- Nie smakuje ci? - zaniepokoiła się pani Wilson.
- Niee. Bardzo dobra szarlotka. - odpowiedział nieszczerze Peter.
- Kupiłam w cukierni przy rynku, "Giselle". Nie miałam dziś czasu, a wiedziałam, że przyjdziesz. Może być, prawda?
- Oczywiście. - Peter ucałował matkę czule w policzek.
XXX
XXX
- Dobrze, że już jesteście. - powiedział nadinspektor Peter Wilson do posterunkowych, gdy następnego dnia rano weszli do jego gabinetu.
- Nie spóźniliśmy się przecież, Sir? - posterunkowy White spojrzał na zegarek.
- Nie, ale mamy zgłoszenie. Trzeba pojechać na Sunset Road. - nadinspektor wstał od biurka i wkładając do kieszeni papierosy, wydał polecenia.
- Posterunkowy Black zostaje. Posterunkowy White jedzie ze mną.
- Eee! To nie zdążę się napić kawy. - powiedział rozczarowany White. - Ani zjeść czekoladowego muffina. - dodał smutno, odkładając kartonik z ciastkiem na szafkę. - A, może to i lepiej.
XXX
Policyjny land rover wjechał w Sunset Road i zatrzymał się przy chodniku przed numerem 15.
- To tutaj, Sir? - spytał posterunkowy White. - Przecież tu mieszka panna Spinster.
- I to właśnie ona zgłosiła, że sąsiadka spod czternastki nie wzięła dziś rano mleka i gazety sprzed drzwi.
- Faktycznie. Eee! Pewnie zaspała. O co tyle zamieszania? - zbagatelizował sprawę posterunkowy.
- Nie zawadzi sprawdzić. O, panna Spinster już nas widzi. - dodał nadinspektor, gdy zauważył twarz w oknie.
Po chwili drzwi się otworzyły.
- Dzień dobry, panno Spinster. Ma pani klucz do ... ? - nadinspektor wskazał drzwi do szeregowca obok.
- Tak, tak. Panna Oliver dała mi kiedyś zapasowy klucz do siebie. Na wypadek zalania, czy innego nieszczęścia. - powiedziała kobieta, sięgając do kieszeni fartucha.
Gdy Peter Wilson otworzył drzwi, panna Spinster zajrzała zaciekawiona do środka.
- Panno Spinster, proszę tu zostać i nikogo nie wpuszczać, a my z posterunkowym sprawdzimy, czy wszystko w porządku, dobrze?
- Nie mogę wejść z panami?
- Niestety, nie.
- Służbista.
XXX
XXX
- White, wy idźcie na piętro, ja zostanę na dole. - powiedział nadinspektor i zaczął rozglądać się najpierw w korytarzu i salonie a potem w kuchni. Na stole przykrytym obrusem były dwa talerzyki z okruchami a na paterze większa część okrągłej szarlotki.
- Chyba mnie ta szarlotka prześladuje. - powiedział do siebie i zajrzał do kosza na śmieci. W środku było pogniecione opakowanie z napisem Cukiernia "Giselle", Rynek 1, Lichtown.
Nagle rozległ się krzyk posterunkowego White'a. Nadinspektor opuścił z trzaskiem klapę kosza i pobiegł na piętro.
- Sir, na lewo do sypialni. Niech pan zobaczy.
Na łóżku leżała około pięćdziesięcioletnia kobieta. Miała na sobie buty na obcasach i czerwoną sukienkę. Szyja kobiety była ciasno owinięta apaszką.
- Uduszona, Sir? - spytał posterunkowy.
- Na to wygląda. Ładnie jej się randka udała, nie ma co.
XXX
XXX
Gdy godzinę później przyjechała ekipa policyjna z Pleading, nadinspektor Wilson i posterunkowy White poszli porozmawiać z panną Spinster.
- Proszę, niech panowie wejdą. - powiedziała staruszka, wycierając oczy chusteczką. - Już wiem, że nie żyje. Zaparzyłam herbaty. Napiją się panowie ze mną? - spytała z nadzieją.
- Tak, bardzo dziękujemy.
Gdy usiedli w niedużym salonie, panna Spinster bez słowa nalała herbaty do filiżanek i podała gościom.
- Co pani wie o pannie Oliver? - spytał nadinspektor.
- Wyglądają bardzo apetycznie. - posterunkowy White wskazał na kruche ciasteczka na stole. - Mogę się poczęstować?
Panna Spinster kiwnęła głową, a nadinspektor spojrzał na posterunkowego dyscyplinująco. Posterunkowy cofnął rękę.
- Panna Oliver - zaczęła płaczliwie mówić panna Spinster - mieszkała tu ze dwadzieścia lat. Co jakiś czas z kimś się umawiała, ale to nigdy nie trwało długo. Miesiąc, dwa. Ale może pan wcale nie o to pyta?
- Bardzo proszę mówić o wszystkim, co uzna pani za istotne, panno Spinster. - życzliwie odpowiedział nadinspektor.
- Ostatnio znowu z kimś się zaczęła spotykać. Albo późno skądś wracali, albo on wieczorami dzwonił do jej drzwi. Niech pan nie myśli, że ja sąsiadów podglądam. Co to, to nie. Ale ja już jestem stara i źle sypiam. Każdy szelest mnie budzi.
- Zna pani tego mężczyznę?
- Nie. Panna Oliver nie przedstawiła nas sobie. Zresztą nigdy tego nie robiła. - powiedziała z żalem kobieta.
- A może, zupełnie przypadkiem, widziała pani jego twarz?
- Nie, ale kiedyś jak szli obok siebie, to zauważyłam, że był wysoki, no coś tak, jak pan nadinspektor. Niech pan wstanie.
Nadinspektor posłusznie wykonał polecenie.
- Może nawet kapkę wyższy od pana. I łysy był, to na pewno. Głowa mu się świeciła od latarni, co tu zaraz obok stoi. Dawniej mężczyźni nosili kapelusze. Elegancko wyglądali. Ech ...
- A wczoraj? - odezwał się nagle posterunkowy White, nie odrywając wzroku od ciasteczek.
- Co wczoraj? - spytała panna Spinster i dodała. - Niech się pan częstuje, młody człowieku. Na zdrowie.
- No, kto wczoraj przyszedł w gości do panny Oliver? - wyjaśnił speszony posterunkowy.
- Wczoraj wzięłam tabletki na sen, mój lekarz mi kazał. Doktor John Quincy. A wiecie panowie, on też jest łysy jak kolano i też wysoki. Ale to nie on, na pewno nie. Przecież bym poznała.
- Leczyłyście się u tego samego lekarza? - spytał nadinspektor.
- Ona z tych, co się nie zwierzają, więc nie wiem.
Chwilę później policjanci wyszli od panny Spinster.
- White, ja wrócę na posterunek, a was podrzucę po drodze do cukierni przy rynku. Dowiedzcie się, kto kupował wczoraj szarlotkę. Wrócicie na posterunek pieszo.
- Tak jest, Sir.
XXX
XXX
- Sir, deszcz zaczął padać. Zmokłem jak nie wiem co. - posterunkowy White zdjął mokrą czapkę.
- Nic wam nie będzie. Co ustaliliście w cukierni? - spytał nadinspektor Wilson.
- Upiekli wczoraj sześć szarlotek. Rozmawiałem z Clare, sprzedawczynią. - posterunkowy White oblizał usta.
- Macie cukier puder na twarzy. - zauważył nadinspektor.
- Clare mnie poczęstowała pączkami, przecież nie mogłem odmówić, Sir. - odpowiedział posterunkowy i wytarł usta rękawem munduru. - Więc, Clare powiedziała, że wczoraj upiekli sześć szarlotek, a zeszło pięć. - Posterunkowy White zaczął odliczać na palcach. - Jedną kupiła pani Wilson, czyli pana mama, Sir.
- Tak, wiem.
- Drugą sprzedali na miejscu, jako porcje do kawy. Trzecią kupił pan Hughes, powiedział, że idzie do wnuczki w gości. Czwartą doktor Quincy, w sumie to nie wiadomo, po co mu ona była. Może smakosz. A piątą szarlotkę wziął ich główny cukiernik.
- Co za jeden?
- Clare mówi na niego "szef", ale to jej tata jest, he, he.
- Po co wziął ciasto?
- Powiedział, że wieczorem ma spotkanie z nowym dostawcą zanim cukiernia umowę podpisze, no i nie wypada, żeby cukiernik ciasta nie przyniósł.
- Taką szarlotką to akurat niewiele zwojuje. - powiedział nadinspektor, mając w pamięci jej smak.
- Proszę? - nie zrozumiał posterunkowy White.
- Nic, nic.
- Aaaa! Clare jeszcze powiedziała, że jak dzisiaj rano przyszła do pracy, to tej szóstej szarlotki nie było, ale może ktoś z pracowników zabrał, już się zdarzało.
- White, pogadajcie z panem Hughesem.
- Nie wiem, czy jest sens. On ma bujną czuprynę. Siwą. Co prawda, to prawda.
- Skąd go znacie?
- Moja mama jest fryzjerką, od trzydziestu lat go strzyże. To on chyba nie pasuje do rysopisu, no nie, Sir?
- White, porozmawiacie w takim razie z … - zaczął mówić nadinspektor Wilson, ale spojrzał na przemoczony mundur i ubłocone buty posterunkowego White'a i zmienił zdanie. - White, wy zostajecie na posterunku. Black!
Posterunkowy Black prawie wbiegł do gabinetu przełożonego.
- Idźcie porozmawiać z właścicielem cukierni.
- Właścicielem jest kobieta, Sir. Gisela Carlisle. Ale firmą zarządza Tony Carlisle, jej mąż.
- Łysy?
- Goli łeb. - równocześnie odpowiedzieli posterunkowi.
- To w takim razie z nim porozmawiajcie, Black. A ja pojadę do Mallet do łysego doktora Quincy.
XXX
XXX
- Ogromna kolejka do pana, panie doktorze. - powiedział ze współczuciem nadinspektor Peter Wilson, gdy tylko wszedł do gabinetu.
- Sezon grypowy. Witam, co panu dolega, panie ... ? - doktor John Quincy wziął do ręki kolejną kartę pacjenta i rzucił okiem na nazwisko. - ... Pani? ... Jennifer? ... Acheson? - spojrzał badawczo znad okularów, czekając na wyjaśnienia.
- Nie jestem pacjentem. - uśmiechnął się nadinspektor, widząc minę lekarza. - Prowadzę śledztwo. Nadinspektor Peter Wilson, policja w Lichtown. Recepcjonistka wpuściła mnie bez kolejki.
- To mnie pan uspokoił, nadinspektorze. Prawdę powiedziawszy, nie mam doświadczenia z pacjentami transgenderowymi. Słucham pana. - powiedział lekarz i spojrzał dyskretnie na zegarek nad drzwiami do gabinetu. Nadinspektor zauważył to.
- Nie zajmę panu dużo czasu. Czy leczy pan panny Spinster i Oliver z Lichtown?
- Panna Spinster jest tu co najmniej raz w miesiącu. Była wczoraj. To co jej doskwiera, to samotność. Poza tym jest w niezłej formie jak na swój wiek. Jest dobrze po osiemdziesiątce. A jakie jest to drugie nazwisko?
- Oliver. Susan Oliver.
- Ach, Oliver. Była raz. Więcej się nie pokazała.
- Wie pan dlaczego?
Doktor Quincy westchnął i powiedział bez przekonania.
- Może jest okazem zdrowia i nie ma potrzeby odwiedzać lekarza?
- Nie słyszał pan jeszcze, że panna Oliver nie żyje? Została zamordowana.
- To tym bardziej nie potrzebuje lekarza. Chyba, że patologa. Przepraszam pana, nadinspektorze, ale żywi pacjenci czekają.
- Ostatnie pytanie. Co pan robił wczoraj wieczorem?
- Do osiemnastej przyjmowałem pacjentów. Moja żona i córki czekały na mnie w samochodzie przed gabinetem i od razu pojechaliśmy wszyscy do restauracji "Pekin" w Pleading. To nasza ulubiona. Właściwie moja ulubiona, wczoraj były moje urodziny. Z restauracji wyszliśmy około 22.00.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, doktorze. - nadinspektor odwrócił się do drzwi, ale trzymając już klamkę powiedział. - Zapomniałbym. Smakowała panu szarlotka?
- Ta którą kupiłem wczoraj dla recepcjonistki i pielęgniarki z okazji swoich urodzin. Nie jadłem jej.
XXX
XXX
- Czy to Black wrócił? - krzyknął przez otwarte drzwi gabinetu nadinspektor Wilson.
- Tak, to ja, Sir - posterunkowy Black wszedł do gabinetu i ciężko usiadł na krześle.
- Co powiedział Tony Carlisle? - spytał nadinspektor.
- Nie wiem, co o tym myśleć? - powiedział posterunkowy, drapiąc się po głowie.
- Ale co powiedział? - ponowił pytanie nadinspektor.
- Że jej nie zabił.
- Niepotrzebnie od razu powiedzieliście mu, że panna Oliver nie żyje.
- No właśnie, że nie powiedziałem. Oczywiście, że już w całym Lichtown huczy, ale ja jeszcze dobrze nie wszedłem do jego biura, a on od razu do mnie, że jej nie zabił. Jeszcze zanim jakieś "dzień dobry", czy coś. A przecież chodzimy z White'em po ludziach w różnych sprawach, że hałasy w nocy albo, że mandat niezapłacony. No wie pan, Sir. A on tak od razu o denatce.
- Sam się do niego przejadę.
XXX
XXX
- Pan Tony Carlisle? Nadinspektor Peter Wilson. Policja w Lichtown. - nadinspektor podał mężczyźnie rękę na powitanie.
- Przecież już rozmawiałem z posterunkowym. O co jeszcze chodzi?
- Gdzie pan był wczoraj wieczorem?
- Tutaj w biurze. A gdzie miałbym być? - odparł Tony Carlisle.
- W jakich godzinach?
- Jak wróciłem po lunchu koło 14.00 to do ... to do ... przed 23.00 wyszedłem. - Tony Carlisle wytarł chusteczką spoconą twarz i głowę.
- Dokąd pan poszedł po pracy?
- Do domu, oczywiście.
- O której przyszedł pan do domu?
- Kilka minut po 23. Akurat leciały wiadomości.
- Znał pan pannę Oliver?
- Jak każdy.
- Ja jej nie znałem.
- Żadna strata.
- Co pan ma na myśli?
- Namolna baba i tyle.
- Spotykał się pan z nią?
- Oj tam, zaraz spotykał. A zresztą. Powiem panu, tylko, żeby moja żona się nie dowiedziała. Już mi kiedyś zagroziła, że się ze mną rozwiedzie, jak się będę za babami oglądał. - Tony Carlisle zdjął marynarkę. - Ta Oliver to niebrzydka kobitka była. Umówiłem się z nią kilka razy, najpierw jechaliśmy do knajpki w Pleading, żeby nas tutejsze plotkary nie zobaczyły, a potem, jak już ciemno było, to do niej. Rozumie się, że nie oglądaliśmy klaserów, he, he. Ale ona głupia myślała, że to jakaś miłość wielka, jak w filmie, czy cholera ją wie. Chciała, żebym się rozwiódł. A to wszystko: cukiernia, dom, konto w banku, do mojej żony należy. To gdzie ja się rozwiodę? Głupi bym musiał być.
- Pokłóciliście się wczoraj? - spytał spokojnie nadinspektor.
- To ona zaczęła ... . O, cholera! - mężczyzna zasłonił usta dłonią. - Po czym mnie pan namierzył, nadinspektorze?
- Szarlotka.
- No tak. Kretyn ze mnie. Mogłem wygrzebać to opakowanie z kosza na śmieci.
- I tak byśmy pana złapali. Niech pan opowie, jak było?
- Nerwy mi puściły, tak było. Pali pan?
Nadinspektor wyjął z kieszeni papierosy i zapalniczkę. Tony Carlisle poczęstował się i głęboko zaciągnął.
- Żona mi nie pozwala. Popalam w szopie albo między ludźmi. - mężczyzna zaciągnął się kilka razy, zanim zaczął opowiadać. - Z pracy wyszedłem wczoraj ostatni, było koło 21.00. Pojechałem do Susan. Wziąłem ciasto z pracy. Żeby, nie tak z pustą ręką. Miało być miło. Posiedzieliśmy trochę u niej w kuchni, a potem poszliśmy na górę. A ona nagle z pazurami do mnie. O tu. Niech pan spojrzy. Widzi pan, jak mnie podrapała. To dlatego dzisiaj golf założyłem. Zaraz mnie szlag z gorąca trafi. No więc, krzyczy, że będę musiał się żonie wytłumaczyć. Że teraz to żona się ze mną rozwiedzie i my, znaczy ja i Susan będziemy już zawsze razem. Normalnie, wariatka. Tak mnie wkurzyła, jak nigdy. Miała na sobie apaszkę. Prezent ode mnie. No więc złapałem tę apaszkę. Wie pan, broniłem się, żeby mnie nie drapała, aż w końcu przestała.
XXX
XXX
- Lucy, co tak pachnie, kochanie? - Peter Wilson odwiesił kurtkę w przedpokoju, wszedł do kuchni i ucałował narzeczoną na powitanie.
- Szarlotka.