niedziela, 29 marca 2015

17. Rzeźbiarz



- Oberwał w serce jednym z tych dłut, co nimi rzeźbił, Sir. - posterunkowy White wzdrygnął się, przekazując nadinspektorowi Peterowi Wilsonowi informację o morderstwie.
- Jak tam trafić, White? - spytał nadinspektor.
- To ta willa przy plaży. Przed wejściem od strony ulicy jest jakaś rzeźba. Za boga chińskiego nie wiem, co to jest. Może baba? - posterunkowy White wyjrzał przez okno i przyglądając się rzeźbie, przechylał głowę na boki.
- Wiem, gdzie to jest. Zaraz będę.
                                             
XXX

- Weźcie sobie kawę, panowie. - powiedział nadinspektor Peter Wilson do posterunkowego White'a i sierżanta Blacka. - Trochę nam przy tym zejdzie.
- Jest mleko? - spytał posterunkowy White, rozglądając się po pokoju.
- Nie ma. - odpowiedział nadinspektor, upijając łyk czarnej kawy.
- O cholera, zapomniałem kupić, Sir. Może ja teraz skoczę do sklepu? - posterunkowy White już robił krok w kierunku drzwi, ale nadinspektor go powstrzymał.
- Siadajcie, White. Panowie, co wiecie o tym rzeźbiarzu? - spytał podwładnych nadinspektor.
- Dziwny. - odpowiedzieli równocześnie.
- Czyli? - nadinspektor uniósł brwi.
- Artysta. - powiedział White i zamilkł, jakby to jedno słowo miało wszystko wyjaśnić.
Nadinspektor opuścił ręce zrezygnowany i spojrzał błagalnie na sierżanta Blacka.
Black wzruszył ramionami.
- Bo ja wiem ... Odludek. Nie utrzymywał kontaktów z miejscowymi. Przyjechał z Londynu jakieś dziesięć lat temu. Codziennie chodził na obiad i swojego pinta do pubu.
- Jak się nazywa ta kobieta, która u niego sprzątała i zgłosiła morderstwo? - spytał nadinspektor.
- Lily Best. Długo żadna nie chciała u niego pracować. Tak mi żonka mówiła. Dopiero Lily się zgodziła. - powiedział posterunkowy White.
- Dlaczego nie chciały? - spytał zniecierpliwiony nadinspektor. - No mówcie! Wszystko trzeba z was wyciągać siłą.
- Pewnie bały się, że je zbałamuci. - mówiąc to, posterunkowy White mrugnął okiem. - A w Lichtown same porządne kobiety. Jedna w jedną. He, he. Znaczy, nie mówię oczywiście o swojej żonie. Ani o pana narzeczonej, Sir. - dodał szybko White.
- Ta Lily to jego dziewczyna, czy tylko sprząta? - spytał nadinspektor, ignorując uwagi White'a.
- Może jedno i drugie? - odezwał się sierżant Black.
- Co ty! Za stara dla niego! Lily ma sześć dych, albo i lepiej. Przy jego pięćdziesiątce, to raczej by się nie dogadali. Na pewno wolał młodsze. He, he. - pod wzrokiem nadinspektora posterunkowy White z ogromną uwagą zaczął przyglądać się swoim butom.
- Nie wierzę, że nie spotykał się z nikim. Może ktoś z Londynu go odwiedzał? - zasugerował nadinspektor. - White, idźcie popytać ludzi. Tylko delikatnie i dzwońcie, jak coś ustalicie. A wy, Black, sprawdźcie jego sytuację finansową. Dobrze wam to wychodzi.
- Tak jest, Sir. - Black wstał i wygładził mundur.
- Chyba nie był biedny. Ta jego chata niczego sobie. - dodał nadinspektor, spoglądając już w raport patologa.

XXX

- To wy, White?! - zawołał nadinspektor Wilson, słysząc kroki w przedsionku.
- Tak, Sir! Już idę. Mleko po drodze kupiłem.
- I co?
- Litr wziąłem.
- Nie o to pytam.
- Tak jest, Sir. Nikt nic konkretnego nie wie. Ale prawie wszyscy odsyłali mnie do Słodkiej Lily. - White wydawał się skrępowany i podekscytowany jednocześnie.
- Dobrze usłyszałem? Słodka? Czym się zajmuje? - spytał nadinspektor, domyślając się odpowiedzi.
- Sir, wszyscy wiedzą, myślałem, że pan też. Lily pochodzi z Lichtown. Mówią o niej Słodka, bo w Londynie była ... dziewczyną do towarzystwa, ... że tak powiem. Wygląda na pięćdziesiąt. Jak na ten wiek, to nawet ładna. Dorabia ... podobno sprząta po domach. Hi, hi.
- Rozmawialiście z nią?
- No pewnie. Regularnie ją przesłuchałem. Kazał mi pan dowiedzieć się czegoś. Dobrze zrobiłem?
- Potem o tym pogadamy. Mieliście dzwonić i na bieżąco ze mną wszystko ustalać.
- Tak jest, Sir! Ale mam mówić, co mi powiedziała?
- Oczywiście, że tak! - nadinspektor był zniecierpliwiony.
- No więc zapewniała mnie, że już nie pracuje w poprzednim zawodzie. Ale jak ją przycisnąłem, to powiedziała, że rzeźbiarz płacił jej wcale nie za sprzątanie. To znaczy na początku chodziło o sprzątanie, ale potem inaczej się dogadali. Przy okazji pochwaliła mi się. Mówi do mnie, że kiedyś to ona dopiero miała powodzenie i w ogóle ... Jakbym panu powiedział, kto był jej klientem za londyńskich czasów, to by pan z krzesła spadł, Sir. - White zachichotał jak pensjonarka.
Nadinspektor podniósł wzrok do góry.
- Nie pozwalajcie sobie, White.
- O, przepraszam, Sir.
- I nie rozsiewajcie plotek. Idżcie napisać raport, White. Darujcie sobie to o klientach z wyższych sfer.
- Szkoda, Sir. To najciekawszy kawałek.
White wyszedł z pokoju nadinspektora, pogwizdując, a sierżant Black spytał szeptem.
- Sir, myśli pan, że chodzi o któregoś księcia ... ? - sierżant Black nie dokończył pytania, bo nadinspektor mu przerwał.
- Black, litości! Prowadzimy sprawę morderstwa. Nie sądzę, żeby klienci Słodkiej Lily z czasów jej młodości byli teraz ważni. Co udało się wam ustalić?
- Jestem w trakcie potwierdzania informacji, ale wszystko wskazuje na to, że jakieś dziesięć lat temu denat wygrał mnóstwo forsy na loterii.
- Ile?
- Właśnie to między innymi sprawdzam, ale w każdym razie wystarczająco dużo, żeby stać go było na kupno tego domu i ucieczkę przed rodziną i znajomymi.
- Dzień dobry! - powiedział ktoś głośno w korytarzu.
Nadinspektor kiwnął głową do sierżanta Blacka, a ten wstał i wyjrzał z pokoju.
- Słucham pana.
- Mam pewne informacje w sprawie rzeźbiarza.

XXX

- Proszę usiąść. - nadinspektor Wilson spoglądał na wizytówkę. - Jak widzę jest pan prywatnym detektywem.
- Tak. - potwierdził z dumą mężczyzna, siadając na krześle naprzeciwko nadinspektora i patrząc z wyższością na posterunkowego White'a i sierżanta Blacka.
- Z Morley. Znam. To takie małe miasteczko w Yorkshire. - stwierdził nadinspektor.
- Nie takie znowu małe. - mężczyzna stracił na pewności siebie.
- Co ma nam pan do powiedzenia?
- Zostałem wynajęty przez rodzinę denata. Też mieszkają w Morley. Miałem go znaleźć.
- I zamordować? - spytał poważnie White.
Nadinspektor zmierzył White'a wzrokiem, a ten zakrył usta dłonią.
- Wypraszam sobie! - krzyknął oburzony mężczyzna.
- Proszę kontynuować. - powiedział nadinspektor.
- Znalazłem go i w ubiegłym tygodniu przekazałem im adres.
- Konkretnie. Kto z rodziny dał panu zlecenie?
- Bratanek.
- Powiedział panu, dlaczego szuka stryja?
- Tak, ale mnie nie przekonał.
- Co mówił?
- Że tęskni za nim jego brat, którego dni są policzone.
- A jak jest naprawdę?
- Nikt nie będzie mnie wodził za nos. Trochę popytałem. Okazało się, że brat cieszy się doskonałym zdrowiem i jedyne czego zażywa to luksus. Bratanek tak samo. Są zadłużeni. Liczą, że spadek pozwoli im spłacić wszystkie długi.
- Naszemu rzeźbiarzowi nic nie dolegało. Nie wybierał się jeszcze nigdzie. - zauważył nadinspektor.
- W rzeczy samej. Więc z tym spadkiem to chłopcy musieliby jeszcze trochę poczekać albo pomóc naszemu rzeźbiarzowi. I co, nadinspektorze?! Dobrze kombinuję, prawda?! Jak tylko się dowiedziałem, że rzeźbiarza ktoś zamordował, to zaraz w samochód i tu przyjechałem.
- Dziękuję za informacje. - powiedział chłodno nadinspektor. - Proszę zostać w mieście.
Mężczyzna wstał i włożył kapelusz.
- Oczywiście, choć niechętnie. Zatrzymałem się pod Jerzym i Smokiem. - powiedział i wyszedł.

XXX

- Sir, mam trochę nowych ustaleń o ofierze. - sierżant Black zajrzał do gabinetu nadinspektora.
- Wejdźcie, Black. Zarabiał coś tym rzeźbieniem? - spytał nadinspektor.
- Miał z tego całkiem spore wpływy. A nie musiałby pracować, mając taką kasę z wygranej. - odpowiedział sierżant Black.
- Ty nazywasz to pracą? - pogardliwie parsknął śmiechem White, który właśnie wychodził od nadinspektora.
- Robił rzeźby na prywatne zamówienia i dla swojej przyjemności. - dodał Black.
- Miał żonę, dzieci? - spytał nadinspektor.
- Wdowiec od dwunastu lat, jego córkę wychowuje teściowa. Wysyłał im gruby czek co miesiąc.
- W jakim wieku ta córka?
- Czternaście.
- Rzadko spotyka się czternastoletnich morderców. Zwłaszcza dziewczynki. Ślepy zaułek. - nadinspektor zaczął stukać zapalniczką o blat biurka.
- To na pewno ten bratanek, Sir. - powiedział z przekonaniem White, stojąc w drzwiach.
- Nie wiem, nie wiem. Poza tym co tu jeszcze robicie, White? Mieliście iść do siebie i poprawić raport, a jest co robić. - nadinspektor zapalił papierosa, zaciągnął się i po chwili dodał. - Bardzo uczynny ten detektyw. Spadł jak z nieba. Black, sprawdźcie, co za jeden.
- Tak jest. A co jest w raporcie, Sir? - nieśmiało spytał Black.
- Nie powiedziałem wam? Przepraszam. Potwierdzili, że rana kłuta. Żadne objawienie. Są odciski palców, prawdopodobnie mordercy, ale nie mamy ich u siebie.
Black już wychodził, gdy do pokoju nadinspektora znowu przyszedł posterunkowy White.
- Sir, właśnie się dowiedziałem, że do miasta zjechali brat i bratanek denata. Nocują pod Białym Łabędziem. Mówią, że przyjechali po ciało. Mam swoje żródła. - powiedział White z zadowoleniem.
- A detektyw?
- Został w mieście, tak jak mu pan kazał. Siedzi pod Jerzym i Smokiem. Mówią, że nie wychodzi z pokoju. Pewnie unika swoich klientów.

XXX

Black wszedł do pokoju nadinspektora i opadł na krzesło.
- Sir, bomba! Nasz detektyw to były agent rzeźbiarza. Kto by pomyślał?
- To się tak nie rozsiadajcie. Odwiedzimy go.

XXX

- Nie spodziewałem się panów, nadinspektorze. - detektyw był wyraźnie niezadowolony z wizyty i niechętnie przepuścił policjantów w drzwiach.
- Pozwoli pan, że usiądziemy. - nie czekając na zgodę, nadinspektor Wilson usiadł na krześle przy niewielkim stoliku, a głową wskazał Blackowi drugie krzesło i powiedział. - Wiemy, że był pan agentem denata.
- Cóż ... - mężczyzna przysiadł na brzegu łóżka. - Tak, wiele lat temu.
- Co przerwało współpracę?
- Wie pan, jak to w życiu.
- A bardziej szczegółowo.
- Zawsze chodzi o pieniądze albo o kobietę. Zdarzało nam się startować do tej samej dziewczyny. Ale tym razem poszło o pieniądze.
- Dalej.
- To wszystko.
- Nie zapłacił panu?
- Można tak powiedzieć.
- To znaczy? Wiemy o wygranej na loterii.
- Cholera. - mężczyzna poluzował krawat i rozpiął górny guzik koszuli.
- Zamieniam się w słuch.
- Wtedy nie szło nam za dobrze. Kryzys. Nikt nie kupował jego rzeźb. A był genialny, naprawdę. Znam się na tym. Nawet to, co stoi przed jego domem i moknie na deszczu jest świetne. Teraz, gdy nie żyje wszystko będzie warte kupę kasy.
- Do rzeczy. - powiedział nadinspektor.
- Miałem nadzieję, że któregoś dnia zdarzy się cud. Jakieś zlecenie, przy którym i ja się pożywię. Ale mijały miesiące i nic. Siedzieliśmy któregoś razu w jego pracowni i on mówi, niby żartem: Słuchaj, spróbujmy szczęścia w loterii. Jak wygramy, podzielimy się pół na pół. Zgodziłem się, co mi szkodziło. Jeszcze tyle, co na los to mieliśmy. Od tego czasu co tydzień kupowaliśmy jeden los, raz on, raz ja. Może po jakichś dwóch miesiącach na los kupiony przez niego padła główna wygrana.
- Niech zgadnę? Nie odpalił panu obiecanej połowy? - odezwał się nadinspektor.
- Zwiał. Postanowiłem, że mu nie podaruję. - mężczyzna otarł czoło rękawem koszuli.
- To nie rodzina zgłosiła się do pana, ale pan do rodziny, prawda?
- No tak ... To takie oczywiste? Zaoferowałem się, że go znajdę. Sam nie miałem forsy na poszukiwania. To kosztowna zabawa. Od nich dostałem na wydatki, chociaż nie wiem skąd wzięli. Przy ich długach. A ja uruchomiłem swoje stare znajomości. Naprawdę miałem nadzieję, że go przekonam.
- Jak doszło do morderstwa?
- Okazało się, że nie mam daru przekonywania.

XXX

- Lucy! Już jestem i jestem strasznie głodny! Co na kolację?!
- Twoja ulubiona pieczeń - narzeczona Petera Wilsona wyjrzała z kuchni. - Te żonkile dla mnie?
- Tak, moja śliczna - Peter pocałował Lucy czule i podał jej bukiet niezbyt już świeżych kwiatów.
- O tej porze wszystko jest pozamykane. Gdzie je kupiłeś? - spytała podejrzliwie.
- Yyy ...
- Czyli na stacji benzynowej.