwnie. Nie lubił mnie i dawał mi to odczuć. Zastanawiałam się dlaczego?

                                                XXX

Nadinspektor włożył komórkę do kieszeni i opadł ciężko na fotel w pałacowej bibliotece. Po chwili do biblioteki wszedł Lord Humes.
- Dzwonili już do pana?
- Tak. Zamykam sprawę jako nierozwiązaną. Mam się nie dopytywać.
- To ja poprosiłem o interwencję. Jest pan zbyt blisko rozwiązania. A mnie tu nie ma i nie było. Rozumie pan, nadinspektorze? Polubiłem pana, więc panu powiem, tak między nami - Lord Humes wyjął z kieszeni srebrną papierośnicę, poczęstował nadinspektora i sam również zapalił.
- Tę lalkę Rochelle mu podstawili, a właściwie podłożyli. Słowo "podłożyli" lepiej opisuje sytuację - uśmiechnął się smutno Lord Humes. - Kompletnie zawróciła mu w głowie. George zawsze miał słabość do dziewczyn. Powiedziałem mu, że to nie jest kolejna ładna buzia. Ale nie było z nim rozmowy. Nie uwierzył mi.
- Swoją drogą, trudno się dziwić - nadinspektorowi błysnęło oko.
Lord Humes westchnął.
- Od miesięcy szukałem przecieku, no i znalazłem. To ona wyciągała informacje od George'a i przekazywała ... . Już i tak za dużo panu powiedziałem. W każdym razie George dał się jej podejść jak młody. Musiałem o tym zameldować. Racja stanu. Decyzja została podjęta natychmiast. Rano znaleźliście go na plaży - Lord Humes zgasił papierosa, wstał i podał dłoń nadinspektorowi. - Miło było poznać.
Nadinspektor spojrzał pytająco na Lorda Humes'a.
- Tak, ja. Są sprawy ważniejsze niż męska przyjaźń, nadinspektorze.

                                                XXX

Jerry Busson otworzył szeroko drzwi swojego domu.
- A! Nadinspektor Wilson. Jak miło pana widzieć. Wczoraj, a może przedwczoraj, zresztą nieważne, był tu u mnie młody człowiek od pana. Coś mówił, ale nic z tego nie zrozumiałem. Coś o moim samochodzie. Czego dzisiaj uczą w tych szkołach? No, żeby dwóch zdań nie umiał sklecić razem? Wszystko schodzi na psy. Nie uważa pan? Trochę go pomusztrowałem. Nie zaszkodzi mu. He, he. A pan może w tej samej sprawie? Nareszcie dowiem się, o co chodzi. Już widzę, że się polubimy. Dobrze panu z oczu patrzy. W czasie wojny miałem przyjaciela, też lotnik, jak ja. A na imię miał Peter, jak pan. Szwab go zestrzelił. Powiem panu, że nie ma nic ważniejszego niż męska przyjaźń. Teraz jest co prawda pora na herbatę, ale mam tu coś mocniejszego. Napije się pan ze mną? Pogadamy sobie, nadinspektorze.

Olga Walter