niedziela, 30 sierpnia 2015

20. Wycieczka

- A pan, to w ogóle, umie kierować tym statkiem? – spytał kilkuletni chłopiec.
- Oczywiście, że tak – odpowiedział rozbawiony kapitan Arthur Harris i wyciągnął dłoń na powitanie. Chłopiec gwałtownie schował ręce za siebie.
- Dzień dobry, panie kapitanie – powiedziała z uśmiechem mama chłopca. – Prosimy wybaczyć nam tę impertynencję, dopiero uczymy się być gentlemanem. Declan, chodź szybko na pokład – zwróciła się do synka. – Pomachamy tacie.
Do kapitana podeszli Peter Wilson i Lucy Taylor.
- Witam cię, Lucy i pana, nadinspektorze. Co? Wakacje? Zakochana para. Dwa gołąbki. Ha, ha! A może będziecie wracać już jako trójeczka, co? Ha, ha! O! Może taki rezolutny chłopiec, jak ten, by się wam przydał? Bawcie się dobrze. Ha, Ha! – kapitan znowu zaśmiał się rubasznie i poklepał Petera po ramieniu.
- Dziękujemy, kapitanie – odpowiedziała Lucy, speszona bezceremonialnym zachowaniem kapitana.
- Mamy nadzieję odpocząć – Peter objął czule narzeczoną. – Lucy, może my też pójdziemy na pokład i obejrzymy kiczowaty zachód słońca?

                                             XXX

Gdy Peter i Lucy wyszli z kabiny na kolację, usłyszeli głośne stukanie i krzyki.
- Myślisz, że toniemy? – spytała Lucy niepewnie.
- Wątpię. Raczej ktoś budzi współpasażera, ale trzeba by to sprawdzić.
Peter skierował się na niższy pokład, skąd było słychać hałas, a Lucy szła kilka kroków za Peterem. Gdy zeszli po schodach, zobaczyli kapitana Harrisa i jednego ze stewardów. Mężczyzna walił pięścią w drzwi kabiny i wołał:
- Proszę otworzyć!
- Co się stało, kapitanie? – spytał Peter Wilson.
- Nadinspektorze, mamy zgłoszenie od jednego z pasażerów, że jego matka nie otwiera. To jej kabina. John, przestań.
- Gdzie ten syn?
- Zaraz powinien wrócić. Odprowadził żonę do jadalni, żeby ją zostawić z kimś znajomym. Była zdenerwowana. Nasz lekarz dał jej coś na uspokojenie.
- Nie ma możliwości, że starsza pani jest gdzie indziej?
- Chyba by się obraziła, że pan tak o niej mówi? Ma narzeczonego ze trzydzieści lat młodszego. Wiem, bo ich witałem.
- Niech się obraża, ale czy może być gdzie indziej?
- Nie. Już szukaliśmy – odpowiedział kapitan i wyjął z kieszeni kartę, którą podał stewardowi. – Otwórz.
Chwilę później zebrani zobaczyli leżącą na podłodze martwą kobietę. Miała ranę na prawej skroni. Obok leżała zakrwawiona popielniczka.
- John – zwrócił się do stewarda kapitan. – Odprowadź Lucy do jadalni i powiedz ludziom, że nie przyjdę na kolację. Cholera, powinienem tam być. Wymyśl coś. Tylko, żeby paniki nie było. A pan niech zostanie, nadinspektorze.
- Nawet nie mam wyboru. Proszę sprowadzić, lekarza.
- Oczywiście, ale trzeba panu wiedzieć, że to pediatra jest.
- Dzisiaj będzie patologiem.

                                             XXX

- Czy pan w całości dziedziczy po matce? – spytał George’a Bissona nadinspektor, gdy przeszli do wskazanej przez kapitana wolnej kabiny.
- Tak. Tylko jakiś drobiazg dla naszej wieloletniej gospodyni. To znaczy, o ile matka nie zmieniła testamentu w ostatnim czasie – odpowiedział smutno mężczyzna.
- Dlaczego myśli pan, że mogłaby to zrobić?
- Przez tego lowelasa. Ja przepraszam, ale co pan mnie tak wypytuje, co?
- Chcę się dowiedzieć, czy miał pan motyw.
- Pan podejrzewa, że zabiłem własną matkę! – krzyknął mężczyzna. – To oburzające! Jak tylko wrócimy na ląd, złożę na pana skargę.
- Bardzo proszę, podam panu adres, żeby pan nie musiał sam szukać.
- Bezczelność! – George Bisson zerwał się z krzesła.
- Na razie proszę odpowiadać na pytania. Gdzie pan był od momentu, gdy wszedł pan na statek, do zgłoszenia kapitanowi, że pana matka nie otwiera drzwi?
Przesłuchiwany usiadł.
- Najpierw poszliśmy z żoną do naszej kabiny, a potem, też razem, do kabiny matki sprawdzić, jak się ulokowała. Wróciliśmy do siebie i byliśmy razem z żoną cały czas. Zresztą tu wszędzie na korytarzach są kamery, to może pan sobie sprawdzić.
- Ale w kabinach nie ma kamer  nadinspektor zawiesił głos.
- Nie, no! Przecież pan insynuuje, że to my popełniliśmy tę zbrodnię! Zdegradują pana! Będzie pan stójkowym! Już ja to załatwię!
- Jak przebiegała wizyta? – nadinspektor był niewzruszony.
George Bisson poluzował krawat.
- Rozmawialiśmy o braku wygód do jakich jesteśmy przyzwyczajeni.
- Czy Pierre Guillaume, jak rozumiem przyjaciel pana matki, był wtedy z państwem?
- Nie, został na pokładzie robić zdjęcia. Podobno mewom. Ciekawe, ile lat mają te mewy? – spytał retorycznie George Bisson. – Mógłby się pan zainteresować, czy te mewy, aby pełnoletnie.
- Skąd pomysł, żeby popłynąć statkiem?
- Matka chciała pojechać z lowelasem. No to my z nią, żeby czegoś głupiego nie zrobiła, na przykład ślubu na morzu nie wzięła. Kapitan na statku podobno takie rzeczy załatwia.
- Czy zauważył pan, żeby coś zginęło?
- Matka nie miała na palcu pierścionka. Taki z brylantem, zaręczynowy od mojego ojca.
- Dlaczego nie oddała biżuterii kapitanowi do sejfu?
- Matka miała ten pierścionek zawsze przy sobie. Albo na palcu albo w popielniczce. No i popielniczką oberwała w głowę. Tyle razy jej mówiłem, żeby nie trzymała biżuterii byle gdzie, ale kobiecie pan nie przetłumaczy.

                                                XXX

- Pierre Guillaume? – spytał nadinspektor Peter Wilson i wskazał wchodzącemu krzesło.
- Tak – odpowiedział mężczyzna i niepytany zaczął wyjaśniać. – Nadinspektorze, nie miałbym interesu zabijać Lizzie. Prawda jest taka, że miałem kasę za jej życia. A teraz, gdy nie żyje, to kasa właśnie się skończyła. Zresztą, już i tak mnie znudziła.
- Kasa? na twarzy nadinspektora nie drgnął żaden mięsień.
- Och, Lizzie oczywiście – obruszył się Pierre Guillaume.
- Więc jednak miał pan motyw, żeby ją zabić? – uśmiechnął się pod nosem nadinspektor.
- Jaki?
Nadinspektor milczał.
- Bo mnie znudziła? Pan sobie żarty robi – Pierre Guillaume umilkł na chwilę, a po chwili dodał. – Ale faktem jest, że jeszcze przed tym rejsem znalazłem sobie nową dziewczynę.
- Obiecuje im pan małżeństwo?
- To dziewczyny w sile wieku, że tak powiem. Nie oczekują, że dam im dom z ogródkiem i takie tam. Nie o to w tym chodzi. Poza tym, może się pan zdziwi, ale jestem po prawie. Nie zrobiłem co prawda aplikacji, ale wiem jak się poruszać, żeby nie wejść na minę. Nic pan na mnie nie znajdzie.
- Czy rodzina zabitej akceptowała pana?
- Znowu pan żartuje? Nie mówili o mnie inaczej niż lowelas. Mnie to nie rusza. Taki sam zawód jak każdy inny, może trochę lepiej płatny niż kopanie rowów. Z tym, że nie dostaję referencji, którymi mógłbym się pochwalić u następnej chlebodawczyni. Robię to, co potrafię i robię to najlepiej jak potrafię.
- Jak widzę kieruje się pan etyką zawodową – stwierdził ironicznie nadinspektor i spytał. – Czy Elizabeth Bisson obiecywała panu zapis w testamencie?
- Wręcz przeciwnie. Sama zaczęła niedawno rozmowę na ten temat. Wyraziła się jasno, że na nic takiego nie mogę liczyć. OK, ale po tej rozmowie przestało być już tak miło i zacząłem sobie szukać nowej dziewczyny.
- Proszę powiedzieć, gdzie pan był od kiedy wszedł pan na statek.
- Weszliśmy razem z Lizzie. Po przywitaniu się z kapitanem, od razu poszliśmy na górny pokład. Trzymając się za rączki, patrzyliśmy na znikający w oddali brzeg. Potem Lizzie poszła do naszej kabiny. Ja zostałem. Chciałem zrobić trochę zdjęć. Fotografia to moja pasja.
- Kiedy widział pan denatkę po raz ostatni?
- Właśnie wtedy.
- Jak pan się dowiedział o jej śmierci?
- No, przecież od George’a Bissona. A, rozumiem. Podchwytliwe pytania. Może dam się złapać? Nadinspektorze, nie kocham tych kobiet, ale ich nie morduję.
- Pierre Guillaume to francuskie imię i nazwisko. Ustaliłem, że ... – zaczął mówić nadinspektor.
- Tak, potwierdzam. Urodziłem się jako Erskine MacDonald we wsi pod Glasgow. Lata pracy nad akcentem, a imię i nazwisko zmieniłem urzędowo. Wciskam dziewczynom, że jestem francuskim arystokratą po Oxfordzie. One strasznie na to lecą. Na starość wydam wspomnienia.

                                              XXX

- Nadinspektorze, przyznaję, że nie będę po niej płakać. To stare babsko ciągle mnie poszturchiwało – Julianne Bisson ściskała nerwowo rączkę torebki.
- Co pani ma na myśli? – spytał chłodno nadinspektor.
- Ja i George jesteśmy małżeństwem od roku i nie było dnia, żeby mi nie wypomniała, że nie jestem jej wymarzoną synową.
- Miała jakieś konkretne zarzuty?
- Ciągle słyszałam, że nie jestem dość ładna, że jeszcze nie zaszłam w ciążę, że nie znam się na tym czy na tamtym ... 
Nadinspektor spojrzał na starannie umalowaną twarz trzydziestolatki i spytał:
- Co pani robiła od momentu wejścia na statek?
- Mąż nie mówił?
- Proszę odpowiedzieć.
- Najpierw poszliśmy do naszej kabiny a potem do kabiny teściowej. George chciał sprawdzić jak się ulokowała. To dobry syn. Troszczył się o nią, mimo tych jej szalonych pomysłów.
- To znaczy?
- Ta kobieta ma siedem... miała siedemdziesiąt lat, a zachowywała się jak piętnastolatka. Jak mogła sprowadzić do domu kochasia, w dodatku o połowę młodszego?
- Jak przebiegała wizyta w kabinie teściowej?
- Normalnie. Mąż sprawdził, czy już jej przyniesiono wszystkie bagaże. Spytał, jak jej się podoba kabina. Ponarzekali trochę na niewygody i wróciliśmy do siebie.
- Wychodzili państwo później?
- Dopiero na kolację. Najpierw poszliśmy do kabiny teściowej i jej lowelasa, bo George umówił się z matką, że do jadalni pójdziemy wszyscy razem. 
- Kto dziedziczy po teściowej? – zmienił temat nadinspektor.
- Mój mąż.
- Czy obawiał się zmiany testamentu?
- Od kiedy w domu pojawił się ten lowelas, mąż kilka razy zażartował przy mnie na ten temat. Ale jestem pewna, że nie było takiego zagrożenia. W testamencie jest jakiś drobny zapis na rzecz gospodyni, która od zawsze prowadzi dom Bissonom, a reszta jest dla mojego męża. Był ukochanym synkiem mamusi. Nie zrobiłaby mu świństwa.
- Czy coś zginęło z pokoju?
- Pierścionek z brylantem.
- Skąd pewność?
- Zawsze był albo na palcu teściowej albo w popielniczce. Nie paliła, więc nie było obawy, że się go wyrzuci razem z niedopałkami. Wszyscy w domu wiedzieli, że tak robi.

                                             XXX

- Kapitanie Harris, jak pan się dowiedział o tym, że jedna z pasażerek nie otwiera drzwi – spytał nadinspektor.
- Zawiadomił mnie John. Ten steward, którego pan widział przy drzwiach.
- A on skąd wiedział?
- Mówi, że akurat przechodził tym korytarzem i George Bisson poprosił go o pomoc.
- Od jak dawna John jest na tym statku?
- To jego pierwszy rejs.
- Czy wcześniej zdarzały się kradzieże?
- Niestety, tak. Nadinspektorze, to wielki statek, zawsze mnóstwo pasażerów.
- A ten John, na którym statku był wcześniej?
- Na żadnym.
- Ale gdzieś pracował? Wie pan gdzie?
- Tak – powiedział kapitan i zamilkł.
- Kapitanie? – ponaglił nadinspektor.
- To mój bratanek. Nigdzie długo nie zagrzał miejsca. Wziąłem go pod swoje skrzydła, bo od kiedy brat zmarł, szwagierka sobie z nim nie radzi. Chłopak ma już dwadzieścia pięć lat.
- Ręczy pan za niego? – spytał nadinspektor, przyglądając się badawczo kapitanowi.
- Nadinspektorze, za stary jestem i za dużo w życiu widziałem, żeby ręczyć za kogoś.
- Niech John do nas dołączy, proszę.

                                             XXX

- John, usiądź. Chcę z tobą porozmawiać – nadinspektor wskazał młodemu mężczyźnie krzesło obok kapitana Harrisa.
- Wuj zostaje? Wolałbym, żeby sobie poszedł.
- Kapitanie, proszę zostawić nas samych - poprosił nadinspektor.
Kapitan Harris niechętnie wstał i bez słowa wyszedł z kabiny.
- John, znałeś panią Elizabeth Bisson? – spytał nadinspektor.
- Tak się nazywała ta umarlaczka? Nie, nie znałem jej.
- Po co do niej poszedłeś?
- Ale przecież ja u niej nie byłem – John Harris zaczął się wiercić. – Po co miałbym do niej iść?
- Ponieważ zamówiła drinka do kabiny. A ty obsługujesz ten pokład. Opowiedz ze szczegółami, jak było. John, przypominam ci, że mamy nagrania z monitoringu.
- No, dobra. Zapukałem, otworzyła, zostawiłem drinka, dała mi napiwek, wyszedłem. Koniec opowieści.
- Zauważyłeś coś szczególnego?
- Nie.
- Na pewno?
- Chyba mówię.
- Nie zwrócił twojej uwagi brylantowy pierścionek w popielniczce.
- Ja się tam na biżuterii nie znam. He, he – zaśmiał się nerwowo John Harris.
- Ile dostałeś napiwku?
- Nie wiem.
- Dużo tu zarabiasz?
- Na razie niewiele.
- I nie wiesz, ile dostałeś napiwku od bogatej pasażerki?
- Nie.
- A może ci go nie dała?
- Dlaczego miałaby mi nie dać napiwku?
- Może nie miała możliwości.
- Co pan tak dziwnie do mnie gada? O co panu chodzi?
- Myślisz, że mógłbyś opróżnić kieszenie?
- Po co?
- Żeby się pochwalić, na ile pasażerowie ocenili dzisiaj twoją pracę.
- Muszę?
- Przecież to tylko napiwki, więc dlaczego nie?
John Harris wstał i ociągając się, sięgnął do prawej kieszeni spodni, a jej zawartość położył na stole, kilka funtów w bilonie i jeden banknot pięciofuntowy.
- To wszystko – powiedział i usiadł.
- A druga kieszeń.
- Nie ma pan nakazu.
- Ale będę miał. Nikt nie zejdzie z tego statku dopóki nie przeszukamy tu każdej mysiej dziury.
Zapadła cisza.
- Zauważyła – powiedział cicho mężczyzna i chrząknął.
- Proszę? Nie dosłyszałem – nadinspektor pochylił się w jego kierunku.
- Zauważyła, że go buchnąłem – John Harris położył na stole pierścionek z błyszczącym oczkiem. – Zaczęła krzyczeć ... Ta popielniczka sama weszła mi w rękę ... Nie chciałem jej zabić ... Naprawdę ... Tak jakoś głupio wyszło.
John Harris zastanawiał się przez chwilę, zanim znowu się odezwał:
- Nadinspektorze, może mnie pan zamknąć w tej kabinie, dopóki nie dopłyniemy do portu? Inaczej wuj mnie zabije.

                                                XXX

Po powrocie z rejsu do domu, Lucy i Peter usiedli zmęczeni w kuchni.
- Nastawię czajnik zaproponował Peter.
- Musimy porozmawiać – powiedziała Lucy.
- Zabrzmiało poważnie. Koniecznie teraz? 
- Tak.
- Coś w pracy?
- Nie ... Tak ...
- Co się dzieje, kochanie?
- Wyjeżdżam.
- Dokąd?
- Do Londynu.
- Na jakieś szkolenie? – spytał niepewnie Peter.
- Nie. Mam tam pracę.
- Przecież tu masz pracę. Po co ci inna?
- Odchodzę.
- Proszę? ... Nie rozumiem …  Peter przysiadł na krześle.  Ach, idiota ze mnie. Oczywiście, że rozumiem. Masz kogoś? 
- Nie! Ależ skąd! Jak możesz tak myśleć?
- A jak mam myśleć?! – Peter podniósł głos.
- Posłuchaj. Jakiś czas temu skontaktowały się ze mną koleżanki ze studiów. Rozkręcają biznes w Londynie. Aptekę, co oczywiste. Poprosiłam je o czas do namysłu.
- I właśnie się namyśliłaś?
- Tak. Jeszcze się wahałam, ale zdecydowałam w czasie rejsu. Faktycznie, może nie odeszłabym, gdyby nie ta londyńska propozycja, ale ... Peter, chodzi o twoją pracę. Ty zawsze jesteś w pracy. Nawet jak jesteś ze mną to i tak jesteś w pracy. Święta spędzam tylko z twoją mamą, bo ty jesteś w pracy. Z restauracji wychodzimy zaraz po przyjściu, bo musisz nagle pójść do pracy. A w czasie rejsu, na który tak się cieszyłam, to praca przyszła do ciebie. Cały czas byłam na tym cholernym statku sama. Miałam dużo czasu na zastanawianie się. Peter, wybacz, nie mogę tak żyć. Nie dam rady. Chcę mieć rodzinę, taką zwyczajną.  A przy tobie ... Zawsze ktoś coś ukradnie, albo gdzieś leży trup, jak nie telefon od posterunkowego to od patologa albo od ...
- Lucy, już zrozumiałem. Przestań. Kiedy wyjeżdżasz?
- Jak najszybciej. Na razie w aptece zostanie Caroline, dalej będę jej płacić pensję, ale będę też szukać kogoś, kto zechce przejąć interes. Weźmiesz dziś swoje rzeczy?
- Jasne – Peter wstał z krzesła i już wychodził z kuchni, gdy usłyszał:
- To dla mnie najtrudniejsza decyzja w życiu.
- Ale ją jednak podjęłaś – powiedział i nie odwracając się, wyszedł.

  XXX


- Synu – pani Wilson spojrzała z troską na Petera.
- Tak?
- Przeprosiłeś Lucy?
- Ja? Za co? Przecież to ona odchodzi – wybuchnął Peter.
- Minie trochę czasu i będziesz wiedział za co. Ja ją rozumiem.
- Mamo, nie chcę o tym rozmawiać.
- Zjesz coś?
- Nie mam czasu. Idę na posterunek.
- Widzisz? Lucy ma rację. Ty się z pracą ożeniłeś. Nie można tak żyć.
- Nie umiem inaczej.


Olga Walter

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz