- Co do kolacji? - spytał Peter.
- Napijmy się cydru. - odpowiedziała Lucy, sięgając po butelkę.
- Eee, wolę wino. Jest jeszcze to chianti?
- Powinno być.
- Są dwie butelki! - zawołał zza drzwi szafki uradowany Peter. - Cydru napijemy się przy innej okazji, dobrze?
- To nie byle co. - powiedziała Lucy. - Z tłoczni Johna i Mary Osmondów.
- Znam ich?
- Peter? No co ty? To lokalni producenci. Trzeba popierać swoich.
- Następnym razem. Gdzie korkociąg?
XXX
- Obydwoje nie żyją? - spytał nadinspektor Peter Wilson posterunkowego Blacka.
- Tak. Zatrucie czadem. Piecyk.
- Nieszczęśliwy wypadek?
- Tak jest, Sir. Może bym pojechał dzisiaj do Pleading pogadać z chłopakami? Niedługo mam egzamin, pamięta pan, Sir? Oni są już po, to mi powiedzą, co i jak.
- Wszystko wiecie. Tutaj jesteście mi potrzebni.
- Ale do czego, Sir? Śmierć Osmondów to wypadek. Forsa z mandatów ściągnięta. Strasznie się denerwuję tym egzaminem.
- Nie ma czym ...
- Może dla pana to nic takiego, Sir? Ja chyba zawału dostanę.
- Nie podoba mi się ten nieszczęśliwy wypadek - nadinspektor podszedł do okna.
- Ale mamy przecież raport. Zamknęli piecyk, stracili przytomność, koniec.
- Oni ten piecyk mieli od zawsze. Wiedzieli jak go używać. Myślę, że ktoś, kto odwiedził ich w biurze tego dnia skorzystał z ich nieuwagi, zamknął drzwiczki ... Cholera!
Nadinspektor zahaczył rękawem o papierowy kubek na biurku i kawa rozlała się na dokumenty.
- Przyniosę papierowe ręczniki. - zaoferował się posterunkowy Black.
- Czekajcie. White! - krzyknął w kierunku dyżurki nadinspektor.
Posterunkowy White wbiegł do gabinetu nieomal natychmiast.
- Tak, Sir?
- Proszę, weźcie te papiery i osuszcie.
- W łazience?
- Nie wiem. Co wy mi takie pytania zadajecie? Ma być suche i czytelne.
- Tak jest, Sir. - posterunkowy White wyniósł zamoczone dokumenty.
- Może mu pomogę, Sir? - spytał posterunkowy Black.
- Nie. Da sobie radę. Tylko nie guzdrajcie się z tym, White! - krzyknął znowu nadinspektor.
Zza zamkniętych drzwi łazienki dało się słyszeć przekleństwa.
- Co on mówi? - spytał nadinspektor.
- Nie dosłyszałem, coś jakby "Tak jest, Sir". - odpowiedział posterunkowy Black z kamienną twarzą.
Nadinspektor machnął ręką zrezygnowany.
- Wstawcie czajnik, Black. Potrzebuję kawy, wy też sobie zróbcie. Jest drugi kubek? Wracając do śmierci Osmondów ...
- No nie wiem, Sir. Nie wydaje mi się podejrzana.
- Zaufaj staremu policjantowi. Jak będziesz w moim wieku, to też będziesz od razu wiedział, że coś śmierdzi.
Posterunkowy Black parsknął śmiechem.
- Sir! Pan jest tylko siedem lat starszy ode mnie.
- Nie wypominajcie wieku przełożonemu, no!
- Tak, jest! Przepraszam, Sir.
- Żartowałem. Co wy, Black? Rozluźnijcie się. Musimy się dowiedzieć, kto ich odwiedzał tego dnia w tłoczni. Zdobądźcie nagrania z monitoringu i przejrzyjcie.
- Obydwoje nie żyją? - spytał nadinspektor Peter Wilson posterunkowego Blacka.
- Tak. Zatrucie czadem. Piecyk.
- Nieszczęśliwy wypadek?
- Tak jest, Sir. Może bym pojechał dzisiaj do Pleading pogadać z chłopakami? Niedługo mam egzamin, pamięta pan, Sir? Oni są już po, to mi powiedzą, co i jak.
- Wszystko wiecie. Tutaj jesteście mi potrzebni.
- Ale do czego, Sir? Śmierć Osmondów to wypadek. Forsa z mandatów ściągnięta. Strasznie się denerwuję tym egzaminem.
- Nie ma czym ...
- Może dla pana to nic takiego, Sir? Ja chyba zawału dostanę.
- Nie podoba mi się ten nieszczęśliwy wypadek - nadinspektor podszedł do okna.
- Ale mamy przecież raport. Zamknęli piecyk, stracili przytomność, koniec.
- Oni ten piecyk mieli od zawsze. Wiedzieli jak go używać. Myślę, że ktoś, kto odwiedził ich w biurze tego dnia skorzystał z ich nieuwagi, zamknął drzwiczki ... Cholera!
Nadinspektor zahaczył rękawem o papierowy kubek na biurku i kawa rozlała się na dokumenty.
- Przyniosę papierowe ręczniki. - zaoferował się posterunkowy Black.
- Czekajcie. White! - krzyknął w kierunku dyżurki nadinspektor.
Posterunkowy White wbiegł do gabinetu nieomal natychmiast.
- Tak, Sir?
- Proszę, weźcie te papiery i osuszcie.
- W łazience?
- Nie wiem. Co wy mi takie pytania zadajecie? Ma być suche i czytelne.
- Tak jest, Sir. - posterunkowy White wyniósł zamoczone dokumenty.
- Może mu pomogę, Sir? - spytał posterunkowy Black.
- Nie. Da sobie radę. Tylko nie guzdrajcie się z tym, White! - krzyknął znowu nadinspektor.
Zza zamkniętych drzwi łazienki dało się słyszeć przekleństwa.
- Co on mówi? - spytał nadinspektor.
- Nie dosłyszałem, coś jakby "Tak jest, Sir". - odpowiedział posterunkowy Black z kamienną twarzą.
Nadinspektor machnął ręką zrezygnowany.
- Wstawcie czajnik, Black. Potrzebuję kawy, wy też sobie zróbcie. Jest drugi kubek? Wracając do śmierci Osmondów ...
- No nie wiem, Sir. Nie wydaje mi się podejrzana.
- Zaufaj staremu policjantowi. Jak będziesz w moim wieku, to też będziesz od razu wiedział, że coś śmierdzi.
Posterunkowy Black parsknął śmiechem.
- Sir! Pan jest tylko siedem lat starszy ode mnie.
- Nie wypominajcie wieku przełożonemu, no!
- Tak, jest! Przepraszam, Sir.
- Żartowałem. Co wy, Black? Rozluźnijcie się. Musimy się dowiedzieć, kto ich odwiedzał tego dnia w tłoczni. Zdobądźcie nagrania z monitoringu i przejrzyjcie.
XXX
- I co? - spytał nadinspektor Peter Wilson.
- Trochę tego było. Mam obraz z trzech kamer. Oprócz, oczywiście, denatów, przez bramę przechodzili pracownicy tłoczni, ale oni wszyscy poszli od razu do budynku produkcyjnego. A do samego biura, tam gdzie zmarli Osmondowie, przyszedł ich księgowy, trochę posiedział, potem ich syn, też trochę posiedział, a zaraz potem syn starego Adamsa, on nie był długo.
- Stary Adams był poprzednim właścicielem tłoczni? Nie mylę się?
- Tak. To znaczy nie. To znaczy nie myli się pan. Stary Adams był poprzednim właścicielem tłoczni. Sprzedał ją Osmondom.
- Wiesz coś o okolicznościach tej sprzedaży?
- Tylko plotki.
- Dawaj. - zatarł dłonie nadinspektor. - Zaczyna się nam klarować.
- Mówią, że stary Adams podpisał niekorzystną dla siebie umowę. Dostał może połowę prawdziwej wartości tłoczni no i jego syn został na lodzie. Pracuje gdzieś u obcych ludzi za marne pieniądze.
- Dlaczego w ogóle doszło do sprzedaży?
- Stary był po osiemdziesiątce. Chyba już nie orientował się we wszystkim jak należy i Osmondowie to wykorzystali.
- Stary Adams żyje?
- Umarł niedawno. Byłem na pogrzebie.
- Nikt więcej nie wchodził do biura?
- Właściwie to nie.
- Albo ktoś wchodził albo nie wchodził. Zdecydujcie się.
- Jeszcze Hanna Bates.
- To ona znalazła ciała? Ale to już wieczorem?
- Tak, jak przyszła sprzątać. Ale była też wcześniej, tylko, że nie wchodziła do biura. Przyszła razem z Brendanem Osmondem. Chodziła po podwórku, zaglądała przez okno do gabinetu.
- W takim razie mamy trzech podejrzanych. Księgowego, Brendana Osmonda i syna starego Adamsa.
- I co? - spytał nadinspektor Peter Wilson.
- Trochę tego było. Mam obraz z trzech kamer. Oprócz, oczywiście, denatów, przez bramę przechodzili pracownicy tłoczni, ale oni wszyscy poszli od razu do budynku produkcyjnego. A do samego biura, tam gdzie zmarli Osmondowie, przyszedł ich księgowy, trochę posiedział, potem ich syn, też trochę posiedział, a zaraz potem syn starego Adamsa, on nie był długo.
- Stary Adams był poprzednim właścicielem tłoczni? Nie mylę się?
- Tak. To znaczy nie. To znaczy nie myli się pan. Stary Adams był poprzednim właścicielem tłoczni. Sprzedał ją Osmondom.
- Wiesz coś o okolicznościach tej sprzedaży?
- Tylko plotki.
- Dawaj. - zatarł dłonie nadinspektor. - Zaczyna się nam klarować.
- Mówią, że stary Adams podpisał niekorzystną dla siebie umowę. Dostał może połowę prawdziwej wartości tłoczni no i jego syn został na lodzie. Pracuje gdzieś u obcych ludzi za marne pieniądze.
- Dlaczego w ogóle doszło do sprzedaży?
- Stary był po osiemdziesiątce. Chyba już nie orientował się we wszystkim jak należy i Osmondowie to wykorzystali.
- Stary Adams żyje?
- Umarł niedawno. Byłem na pogrzebie.
- Nikt więcej nie wchodził do biura?
- Właściwie to nie.
- Albo ktoś wchodził albo nie wchodził. Zdecydujcie się.
- Jeszcze Hanna Bates.
- To ona znalazła ciała? Ale to już wieczorem?
- Tak, jak przyszła sprzątać. Ale była też wcześniej, tylko, że nie wchodziła do biura. Przyszła razem z Brendanem Osmondem. Chodziła po podwórku, zaglądała przez okno do gabinetu.
- W takim razie mamy trzech podejrzanych. Księgowego, Brendana Osmonda i syna starego Adamsa.
XXX
- Dzień dobry, jesteśmy z policji. Chcielibyśmy porozmawiać z panem Davidem Shepardem.
W recepcji młoda kobieta żuła gumę i nie podnosząc wzroku znad plotkarskiego czasopisma, powiedziała:
- Trzecie piętro, pokój 316. Winda zepsuta.
- Dziękujemy.
Nadinspektor Peter Wilson i posterunkowy Black weszli odrapaną klatką schodową na trzecie piętro. Drzwi do pokoju 316 były obok schodów. Na tabliczce było napisane: "Biuro rachunkowe David Shepard". Posterunkowy zapukał zdecydowanie. Po krótkiej chwili ktoś powiedział:
- Proszę!
Biuro było równie zaniedbane jak klatka schodowa i korytarz.
- Przepraszam za warunki, niedługo wyprowadzam się stąd. - David Shepard nerwowo przekładał dokumenty na biurku. - Panowie w sprawach obsługi księgowej? Proszę, moja wizytówka już z nowym adresem.
Nadinspektor rzucił okiem na kartonik.
- Jesteśmy z policji.
- Cholera! Proszę, niech panowie usiądą.
- Domyśla się pan, w jakiej sprawie przyszliśmy?
- Cóż ... Nie wiem ... Panowie nie powiedzieli, więc oczywiście skąd mógłbym wiedzieć. - David Shepard robił wrażenie mocno zdenerwowanego.
Nadinspektor nie trzymał dłużej księgowego w niepewności:
- Pana klientami byli Osmondowie. Zmarli w wyniku zaczadzenia.
Księgowy odetchnął z ulgą.
- Oczywiście. Z którego komisariatu panowie przyjechali, bo nie usłyszałem?
- Nie mówiłem. Jesteśmy z Lichtown.
- No tak. - księgowy poczuł się już zupełnie swobodnie. - Szkoda klientów, bo płacili zawsze w terminie, a roboty przy nich jakiejś wielkiej nigdy nie miałem. Standard, że tak powiem.
- Wiemy, że w dniu ich śmierci był pan w ich biurze.
- Tak, do lepszych klientów sam jeżdżę po dokumenty. Oni byli lepsi.
- Dlaczego?
- Raptem kilka dokumentów więcej a wyższa stawka za usługę. Pomniejsi klienci muszą przyjeżdżać tu do Pleading.
- Jasne. Nie miał pan z nimi żadnych kłopotów?
Księgowy najeżył się.
- Niby jakich?
- Nie wiem, pana pytam.
- Jak powiedziałem. Roboty skomplikowanej nie było, płacili na czas.
- Tego dnia nie było panu za gorąco w ich biurze?
- Faktycznie. Zawsze mieli to cholerstwo włączone, od pierwszych chłodnych dni. W sierpniu się nawet zdarzało. Mówiłem im zawsze, żeby się przenieśli na południe Europy, najlepiej na Sycylię. Ha, ha. Nie zdążyli. Cóż ...
- Zna pan Sycylię?
- Eee tam, zaraz znam. Jeżdżę tam od czasu do czasu.
Nadinspektor i posterunkowy Black wyszli z budynku.
- Przyjemniaczek. Jak pan myśli, Sir? Warto by nim zainteresować organy podatkowe, co? A teraz do synalka, Sir?
- Do którego? Jest dwóch.
- Myślałem o synu Osmondów. Pewnie chciał jak najwcześniej załapać się na spadek. Może ma jakieś wydatki? Hazard, narkotyki?
- Coś wiecie?
- Się słyszało to i owo.
- No to jedziemy najpierw do niego.
- Dzień dobry, jesteśmy z policji. Chcielibyśmy porozmawiać z panem Davidem Shepardem.
W recepcji młoda kobieta żuła gumę i nie podnosząc wzroku znad plotkarskiego czasopisma, powiedziała:
- Trzecie piętro, pokój 316. Winda zepsuta.
- Dziękujemy.
Nadinspektor Peter Wilson i posterunkowy Black weszli odrapaną klatką schodową na trzecie piętro. Drzwi do pokoju 316 były obok schodów. Na tabliczce było napisane: "Biuro rachunkowe David Shepard". Posterunkowy zapukał zdecydowanie. Po krótkiej chwili ktoś powiedział:
- Proszę!
Biuro było równie zaniedbane jak klatka schodowa i korytarz.
- Przepraszam za warunki, niedługo wyprowadzam się stąd. - David Shepard nerwowo przekładał dokumenty na biurku. - Panowie w sprawach obsługi księgowej? Proszę, moja wizytówka już z nowym adresem.
Nadinspektor rzucił okiem na kartonik.
- Jesteśmy z policji.
- Cholera! Proszę, niech panowie usiądą.
- Domyśla się pan, w jakiej sprawie przyszliśmy?
- Cóż ... Nie wiem ... Panowie nie powiedzieli, więc oczywiście skąd mógłbym wiedzieć. - David Shepard robił wrażenie mocno zdenerwowanego.
Nadinspektor nie trzymał dłużej księgowego w niepewności:
- Pana klientami byli Osmondowie. Zmarli w wyniku zaczadzenia.
Księgowy odetchnął z ulgą.
- Oczywiście. Z którego komisariatu panowie przyjechali, bo nie usłyszałem?
- Nie mówiłem. Jesteśmy z Lichtown.
- No tak. - księgowy poczuł się już zupełnie swobodnie. - Szkoda klientów, bo płacili zawsze w terminie, a roboty przy nich jakiejś wielkiej nigdy nie miałem. Standard, że tak powiem.
- Wiemy, że w dniu ich śmierci był pan w ich biurze.
- Tak, do lepszych klientów sam jeżdżę po dokumenty. Oni byli lepsi.
- Dlaczego?
- Raptem kilka dokumentów więcej a wyższa stawka za usługę. Pomniejsi klienci muszą przyjeżdżać tu do Pleading.
- Jasne. Nie miał pan z nimi żadnych kłopotów?
Księgowy najeżył się.
- Niby jakich?
- Nie wiem, pana pytam.
- Jak powiedziałem. Roboty skomplikowanej nie było, płacili na czas.
- Tego dnia nie było panu za gorąco w ich biurze?
- Faktycznie. Zawsze mieli to cholerstwo włączone, od pierwszych chłodnych dni. W sierpniu się nawet zdarzało. Mówiłem im zawsze, żeby się przenieśli na południe Europy, najlepiej na Sycylię. Ha, ha. Nie zdążyli. Cóż ...
- Zna pan Sycylię?
- Eee tam, zaraz znam. Jeżdżę tam od czasu do czasu.
Nadinspektor i posterunkowy Black wyszli z budynku.
- Przyjemniaczek. Jak pan myśli, Sir? Warto by nim zainteresować organy podatkowe, co? A teraz do synalka, Sir?
- Do którego? Jest dwóch.
- Myślałem o synu Osmondów. Pewnie chciał jak najwcześniej załapać się na spadek. Może ma jakieś wydatki? Hazard, narkotyki?
- Coś wiecie?
- Się słyszało to i owo.
- No to jedziemy najpierw do niego.
XXX
- To on, Sir. Ten, co stoi na parkingu przy budce. - posterunkowy Black wskazał palcem wysokiego mężczyznę.
- Pracuje tu?
- No co pan? Pewnie płaci za miejsce. - posterunkowy przyjrzał się badawczo nadinspektorowi. - Ja to nigdy nie wiem kiedy pan żartuje, Sir.
- Rozluźnijcie się, już wam mówiłem. Egzamin wam pójdzie jak z płatka.
Nadinspektor zaparkował policyjnego land rovera. Obaj policjanci podeszli do Brendana Osmonda.
- O co chodzi? - zapytał.
- Policja w Lichtown. Chcemy porozmawiać o śmierci pana rodziców.
- Mieszkam w tym budynku. - mężczyzna wskazał ręką pobliski szeregowiec. - Zapraszam.
Po chwili siedzieli w skromnie urządzonym salonie.
- Jakie panowie mają do mnie pytania?
- Jak przebiegała pana ostatnia wizyta u rodziców?
- Byłem dość krótko, może ze dwadzieścia minut. Rodzice byli zajęci. Mieli na głowie jakieś urzędowe sprawy.
- O czym państwo rozmawiali?
- Nie ukrywam, że mam kłopoty finansowe. I tak pewnie już wiecie. Rodzice mi pomagali. Nie byli tym zachwyceni.
- Przelewali pieniądze na pana konto?
- Ależ skąd! To znaczy ...
- Niech się pan nie boi. Nie interesują nas pana podatki. - powiedział nadinspektor. - Chodzi o okoliczności śmierci pana rodziców.
- Raz w miesiącu chodziłem do ich biura i dostawałem gotówkę ... pod stołem, żeby skarbówka się tym nie interesowała. Czasem matka coś ekstra dołożyła, żeby z kolei ojciec nie wiedział. Nie wiem, kto gorszy?
Widząc reakcję policjantów, dodał po krótkiej chwili:
- Skarbówka.
- Już pan wie, co dostanie w spadku?
- Tłocznię cydru. Coś jest na kontach, jakieś akcje, obligacje. Myślę, że wreszcie stanę na nogi.
- Śmierć rodziców jest panu na rękę?
- Sugeruje pan, że miałem z ich śmiercią coś wspólnego? - Brendan Osmond robił wrażenie oburzonego.
Nadinspektor nie odpowiedział.
- Mnie te pieniądze wręcz ratują życie. Ale nigdy nie zabiłbym rodziców. Myślałem raczej o samobójstwie. Matka chyba się domyślała.
- Mieszka pan tu sam? - nadinspektor rozejrzał się po pokoju.
- Tak ... nie. Hanna tu pomieszkuje. - powiedział cicho Brendan Osmond.
- Kto? Przepraszam, nie dosłyszałem. - nadinspektor nachylił się w jego kierunku.
- Hanna Bates. - odpowiedział, tym razem głośniej.
- To on, Sir. Ten, co stoi na parkingu przy budce. - posterunkowy Black wskazał palcem wysokiego mężczyznę.
- Pracuje tu?
- No co pan? Pewnie płaci za miejsce. - posterunkowy przyjrzał się badawczo nadinspektorowi. - Ja to nigdy nie wiem kiedy pan żartuje, Sir.
- Rozluźnijcie się, już wam mówiłem. Egzamin wam pójdzie jak z płatka.
Nadinspektor zaparkował policyjnego land rovera. Obaj policjanci podeszli do Brendana Osmonda.
- O co chodzi? - zapytał.
- Policja w Lichtown. Chcemy porozmawiać o śmierci pana rodziców.
- Mieszkam w tym budynku. - mężczyzna wskazał ręką pobliski szeregowiec. - Zapraszam.
Po chwili siedzieli w skromnie urządzonym salonie.
- Jakie panowie mają do mnie pytania?
- Jak przebiegała pana ostatnia wizyta u rodziców?
- Byłem dość krótko, może ze dwadzieścia minut. Rodzice byli zajęci. Mieli na głowie jakieś urzędowe sprawy.
- O czym państwo rozmawiali?
- Nie ukrywam, że mam kłopoty finansowe. I tak pewnie już wiecie. Rodzice mi pomagali. Nie byli tym zachwyceni.
- Przelewali pieniądze na pana konto?
- Ależ skąd! To znaczy ...
- Niech się pan nie boi. Nie interesują nas pana podatki. - powiedział nadinspektor. - Chodzi o okoliczności śmierci pana rodziców.
- Raz w miesiącu chodziłem do ich biura i dostawałem gotówkę ... pod stołem, żeby skarbówka się tym nie interesowała. Czasem matka coś ekstra dołożyła, żeby z kolei ojciec nie wiedział. Nie wiem, kto gorszy?
Widząc reakcję policjantów, dodał po krótkiej chwili:
- Skarbówka.
- Już pan wie, co dostanie w spadku?
- Tłocznię cydru. Coś jest na kontach, jakieś akcje, obligacje. Myślę, że wreszcie stanę na nogi.
- Śmierć rodziców jest panu na rękę?
- Sugeruje pan, że miałem z ich śmiercią coś wspólnego? - Brendan Osmond robił wrażenie oburzonego.
Nadinspektor nie odpowiedział.
- Mnie te pieniądze wręcz ratują życie. Ale nigdy nie zabiłbym rodziców. Myślałem raczej o samobójstwie. Matka chyba się domyślała.
- Mieszka pan tu sam? - nadinspektor rozejrzał się po pokoju.
- Tak ... nie. Hanna tu pomieszkuje. - powiedział cicho Brendan Osmond.
- Kto? Przepraszam, nie dosłyszałem. - nadinspektor nachylił się w jego kierunku.
- Hanna Bates. - odpowiedział, tym razem głośniej.
XXX
- I co teraz, Sir? - spytał posterunkowy Black nadinspektora, gdy wyszli od Brendana Osmonda.
- Ten drugi synalek też mieszka w Pleading?
- Tak.
- Jaki adres?
- I co teraz, Sir? - spytał posterunkowy Black nadinspektora, gdy wyszli od Brendana Osmonda.
- Ten drugi synalek też mieszka w Pleading?
- Tak.
- Jaki adres?
XXX
- My do pana, panie Adams. Policja. Nadinspektor Peter Wilson i posterunkowy Black.
- Musi być teraz? Spieszę się. - powiedział obcesowo George Adams.
- Dokąd?
- Do pracy.
- Dzisiaj się pan spóźni. Po co pan poszedł do Osmondów w dniu ich śmierci?
- W interesach.
- Proszę wyjaśnić jakie to interesy.
- Chciałem ich nakłonić, żeby wypłacili mi to, z czego okradli mojego ojca przy transakcji.
- Osmondowie wyprosili pana?
- To zbyt łagodne określenie na to, jak mnie potraktowali. Właściwie on.
- Miał pan powód, żeby ich zabić?
- Po co mi to? Już wynająłem prawnika. Przekazałem mu dokumenty. Na dniach miał złożyć pozew w sądzie. Zapewnił mnie, że wygraną mamy w kieszeni. Myśli pan, że ryzykowałbym odsiadkę. Co pan? - mężczyzna sięgnął do kieszeni.
- O! Tu jest wizytówka tego prawnika. Może pan sprawdzić. Na razie wziął ode mnie zaliczkę. Resztę po wygranej sprawie. Jak pan widzi, to kancelaria w Londynie. Może są lepsze, ale wiem, że już mieli podobne sprawy i wygrywali.
- My do pana, panie Adams. Policja. Nadinspektor Peter Wilson i posterunkowy Black.
- Musi być teraz? Spieszę się. - powiedział obcesowo George Adams.
- Dokąd?
- Do pracy.
- Dzisiaj się pan spóźni. Po co pan poszedł do Osmondów w dniu ich śmierci?
- W interesach.
- Proszę wyjaśnić jakie to interesy.
- Chciałem ich nakłonić, żeby wypłacili mi to, z czego okradli mojego ojca przy transakcji.
- Osmondowie wyprosili pana?
- To zbyt łagodne określenie na to, jak mnie potraktowali. Właściwie on.
- Miał pan powód, żeby ich zabić?
- Po co mi to? Już wynająłem prawnika. Przekazałem mu dokumenty. Na dniach miał złożyć pozew w sądzie. Zapewnił mnie, że wygraną mamy w kieszeni. Myśli pan, że ryzykowałbym odsiadkę. Co pan? - mężczyzna sięgnął do kieszeni.
- O! Tu jest wizytówka tego prawnika. Może pan sprawdzić. Na razie wziął ode mnie zaliczkę. Resztę po wygranej sprawie. Jak pan widzi, to kancelaria w Londynie. Może są lepsze, ale wiem, że już mieli podobne sprawy i wygrywali.
XXX
- Sir, kto zabił? A może to jednak Osmondowie sami zamknęli piecyk? - posterunkowy Black stukał ołówkiem w blat stołu.
- Nie. Na pewno nie. Mam pomysł. Łapcie kurtkę. Pojedziemy w odwiedziny.
Pół godziny później posterunkowy Black wcisnął przycisk dzwonka. Po chwili drzwi otworzyła roześmiana Hanna Bates, a zza jej pleców wyszedł równie rozbawiony Brendan Osmond.
Uśmiechy zniknęły z ich twarzy, gdy tylko zobaczyli nadinspektora i posterunkowego.
- Myślałem, że już wszystko wyjaśniłem. - powiedział Brendan Osmond.
- Mamy jeszcze kilka pytań. Zajmiemy panu dosłownie chwilę.
- Proszę wejść. - mężczyzna niechętnie przepuścił policjantów w drzwiach.
Hanna Bates odwróciła się i wycedziła przez zęby:
- Pozbądź się ich.
- Jak mówiłem, to nie potrwa długo, proszę pani. - rzucił nadinspektor.
Kobieta już chciała odejść, gdy nadinspektor poprosił.
- Niech pani zostanie. Przejdziemy do salonu.
Wszyscy weszli do salonu i usiedli.
- Na piecyku znaleźliśmy odciski palców pana rodziców i ... - nadinspektor zawiesił głos.
Brendan Osmond i Hanna Bates wpatrywali się w nadinspektora. Cisza wydawała się nie do zniesienia. Nagle kobieta złowrogo spojrzała na Brendana Osmonda i wykrzyknęła:
- No, co ci mówiłam?! Ty cholerny idioto! Miałeś wytrzeć ślady! Mówiłam?! Teraz pójdziesz do więzienia, a ja dalej będę sprzątać u obcych! W życiu się nie wyrwę z biedy! Prochy całkiem przeżarły ci mózg?! Zabierzcie mi go sprzed oczu!
- Ty głupia kobieto! Przecież wytarłem! - Osmond zerwał się z fotela.
- Brendanie Osmond, jest pan podejrzany o zabicie rodziców. A pani, Hanno Bates, jest podejrzana o podżeganie do zabicia Mary i Johna Osmondów. Macie prawo ...
- Sir, kto zabił? A może to jednak Osmondowie sami zamknęli piecyk? - posterunkowy Black stukał ołówkiem w blat stołu.
- Nie. Na pewno nie. Mam pomysł. Łapcie kurtkę. Pojedziemy w odwiedziny.
Pół godziny później posterunkowy Black wcisnął przycisk dzwonka. Po chwili drzwi otworzyła roześmiana Hanna Bates, a zza jej pleców wyszedł równie rozbawiony Brendan Osmond.
Uśmiechy zniknęły z ich twarzy, gdy tylko zobaczyli nadinspektora i posterunkowego.
- Myślałem, że już wszystko wyjaśniłem. - powiedział Brendan Osmond.
- Mamy jeszcze kilka pytań. Zajmiemy panu dosłownie chwilę.
- Proszę wejść. - mężczyzna niechętnie przepuścił policjantów w drzwiach.
Hanna Bates odwróciła się i wycedziła przez zęby:
- Pozbądź się ich.
- Jak mówiłem, to nie potrwa długo, proszę pani. - rzucił nadinspektor.
Kobieta już chciała odejść, gdy nadinspektor poprosił.
- Niech pani zostanie. Przejdziemy do salonu.
Wszyscy weszli do salonu i usiedli.
- Na piecyku znaleźliśmy odciski palców pana rodziców i ... - nadinspektor zawiesił głos.
Brendan Osmond i Hanna Bates wpatrywali się w nadinspektora. Cisza wydawała się nie do zniesienia. Nagle kobieta złowrogo spojrzała na Brendana Osmonda i wykrzyknęła:
- No, co ci mówiłam?! Ty cholerny idioto! Miałeś wytrzeć ślady! Mówiłam?! Teraz pójdziesz do więzienia, a ja dalej będę sprzątać u obcych! W życiu się nie wyrwę z biedy! Prochy całkiem przeżarły ci mózg?! Zabierzcie mi go sprzed oczu!
- Ty głupia kobieto! Przecież wytarłem! - Osmond zerwał się z fotela.
- Brendanie Osmond, jest pan podejrzany o zabicie rodziców. A pani, Hanno Bates, jest podejrzana o podżeganie do zabicia Mary i Johna Osmondów. Macie prawo ...
XXX
- Sierżancie Black, gratuluję awansu.
- Dziękuję, Sir. Ale się nadenerwowałem. A jedno takie pytanie miałem, Sir, że akurat sprawa tej Lady Makbet mi się przydała.
- Chodzi wam o Hannę Bates?
- Tak. Straszna baba. Sir, ale pan zablefował z tymi odciskami palców. Mistrzostwo. - powiedział zachwycony sierżant Black. - A napije się pan ze mną wieczorem Pod Trzema Koronami? Za mój awans. Zaraz powiem White'owi i przyjedzie paru kumpli z Pleading. Zapraszam oczywiście na coś mocniejszego niż cydr.
- Sierżancie Black, gratuluję awansu.
- Dziękuję, Sir. Ale się nadenerwowałem. A jedno takie pytanie miałem, Sir, że akurat sprawa tej Lady Makbet mi się przydała.
- Chodzi wam o Hannę Bates?
- Tak. Straszna baba. Sir, ale pan zablefował z tymi odciskami palców. Mistrzostwo. - powiedział zachwycony sierżant Black. - A napije się pan ze mną wieczorem Pod Trzema Koronami? Za mój awans. Zaraz powiem White'owi i przyjedzie paru kumpli z Pleading. Zapraszam oczywiście na coś mocniejszego niż cydr.