środa, 2 grudnia 2015

22. Afekt


- White, jak wam minęły święta? Pewnie się objedliście, co? – pytając, nadinspektor Peter Wilson poprawił sobie twarzowy krawat, który dostał w prezencie od mamy.
- Mhm – wymamrotał w odpowiedzi posterunkowy i jeszcze wyżej postawił kołnierz kurtki.
- A pełnym zdaniem – nadinspektor zaczął nabierać podejrzeń, co do stanu zdrowia podwładnego.
- Mhm.
Nadinspektor kiwnął głową do sierżanta Blacka, a ten podszedł do posterunkowego i bezceremonialnie obejrzał jego twarz.
- Sir, on cały spuchnięty z lewej strony jest.
- White, boli was ząb? – spytał z troską nadinspektor.
- Yyy – posterunkowy zdecydowanie zaprzeczył.
- Dosyć tego. Black, zaprowadźcie go do dentysty. Jak rwać, to rwać - nadinspektor mrugnął porozumiewawczo do sierżanta. - i zaraz do roboty z powrotem.
- Tak jest – odpowiedział niechętnie sierżant Black i odstawił kubek z kawą.
- Yyy! – zaprotestował przerażony posterunkowy White.
Sierżant Black lekko popchnął posterunkowego w kierunku korytarza.
- White, no idź!

XXX

- Black? Już po wszystkim? Tak szybko? – nadinspektor Wilson był zdziwiony telefonem od sierżanta.
- Nie. White ma dzisiaj szczęście. Ktoś zamordował asystentkę doktora.

XXX

Nadinspektor Peter Wilson wszedł do poczekalni dentysty i kiwnął wszystkim głową na powitanie, a sierżant Black od razu zaczął relacjonować.
- Sir, więc było tak: wchodzimy do poczekalni, w środku siedzi tylko Lawrence Thatcher i wybiera sobie gazetę ze stolika. Grzecznie pytamy, znaczy ja pytam – wskazał na siebie sierżant. – bo White to ... sam pan wie. No więc pytam, czy doktor już przyjmuje pacjentów. Lawrence mówi, że nie wie, bo też dopiero przyszedł. Faktycznie, jest trochę zziajany. Asystentki akurat nie ma przy biurku, to sobie myślę, że zajrzę do gabinetu. W końcu policjanta na służbie doktor nie wyprosi. Zaglądam i pytam, kiedy nas przyjmie, to znaczy White’a, a doktor jak na mnie nie huknie, że mam pytać pannę Evans. Wycofałem się i podszedłem do rejestracji. Myślę, chwilę mogę na tę pannę Evans poczekać. A ta biedaczka pod biurkiem leży. Wszedłem za kontuar, żeby tętno sprawdzić, no wiadomo ... A z jej szyi długopis wystaje ... firmowy doktora ... Niech to szlag ... taka młoda. – sierżant ciężko westchnął. – Od razu zadzwoniłem do Pleading po ekipę, a potem do pana, Sir.
- Jakim cudem są tu przede mną?
- Właśnie jechali z innej roboty. Dosłownie przez Lichtown przejeżdżali. W Bludgeon w czasie świąt jedna rodzina się pokłóciła i ofiary w ludziach są.
- Może prezenty się nie podobały. A ten, co siedzi obok Lawrence‘a, to kto?
- Licówki. To on był w gabinecie, jak z Whitem przyszliśmy – sierżant zajrzał do notatnika. – Nazywa się Matt Smith.
- Sierżancie, wygońcie White’a na posterunek. Niech tu nie straszy tą spuchniętą gębą. Coś przeciwbólowego w naszej apteczce znajdzie.
- Tylko, że ja ostatnio wszystko wyjadłem.
- To już niech White sobie jakoś radzi. Obejrzę zwłoki, żeby chłopaki mogli robić swoje, a potem pogadam z doktorem.
- A ja?
- Na razie maglujcie Lawrence‘a.
- Tak jest. A licówki?
- Niech czeka, sam go potem przepytam.

XXX

Nadinspektor Wilson wszedł do gabinetu doktora Cowella.
- Muszę zadać panu kilka pytań.
- Oczywiście, ale czy mogę najpierw skończyć zajmować się pacjentem? Sierżant Black kazał mu siedzieć w poczekalni.
- Boli go w tej chwili? – w głosie nadinspektora nie było słychać współczucia.
- Nie.
- Więc, niech czeka. O której widział się pan rano z panną Evans?
- Nie widziałem jej.
- Jak to?
- Mieszkam w tym budynku, mam osobne wejście bezpośrednio do gabinetu.
- Czy ma pan jakieś podejrzenie, co do sprawcy zabójstwa?
- Nie.
- Ten młody człowiek, pana pacjent ... co pan o nim wie?
- Matt Smith? – upewnił się doktor Cowell. – Bardzo dba o zęby. Często przychodzi.
- Był znajomym panny Evans?
- Nie. Bardzo oficjalnie z nim rozmawiała. Jak kiedyś zażartowałem, że pan Smith na pewno chciałby się z nią umówić, to odpowiedziała, że chyba w marzeniach. Może faktycznie nie jego liga.

XXX

- Może pan mówić? – nadinspektor Wilson podszedł do Matta Smitha.
- Tak. To przesłuchanie? – spytał mężczyzna niepewnie.
- Ależ skąd. Po prostu, miał pan pecha znaleźć się tu w niewłaściwym czasie i dlatego chcę zadać panu kilka pytań.
Matt Smith kiwnął głową.
- Gdzie była panna Evans, gdy wszedł pan dzisiaj do poczekalni?
- Nie wiem. Nie tutaj.
- A jakiś pacjent już czekał?
- Nie.
- Pana wizyta była wcześniej umówiona, czy to nagły przypadek?
- Umówiona. Jeszcze przed świętami dzwoniłem – mężczyzna odzyskał pewność siebie.
- Co pan zrobił po przyjściu?
- Usiadłem na krześle, na tym samym, co teraz, ale jak tylko wziąłem „Dziennik sportowy“ do ręki, to z gabinetu wyszedł doktor Cowell i kazał mi wejść. Wiele się nie naczytałem.
- Doktor nie był zdziwiony, że panny Evans nie ma w rejestracji?
- Chyba nie? W końcu ma kobieta prawo wyjść na chwilę, napić się czy coś. He, he.
- A pan podchodził do rejestracji?
- A po co? – spytał podejrzliwie Matt Smith.
- Żeby poinformować, że już pan przyszedł.
- Z rejestracji widać, kto wchodzi. Zresztą już powiedziałem, że Camilli ... panny Evans nie było przy biurku.
- Byliście znajomymi?
- Nie.
- Doktor mówił, że często rozmawialiście.
- To ona zagadywała.

XXX

- Wstawcie czajnik, Black. Ale ziąb – nadinspektor Wilson niechętnie zdjął kurtkę. – Co wam powiedział Lawrence Thatcher?
- Że ma bardzo dobrą ofertę dla pana. Tym razem ze sporym ogrodem. Tak jak pan prosił.
- Zadzwonię do niego po Nowym Roku. Chyba, że to on zamordował, wtedy będę musiał znaleźć innego agenta nieruchomości. Dawaj, co masz.
- Lawrence mówi, że jak wszedł do poczekalni, to nikogo nie było, a ledwie usiadł, to my z White’m przyszliśmy, a potem to już wiadomo. Tyle z niego wycisnąłem.
- Niewiele. Nic nie słyszał, nic nie widział? Pytaliście?
- Pytałem. Nic.
- A to, że był zziajany? Może mordowanie tak go zmęczyło, co?
- Trzy razy mi powtarzał, że chwilę wcześniej wszedł po schodach. Że jak będę w jego wieku to ...
- A ile tam tych schodów? W dwóch podskokach można wejść.
- Pan i ja w dwóch, ale dla niego Himalaje. Sir, tak sobie myślę ... naprzeciwko gabinetu doktora Cowella jest sklep Anny Weller. Może coś widziała? Przejdę się do niej, dobrze?

XXX

- Sir, akurat w sklepie nie było ludzi – sierżant Black zamrugał oczami, przedrzeźniając Annę Weller. – to podeszła do okna i patrzyła na ulicę. Mówi, że widziała wszystkich po kolei, jak wchodzili do gabinetu. Najpierw Matt Smith, potem Lawrence Thatcher, a potem ja i White. Jeszcze mi dokładny czas podała, bo ma w sklepie zegar nad drzwiami. – sierżant Black podał nadinspektorowi zapisaną kartkę.
- Sugerowaliście jej odpowiedzi? – spytał nadinspektor.
- Sir, nigdy w życiu! – oburzył się Black. – Świeżo po szkoleniu jestem, Sir!
- Dobrze, dobrze.
- Sir, a może to doktor?
- Wątpię. Co o nim wiemy?
- Ludzie bardzo go lubią, chociaż dentysta. Ha, ha! Parkuje prawidłowo, nie przekracza prędkości ... Ale chętnie sprawdziłbym go dokładniej.
- Szkoda czasu. Mój nos mi mówi, że to nie on. Za to Matt Smith mnie niepokoi. Pogadajmy sobie z nim.

XXX

- Ładna choinka – powiedział nadinspektor Wilson, gdy Matt Smith wprowadził jego i sierżanta Blacka do niewielkiego pokoju na parterze szeregowca.
- Dzieciaki siostry pomagały ubierać. Panowie siadają.
- Pan bardzo dba o zęby – stwierdził nadinspektor.
- To chyba normalne – odburknął Smith.
- Wie pan, normalne to jest plombowanie – nadinspektor dotknął językiem lewej górnej szóstki. – ale licówki to jednak trochę więcej niż norma. Do czego to panu potrzebne? Gdzie pan pracuje? W telewizji?
- Chwilowo nigdzie.
- A przedtem?
- W budowlance.
- Co się stało? Roboty nie ma?
- Jest. Szef mnie zwolnił.
- Piłeś? – spytał wprost nadinspektor.
- Ani kropli! – obruszył się Matt Smith. – Powiedział, że jestem konfliktowy. Idiota! Jak mi coś nie pasuje, to nie będę siedział cicho, co nie?
- Podobała ci się?
- Kto?
- Camilla Evans.
- Brzydka nie była.
- Odmówiła ci? Obraziła cię?
Matt Smith nie odpowiedział.
- Słuchaj, mamy świadka, który widział przez okno, co robisz – powiedział nadinspektor.
- To źle widział! Dlaczego miałbym ją zabijać? Co to, ona jedna na świecie? – prychnął Smith.
- A może o to chodzi, że jedna? Zabiłeś ją, bo nie chciała się z tobą umówić. A podobała ci się jak cholera. To dla niej sobie licóweczki robiłeś.
- Niech pan przestanie.
- Myślę, że było tak: przyszedłeś, znowu ją chciałeś gdzieś zaprosić, powiedziała ci, żebyś spadał, albo i gorzej. Kto by to wytrzymał? Akurat ci się długopis nawinął, no to ją tym długopisem bach! Przez nią następne choinki będziesz z naczelnikiem więzienia ubierał.
- Niech pan przestanie!
- Papierosa?
Matt Smith sięgnął drżącą dłonią do paczki.
- O, widzę mańkut jesteś! Chłopie, siedzisz w tym po szyję, bo właśnie od mańkuta oberwała. Tak się zastanawiam, ile dostaniesz. Jak myślicie, sierżancie? Dożywocie, prawda?
- Niech pan przestanie! Tak, to ja ją zabiłem, tylko niech pan już przestanie!

XXX

- Ale go pan rozmiękczył, Sir – sierżant Black był pełen uznania. – A nie mówił pan, że mamy świadka, który widział morderstwo.
- Bo nie mamy. Jedyny świadek to Anna Weller – powiedział  nadinspektor Peter Wilson.
- Ale ona tylko widziała przez okno swojego sklepu, jak Matt Smith wchodzi do budynku.
- A co ja powiedziałem?
- Że mamy świadka, który widział przez okno, co Matt Smith robi.
- Nie doprecyzowałem, o które okno chodzi, i co akurat Smith robił. A on zrozumiał, jak chciał – nadinspektor zapalił papierosa i usiadł przy biurku.
- Aha! Ja to zostanę sierżantem do końca życia, Sir. Dobranoc – pożegnał się sierżant Black, ale po chwili zawrócił do gabinetu nadinspektora.
- Gdzie pan spędza Sylwestra, Sir?
- Tutaj. Jest mnóstwo papierów do przerobienia.
- Niech pan się przyłączy do nas. Będzie trochę znajomych.
Dzięki, Black. Innym razem.

wtorek, 6 października 2015

21. Zjazd absolwentów


- Idź – pani Wilson usiadła przy kuchennym stole obok syna.
- Nie. Mamo, już mówiłem. Nie mam ochoty.
- Peter, musisz chodzić między ludzi.
- Przecież chodzę.
- Posterunkowy White i sierżant Black to nie ludzie.
- Dobrze, że cię nie słyszą.
- A ty dobrze wiesz, co mam na myśli. Idź. Może kogoś poznasz? – powiedziała z nadzieją w głosie pani Wilson.
- Mamo, kogo ja mogę poznać na zjeździe absolwentów? Przecież wszystkich znam. A zresztą, teraz nie mam ochoty na nowe znajomości.
- To odnowisz stare. Aha, a Lucy nie przyjedzie. Kilka dni temu rozmawiałam z nią przez telefon.
Na dźwięk imienia byłej narzeczonej Peter smutno się uśmiechnął.
- Powspominasz ze znajomymi liceum - pani Wilson nie przestawała namawiać syna. - A trochę alkoholu jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
- Już dobrze – Peter dopił kawę i wstał z krzesła. – Pójdę, ale robię to tylko dla ciebie.

XXX

W sali restauracyjnej słychać było śmiech, rozmowy i głośną muzykę z lat 90., do której kilka osób tańczyło.
- Peter!? – do stolika podbiegł umięśniony mężczyzna.
- Frank? Frank Conway? To ty? – upewnił się Peter. – Siadaj z nami. Powiesz, co u ciebie.
- Peter! Jesteś tu w Lichtown policjantem, prawda?! Bruce Anderson! – Frank Conway wskazywał ręką wejście do restauracji. – Tak na mnie patrzył!
Frank Conway wytrzeszczył oczy, a nadinspektor Peter Wilson spojrzał pytająco.
- On nie żyje! – ciągnąc Petera za rękaw, Frank mówił z przejęciem. – Stary, chciałem zapalić przed knajpą. Wieje jak cholera, to poszedłem za winkiel, a tam ktoś leży. Myślałem, że się schlał, ale jak go odwróciłem to ... To jest Bruce. I patrzył na mnie tymi oczami.

XXX

Nadinspektor Peter Wilson podszedł do DJ-a. Muzyka przestała grać, a nadinspektor powiedział przez mikrofon.
- Nadinspektor Peter Wilson. Policja w Lichtown. Proszę nie wychodzić. Miało miejsce ... pewne zdarzenie. Musimy państwa przesłuchać.
Na sali rozległy się śmiechy.
- Ale fajnie! Zabawa w śledztwo.
- Świetny pomysł. Wiedzieliście o tym?
- Ja już kiedyś brałem udział w czymś takim.
- I co? Zgadłeś, kto zabił?
- Eee ...
Od jednego ze stołów wstał wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna, i zaczął wkładać marynarkę.
- Zostań na miejscu, Robert – powiedział stanowczo Peter Wilson i dodał. – Proszę państwa, to nie jest zabawa.
- Co ty, Peter? Nie wygłupiaj się – Robert Lewis poprawił kołnierz marynarki.
- Mówię poważnie. Zostań na miejscu.

XXX

Przed wejściem do restauracji stały wozy policyjne, a mundurowi otaczali cały budynek.
- Chrup i do widzenia. Ktoś mu skręcił kark – patolog z trudem podniósł się z klęczek.
- O jejka! – posterunkowy White położył sobie rękę na karku. – Sądząc po ofierze, mordercą musi być jakiś duży facet.
- Tak, możemy wykluczyć wszystkie kobiety obecne teraz w restauracji. Żadna z nich nie spełnia koniecznego warunku „duży facet“ – patolog zaczął zdejmować rękawiczki.
- Nawet Jenny Porter? – spytał nadinspektor Wilson i wskazał głową kobietę palącą papierosa w drzwiach restauracji.
Patolog spojrzał w jej kierunku.
- Nawet ona.

XXX

Nadinspektor Peter Wilson zamienił gabinet kierownika restauracji w pokój przesłuchań. Jako pierwszy został wezwany Robert Lewis.
- Dokąd się tak spieszysz, Robert? – spytał nadinspektor.
- Na dyżur.
- Jaki?
- W szpitalu. Jestem lekarzem. Spóźnionym – akcentując ostatnie słowo, Robert Lewis zaczął bębnić palcami o stół.
- Niech cię ktoś zastąpi.
- Mamy braki kadrowe.
- Jakieś kłótnie z Brucem Andersonem?
- Od ukończenia szkoły nie widziałem gościa ani razu – Robert Lewis był coraz bardziej zniecierpliwiony.
- A za szkolnych czasów?
- Też nie.
- Czy ta kobieta, która siedziała przy twoim stoliku to Vicky Firth?
- Tak. Pytasz, bo była kiedyś dziewczyną Bruce‘a?
Nadinspektor nie odpowiedział.
- Teraz jest moją żoną. Od prawie dwudziestu lat. Nazywa się Vicky Lewis.
- Jak wam się układa?
- Powiem ci, bracie, nie mogłem lepiej trafić. Mamy dwie cudowne córki. Jeszcze jakieś pytania zanim pójdę na dyżur, nadinspektorze – spytał obcesowo Robert Lewis. – Pacjenci czekają.
- Niech pan idzie, doktorze.

XXX

Kolejną przesłuchiwaną osobą była Vicky Lewis.
- Gdy wszedłem dziś na salę zobaczyłem, że rozmawiasz z Brucem Andersonem – nadinspektor Peter Wilson obserwował reakcję kobiety. – Odniosłem wrażenie, że to nie jest przyjacielska pogawędka.
- To tylko twoje wrażenie – odpowiedziała, nie patrząc w oczy Peterowi.
- Pamiętam, że przez prawie całe liceum byliście parą. Najlepszy skrzydłowy i najładniejsza dziewczyna. – Peter uśmiechnął się na wspomnienie swojego nastoletniego zauroczenia koleżanką.
Na twarzy kobiety również pojawił się uśmiech.
- Rozstaliście się dopiero pod koniec szkoły – kontynuował Peter. – O co poszło?
- Młodzieńcza miłość. Wystarczy byle głupstwo.
- Jakie to było głupstwo?
- Nie pamiętam.
- Jak ułożyłaś sobie życie?
- Niedługo po egzaminach zaczęłam spotykać się z Robertem. Robertem Lewisem.
- Tak, wiem o kim mowa.
- Pobraliśmy się, mamy dwoje dzieci.
- O czym rozmawiałaś dzisiaj z Brucem?
- Zadał mi to samo pytanie, co ty: jak ułożyłam sobie życie. Myślałby kto, że go to obchodzi. Powiedziałam mu, żeby dał mi spokój, tylko słów użyłam mocniejszych – kobieta zamknęła na chwilę oczy i dodała. – To głupstwo, o które spytałeś ... Jesteś policjantem, w tej sytuacji pewnie muszę ci powiedzieć. Jego rodzice nie chcieli, żeby mój brzuch stanął na drodze kariery prawniczej ich syna. Tak się wyrazili. A synalek nie przeciwstawił się im.
- Czy powiedziałaś o tym Robertowi?
- Tak, o wszystkim. Byłam wtedy w kompletnej rozsypce. Wpadliśmy z Robertem na siebie przypadkiem. Wypłakałam mu się w ramię. Zachował się wspaniale. Poukładany facet.
- Czy ... ?
- Tak. Biologiczny ojciec naszej starszej córki to Bruce Anderson.

XXX

Frank Conway usiadł na krześle i z zadowoleniem przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze na przeciwległej ścianie. Następnie odwrócił się do nadinspektora i powiedział.
- Już wiem, czemu nie jestem policjantem. Oglądanie trupa to średnia przyjemność.
- Z czego żyjesz? – spytał nadinspektor.
- Jestem trenerem fitnessu. Mam klub w Manchesterze  – powiedział z dumą Frank Conway.
- Nie gniewaj się Frank, ale pamiętam cię ze szkoły. Byłeś cherlakiem. – sprowokował nadinspektor.
- Się ludzie zmieniają, co nie? – zaśmiał się mężczyzna. – Miałem motywację do zmiany.
- Jaką?
- Wiadomo, kobiety. Lubią mięśniaków – Frank Conway napiął biceps.
- Przede mną nie musisz się popisywać. Ale to nie kobiety lały cię w szkole, prawda? Pamiętam, nie było miesiąca, żebyś nie chodził z podbitym okiem. W fiolecie ci nie do twarzy – nie przestawał prowokować nadinspektor.
- Może się zdarzyło raz czy drugi – przyznał niechętnie Frank.
- Ja bym zniewagi nie puścił płazem.
- Ja też, ale wtedy był dwa razy cięższy ode mnie. Nie miałem wyboru.
- Wtedy? – spytał nadinspektor i dodał. – Czy dzisiaj?

XXX

Posterunkowy White siedział naprzeciwko nadinspektora Wilsona w jego gabinecie.
- Frank Conway zabił? Sir, przecież to on panu zgłosił, że znalazł martwego Andersona. A jaki był przejęty. Na siebie by donosił?
- W ten sposób chciał odwrócić od siebie uwagę. Sprytne – powiedział z uznaniem nadinspektor. – Trzeba przyznać, aktorsko całkiem nieźle sobie poradził. Prawie uwierzyłem.
- I tak z zimną krwią?
- Nie wiem. Nie było mnie tam, jak mordował. Ale w dalszej części przesłuchania strasznie się rozkleił. Dobrze, że na stole były serwetki.
- A taki mięśniak, kto by pomyślał.
- Mówiąc szczerze, rozumiem go. Tylko, że ja bym takiemu Bruce‘owi od razu dał po mordzie, a nie czekał dwadzieścia lat.
- A tak po prawdzie to, o co chodziło?
- Bruce upokarzał Franka, zwłaszcza przy dziewczynach. To dlatego Frank zaczął chodzić na siłownię. Jak to dzieciaki teraz mówią? Wylaszczył się?
- Tak. Chyba tak.
- Nikt z nas go nie rozpoznał. A nie, przepraszam, Jenny Porter powiedziała, że od razu wiedziała, że to on.
- Ale głupi jak but ten Frank. Tyle lat starań, ćwiczenia, dieta, pewnie sobie piwka nie wypił, papieroska nie zapalił ... Chwila, pan powiedział, że wyszedł na fajkę?
- On nie pali, ale musiał mieć pretekst, żeby wyjść na zewnątrz. A co jest do tego najlepsze, White? Fajka.
- No tak, co racja, to racja. A teraz głupek w więzieniu posiedzi przez resztę życia – posterunkowy White westchnął. – Sir, ciężka noc. Zaraz przyjdzie Black. Mogę iść do domu?

XXX

Pani Wilson przyjrzała się synowi.
- Widzę, Peter, że jesteś w lepszej formie. Dostałeś kolorków na twarzy.
- Mamo, przestań – obruszył się Peter. – Dawno skończyłem pięć lat.
- A nie mówiłam, że warto iść na to spotkanie?
- Nie słyszałaś o morderstwie? – spytał zdziwiony Peter.
Oczywiście, że słyszałam. Żal mi tego Bruce‘a, i nawet Franka mi żal, ale na ciebie śledztwo podziałało jak lekarstwo. Herbaty?

Olga Walter

niedziela, 30 sierpnia 2015

20. Wycieczka

- A pan, to w ogóle, umie kierować tym statkiem? – spytał kilkuletni chłopiec.
- Oczywiście, że tak – odpowiedział rozbawiony kapitan Arthur Harris i wyciągnął dłoń na powitanie. Chłopiec gwałtownie schował ręce za siebie.
- Dzień dobry, panie kapitanie – powiedziała z uśmiechem mama chłopca. – Prosimy wybaczyć nam tę impertynencję, dopiero uczymy się być gentlemanem. Declan, chodź szybko na pokład – zwróciła się do synka. – Pomachamy tacie.
Do kapitana podeszli Peter Wilson i Lucy Taylor.
- Witam cię, Lucy i pana, nadinspektorze. Co? Wakacje? Zakochana para. Dwa gołąbki. Ha, ha! A może będziecie wracać już jako trójeczka, co? Ha, ha! O! Może taki rezolutny chłopiec, jak ten, by się wam przydał? Bawcie się dobrze. Ha, Ha! – kapitan znowu zaśmiał się rubasznie i poklepał Petera po ramieniu.
- Dziękujemy, kapitanie – odpowiedziała Lucy, speszona bezceremonialnym zachowaniem kapitana.
- Mamy nadzieję odpocząć – Peter objął czule narzeczoną. – Lucy, może my też pójdziemy na pokład i obejrzymy kiczowaty zachód słońca?

                                             XXX

Gdy Peter i Lucy wyszli z kabiny na kolację, usłyszeli głośne stukanie i krzyki.
- Myślisz, że toniemy? – spytała Lucy niepewnie.
- Wątpię. Raczej ktoś budzi współpasażera, ale trzeba by to sprawdzić.
Peter skierował się na niższy pokład, skąd było słychać hałas, a Lucy szła kilka kroków za Peterem. Gdy zeszli po schodach, zobaczyli kapitana Harrisa i jednego ze stewardów. Mężczyzna walił pięścią w drzwi kabiny i wołał:
- Proszę otworzyć!
- Co się stało, kapitanie? – spytał Peter Wilson.
- Nadinspektorze, mamy zgłoszenie od jednego z pasażerów, że jego matka nie otwiera. To jej kabina. John, przestań.
- Gdzie ten syn?
- Zaraz powinien wrócić. Odprowadził żonę do jadalni, żeby ją zostawić z kimś znajomym. Była zdenerwowana. Nasz lekarz dał jej coś na uspokojenie.
- Nie ma możliwości, że starsza pani jest gdzie indziej?
- Chyba by się obraziła, że pan tak o niej mówi? Ma narzeczonego ze trzydzieści lat młodszego. Wiem, bo ich witałem.
- Niech się obraża, ale czy może być gdzie indziej?
- Nie. Już szukaliśmy – odpowiedział kapitan i wyjął z kieszeni kartę, którą podał stewardowi. – Otwórz.
Chwilę później zebrani zobaczyli leżącą na podłodze martwą kobietę. Miała ranę na prawej skroni. Obok leżała zakrwawiona popielniczka.
- John – zwrócił się do stewarda kapitan. – Odprowadź Lucy do jadalni i powiedz ludziom, że nie przyjdę na kolację. Cholera, powinienem tam być. Wymyśl coś. Tylko, żeby paniki nie było. A pan niech zostanie, nadinspektorze.
- Nawet nie mam wyboru. Proszę sprowadzić lekarza.
- Oczywiście, ale trzeba panu wiedzieć, że to pediatra jest.
- Dzisiaj będzie patologiem.

                                             XXX

- Czy pan w całości dziedziczy po matce? – spytał George’a Bissona nadinspektor, gdy przeszli do wskazanej przez kapitana wolnej kabiny.
- Tak. Tylko jakiś drobiazg dla naszej wieloletniej gospodyni. To znaczy, o ile matka nie zmieniła testamentu w ostatnim czasie – odpowiedział smutno mężczyzna.
- Dlaczego myśli pan, że mogłaby to zrobić?
- Przez tego lowelasa. Ja przepraszam, ale co pan mnie tak wypytuje, co?
- Chcę się dowiedzieć, czy miał pan motyw.
- Pan podejrzewa, że zabiłem własną matkę! – krzyknął mężczyzna. – To oburzające! Jak tylko wrócimy na ląd, złożę na pana skargę.
- Bardzo proszę, podam panu adres, żeby pan nie musiał sam szukać.
- Bezczelność! – George Bisson zerwał się z krzesła.
- Na razie proszę odpowiadać na pytania. Gdzie pan był od momentu, gdy wszedł pan na statek, do zgłoszenia kapitanowi, że pana matka nie otwiera drzwi?
Przesłuchiwany usiadł.
- Najpierw poszliśmy z żoną do naszej kabiny, a potem, też razem, do kabiny matki sprawdzić, jak się ulokowała. Wróciliśmy do siebie i byliśmy razem z żoną cały czas. Zresztą tu wszędzie na korytarzach są kamery, to może pan sobie sprawdzić.
- Ale w kabinach nie ma kamer  nadinspektor zawiesił głos.
- Nie, no! Przecież pan insynuuje, że to my popełniliśmy tę zbrodnię! Zdegradują pana! Będzie pan stójkowym! Już ja to załatwię!
- Jak przebiegała wizyta? – nadinspektor był niewzruszony.
George Bisson poluzował krawat.
- Rozmawialiśmy o braku wygód do jakich jesteśmy przyzwyczajeni.
- Czy Pierre Guillaume, jak rozumiem przyjaciel pana matki, był wtedy z państwem?
- Nie, został na pokładzie robić zdjęcia. Podobno mewom. Ciekawe, ile lat mają te mewy? – spytał retorycznie George Bisson. – Mógłby się pan zainteresować, czy te mewy, aby pełnoletnie.
- Skąd pomysł, żeby popłynąć statkiem?
- Matka chciała pojechać z lowelasem. No to my z nią, żeby czegoś głupiego nie zrobiła, na przykład ślubu na morzu nie wzięła. Kapitan na statku podobno takie rzeczy załatwia.
- Czy zauważył pan, żeby coś zginęło?
- Matka nie miała na palcu pierścionka. Taki z brylantem, zaręczynowy od mojego ojca.
- Dlaczego nie oddała biżuterii kapitanowi do sejfu?
- Matka miała ten pierścionek zawsze przy sobie. Albo na palcu albo w popielniczce. No i popielniczką oberwała w głowę. Tyle razy jej mówiłem, żeby nie trzymała biżuterii byle gdzie, ale kobiecie pan nie przetłumaczy.

                                                XXX

- Pierre Guillaume? – spytał nadinspektor Peter Wilson i wskazał wchodzącemu krzesło.
- Tak – odpowiedział mężczyzna i niepytany zaczął wyjaśniać. – Nadinspektorze, nie miałbym interesu zabijać Lizzie. Prawda jest taka, że miałem kasę za jej życia. A teraz, gdy nie żyje, to kasa właśnie się skończyła. Zresztą, już i tak mnie znudziła.
- Kasa? na twarzy nadinspektora nie drgnął żaden mięsień.
- Och, Lizzie oczywiście – obruszył się Pierre Guillaume.
- Więc jednak miał pan motyw, żeby ją zabić? – uśmiechnął się pod nosem nadinspektor.
- Jaki?
Nadinspektor milczał.
- Bo mnie znudziła? Pan sobie żarty robi – Pierre Guillaume umilkł na chwilę, a po chwili dodał. – Ale faktem jest, że jeszcze przed tym rejsem znalazłem sobie nową dziewczynę.
- Obiecuje im pan małżeństwo?
- To dziewczyny w sile wieku, że tak powiem. Nie oczekują, że dam im dom z ogródkiem i takie tam. Nie o to w tym chodzi. Poza tym, może się pan zdziwi, ale jestem po prawie. Nie zrobiłem co prawda aplikacji, ale wiem jak się poruszać, żeby nie wejść na minę. Nic pan na mnie nie znajdzie.
- Czy rodzina zabitej akceptowała pana?
- Znowu pan żartuje? Nie mówili o mnie inaczej niż lowelas. Mnie to nie rusza. Taki sam zawód jak każdy inny, może trochę lepiej płatny niż kopanie rowów. Z tym, że nie dostaję referencji, którymi mógłbym się pochwalić u następnej chlebodawczyni. Robię to, co potrafię i robię to najlepiej jak potrafię.
- Jak widzę kieruje się pan etyką zawodową – stwierdził ironicznie nadinspektor i spytał. – Czy Elizabeth Bisson obiecywała panu zapis w testamencie?
- Wręcz przeciwnie. Sama zaczęła niedawno rozmowę na ten temat. Wyraziła się jasno, że na nic takiego nie mogę liczyć. OK, ale po tej rozmowie przestało być już tak miło i zacząłem sobie szukać nowej dziewczyny.
- Proszę powiedzieć, gdzie pan był od kiedy wszedł pan na statek.
- Weszliśmy razem z Lizzie. Po przywitaniu się z kapitanem, od razu poszliśmy na górny pokład. Trzymając się za rączki, patrzyliśmy na znikający w oddali brzeg. Potem Lizzie poszła do naszej kabiny. Ja zostałem. Chciałem zrobić trochę zdjęć. Fotografia to moja pasja.
- Kiedy widział pan denatkę po raz ostatni?
- Właśnie wtedy.
- Jak pan się dowiedział o jej śmierci?
- No, przecież od George’a Bissona. A, rozumiem. Podchwytliwe pytania. Może dam się złapać? Nadinspektorze, nie kocham tych kobiet, ale ich nie morduję.
- Pierre Guillaume to francuskie imię i nazwisko. Ustaliłem, że ... – zaczął mówić nadinspektor.
- Tak, potwierdzam. Urodziłem się jako Erskine MacDonald we wsi pod Glasgow. Lata pracy nad akcentem, a imię i nazwisko zmieniłem urzędowo. Wciskam dziewczynom, że jestem francuskim arystokratą po Oxfordzie. One strasznie na to lecą. Na starość wydam wspomnienia.

                                              XXX

- Nadinspektorze, przyznaję, że nie będę po niej płakać. To stare babsko ciągle mnie poszturchiwało – Julianne Bisson ściskała nerwowo rączkę torebki.
- Co pani ma na myśli? – spytał chłodno nadinspektor.
- Ja i George jesteśmy małżeństwem od roku i nie było dnia, żeby mi nie wypomniała, że nie jestem jej wymarzoną synową.
- Miała jakieś konkretne zarzuty?
- Ciągle słyszałam, że nie jestem dość ładna, że jeszcze nie zaszłam w ciążę, że nie znam się na tym czy na tamtym ... 
Nadinspektor spojrzał na starannie umalowaną twarz trzydziestolatki i spytał:
- Co pani robiła od momentu wejścia na statek?
- Mąż nie mówił?
- Proszę odpowiedzieć.
- Najpierw poszliśmy do naszej kabiny a potem do kabiny teściowej. George chciał sprawdzić jak się ulokowała. To dobry syn. Troszczył się o nią, mimo tych jej szalonych pomysłów.
- To znaczy?
- Ta kobieta ma siedem... miała siedemdziesiąt lat, a zachowywała się jak piętnastolatka. Jak mogła sprowadzić do domu kochasia, w dodatku o połowę młodszego?
- Jak przebiegała wizyta w kabinie teściowej?
- Normalnie. Mąż sprawdził, czy już jej przyniesiono wszystkie bagaże. Spytał, jak jej się podoba kabina. Ponarzekali trochę na niewygody i wróciliśmy do siebie.
- Wychodzili państwo później?
- Dopiero na kolację. Najpierw poszliśmy do kabiny teściowej i jej lowelasa, bo George umówił się z matką, że do jadalni pójdziemy wszyscy razem. 
- Kto dziedziczy po teściowej? – zmienił temat nadinspektor.
- Mój mąż.
- Czy obawiał się zmiany testamentu?
- Od kiedy w domu pojawił się ten lowelas, mąż kilka razy zażartował przy mnie na ten temat. Ale jestem pewna, że nie było takiego zagrożenia. W testamencie jest jakiś drobny zapis na rzecz gospodyni, która od zawsze prowadzi dom Bissonom, a reszta jest dla mojego męża. Był ukochanym synkiem mamusi. Nie zrobiłaby mu świństwa.
- Czy coś zginęło z pokoju?
- Pierścionek z brylantem.
- Skąd pewność?
- Zawsze był albo na palcu teściowej albo w popielniczce. Nie paliła, więc nie było obawy, że się go wyrzuci razem z niedopałkami. Wszyscy w domu wiedzieli, że tak robi.

                                             XXX

- Kapitanie Harris, jak pan się dowiedział o tym, że jedna z pasażerek nie otwiera drzwi – spytał nadinspektor.
- Zawiadomił mnie John. Ten steward, którego pan widział przy drzwiach.
- A on skąd wiedział?
- Mówi, że akurat przechodził tym korytarzem i George Bisson poprosił go o pomoc.
- Od jak dawna John jest na tym statku?
- To jego pierwszy rejs.
- Czy wcześniej zdarzały się kradzieże?
- Niestety, tak. Nadinspektorze, to wielki statek, zawsze mnóstwo pasażerów.
- A ten John, na którym statku był wcześniej?
- Na żadnym.
- Ale gdzieś pracował? Wie pan gdzie?
- Tak – powiedział kapitan i zamilkł.
- Kapitanie? – ponaglił nadinspektor.
- To mój bratanek. Nigdzie długo nie zagrzał miejsca. Wziąłem go pod swoje skrzydła, bo od kiedy brat zmarł, szwagierka sobie z nim nie radzi. Chłopak ma już dwadzieścia pięć lat.
- Ręczy pan za niego? – spytał nadinspektor, przyglądając się badawczo kapitanowi.
- Nadinspektorze, za stary jestem i za dużo w życiu widziałem, żeby ręczyć za kogoś.
- Niech John do nas dołączy, proszę.

                                             XXX

- John, usiądź. Chcę z tobą porozmawiać – nadinspektor wskazał młodemu mężczyźnie krzesło obok kapitana Harrisa.
- Wuj zostaje? Wolałbym, żeby sobie poszedł.
- Kapitanie, proszę zostawić nas samych - poprosił nadinspektor.
Kapitan Harris niechętnie wstał i bez słowa wyszedł z kabiny.
- John, znałeś panią Elizabeth Bisson? – spytał nadinspektor.
- Tak się nazywała ta umarlaczka? Nie, nie znałem jej.
- Po co do niej poszedłeś?
- Ale przecież ja u niej nie byłem – John Harris zaczął się wiercić. – Po co miałbym do niej iść?
- Ponieważ zamówiła drinka do kabiny. A ty obsługujesz ten pokład. Opowiedz ze szczegółami, jak było. John, przypominam ci, że mamy nagrania z monitoringu.
- No, dobra. Zapukałem, otworzyła, zostawiłem drinka, dała mi napiwek, wyszedłem. Koniec opowieści.
- Zauważyłeś coś szczególnego?
- Nie.
- Na pewno?
- Chyba mówię.
- Nie zwrócił twojej uwagi brylantowy pierścionek w popielniczce.
- Ja się tam na biżuterii nie znam. He, he – zaśmiał się nerwowo John Harris.
- Ile dostałeś napiwku?
- Nie wiem.
- Dużo tu zarabiasz?
- Na razie niewiele.
- I nie wiesz, ile dostałeś napiwku od bogatej pasażerki?
- Nie.
- A może ci go nie dała?
- Dlaczego miałaby mi nie dać napiwku?
- Może nie miała możliwości.
- Co pan tak dziwnie do mnie gada? O co panu chodzi?
- Myślisz, że mógłbyś opróżnić kieszenie?
- Po co?
- Żeby się pochwalić, na ile pasażerowie ocenili dzisiaj twoją pracę.
- Muszę?
- Przecież to tylko napiwki, więc dlaczego nie?
John Harris wstał i ociągając się, sięgnął do prawej kieszeni spodni, a jej zawartość położył na stole, kilka funtów w bilonie i jeden banknot pięciofuntowy.
- To wszystko – powiedział i usiadł.
- A druga kieszeń.
- Nie ma pan nakazu.
- Ale będę miał. Nikt nie zejdzie z tego statku dopóki nie przeszukamy tu każdej mysiej dziury.
Zapadła cisza.
- Zauważyła – powiedział cicho mężczyzna i chrząknął.
- Proszę? Nie dosłyszałem – nadinspektor pochylił się w jego kierunku.
- Zauważyła, że go buchnąłem – John Harris położył na stole pierścionek z błyszczącym oczkiem. – Zaczęła krzyczeć ... Ta popielniczka sama weszła mi w rękę ... Nie chciałem jej zabić ... Naprawdę ... Tak jakoś głupio wyszło.
John Harris zastanawiał się przez chwilę, zanim znowu się odezwał:
- Nadinspektorze, może mnie pan zamknąć w tej kabinie, dopóki nie dopłyniemy do portu? Inaczej wuj mnie zabije.

                                                XXX

Po powrocie z rejsu do domu, Lucy i Peter usiedli zmęczeni w kuchni.
- Nastawię czajnik zaproponował Peter.
- Musimy porozmawiać – powiedziała Lucy.
- Zabrzmiało poważnie. Koniecznie teraz? 
- Tak.
- Coś w pracy?
- Nie ... Tak ...
- Co się dzieje, kochanie?
- Wyjeżdżam.
- Dokąd?
- Do Londynu.
- Na jakieś szkolenie? – spytał niepewnie Peter.
- Nie. Mam tam pracę.
- Przecież tu masz pracę. Po co ci inna?
- Odchodzę.
- Proszę? ... Nie rozumiem …  Peter przysiadł na krześle.  Ach, idiota ze mnie. Oczywiście, że rozumiem. Masz kogoś? 
- Nie! Ależ skąd! Jak możesz tak myśleć?
- A jak mam myśleć?! – Peter podniósł głos.
- Posłuchaj. Jakiś czas temu skontaktowały się ze mną koleżanki ze studiów. Rozkręcają biznes w Londynie. Aptekę, co oczywiste. Poprosiłam je o czas do namysłu.
- I właśnie się namyśliłaś?
- Tak. Jeszcze się wahałam, ale zdecydowałam w czasie rejsu. Faktycznie, może nie odeszłabym, gdyby nie ta londyńska propozycja, ale ... Peter, chodzi o twoją pracę. Ty zawsze jesteś w pracy. Nawet jak jesteś ze mną to i tak jesteś w pracy. Święta spędzam tylko z twoją mamą, bo ty jesteś w pracy. Z restauracji wychodzimy zaraz po przyjściu, bo musisz nagle pójść do pracy. A w czasie rejsu, na który tak się cieszyłam, to praca przyszła do ciebie. Cały czas byłam na tym cholernym statku sama. Miałam dużo czasu na zastanawianie się. Peter, wybacz, nie mogę tak żyć. Nie dam rady. Chcę mieć rodzinę, taką zwyczajną.  A przy tobie ... Zawsze ktoś coś ukradnie, albo gdzieś leży trup, jak nie telefon od posterunkowego to od patologa albo od ...
- Lucy, już zrozumiałem. Przestań. Kiedy wyjeżdżasz?
- Jak najszybciej. Na razie w aptece zostanie Caroline, dalej będę jej płacić pensję, ale będę też szukać kogoś, kto zechce przejąć interes. Weźmiesz dziś swoje rzeczy?
- Jasne – Peter wstał z krzesła i już wychodził z kuchni, gdy usłyszał:
- To dla mnie najtrudniejsza decyzja w życiu.
- Ale ją jednak podjęłaś – powiedział i nie odwracając się, wyszedł.

  XXX


- Synu – pani Wilson spojrzała z troską na Petera.
- Tak?
- Przeprosiłeś Lucy?
- Ja? Za co? Przecież to ona odchodzi – wybuchnął Peter.
- Minie trochę czasu i będziesz wiedział za co. Ja ją rozumiem.
- Mamo, nie chcę o tym rozmawiać.
- Zjesz coś?
- Nie mam czasu. Idę na posterunek.
- Widzisz? Lucy ma rację. Ty się z pracą ożeniłeś. Nie można tak żyć.
- Nie umiem inaczej.


Olga Walter