niedziela, 31 sierpnia 2014

9. Zaginięcie



- A wiesz, że zniknął kolejny pies? - powiedziawszy to, Lucy wstała od stołu i zaczęła zbierać brudne talerze. - Pies panny Spinster. Była do niego bardzo przywiązana, biedaczka.
- Proszę? - Peter popopatrzył na Lucy i usłyszał w odpowiedzi smutne:
- Nie słuchałeś, co mówiłam.
- Przepraszam. Mamy na głowie ten okradziony sklep ogrodniczy.
- Więc, wybaczam panu, nadinspektorze - Lucy uśmiechnęła się tak, jak Peter lubił najbardziej. Wziął ją za rękę i powiedział.
- Zostaw naczynia. Rano pozmywam.

XXX

- Coś pan nadinspektor niewyspany dzisiaj - posterunkowy White miał nadzieję, że tym stwierdzeniem zachęci szefa do zwierzeń.
- White, wy się zajmijcie swoimi sprawami. A właśnie! Nie mieliście przypadkiem czegoś sprawdzić? - nadinspektor Peter Wilson uciął dyskusję.
- Już idę, Sir - posterunkowy White był niepocieszony, a mijając w drzwiach posterunkowego Blacka, szepnął.
- Uważaj, czegoś dzisiaj nie w sosie.
Ku zaskoczeniu White'a nadinspektor powiedział.
- Wręcz przeciwnie, White.
Tymczasem posterunkowy Black usiadł na krześle naprzeciwko przełożonego.
- Sir, wczoraj wieczorem zgłoszono zaginięcie. Matthew Ryan zniknął.
- Co za jeden?
- No, jak? - zdziwił się posterunkowy. - Przecież to właściciel sklepu ogrodniczego. Tego okradzionego.
- Chyba jestem trochę niewyspany - nadinspektor ziewnął i spytał. - Kto zgłosił?
- Jego żona. Obudziła się rano. Jego nie było. Nie odbierał komórki przez cały dzień, to w końcu zadzwoniła do nas. Sir, a może znudził się swoją starą i poszedł w siną dal? - zasugerował Black.
- Bywa - nadinspektor znowu ziewnął. - Ale myślę, że kradzież i zniknięcie są ze sobą powiązane.
- To co robimy, Sir?
- White ma sprawdzić, kto zalega z płatnościami w sklepie. Miał to zrobić już w związku z kradzieżą, ale teraz zrobi to w związku i z kradzieżą i zaginięciem właściciela. A my chodźmy obejrzeć sklep. Tylko White był tam na razie?
- Tak, Sir.

XXX

- Czy ten White oczu nie ma? - nadinspektor Wilson był zdumiony. - Przez to okienko, to niby kto by przeszedł? Black! - nadinspektor zawołał podwładnego do pomieszczenia na tyłach sklepu.
- Jestem, Sir. 
- No, nie można White'a samego wypuścić w teren. Wszystko mu wmówią jak młodemu - nadinspektor westchnął.
- Nie mówił mi, że to taki mały lufcik pod sufitem. Na drugi raz, sprawdzę po nim, Sir.
- Jak na to patrzę, to podejrzewam, że Matthew Ryan sam się okradł. Co zginęło?
- Coś na krety.
- Dużo?
- Tak. Rozmawiałem ze znajomym ogrodnikiem. Szło by tym wykończyć krety w całym Lichtown.
- Porozmawiajmy z żoną Matthew Ryana.
Wilson i Black wyszli przed sklep, gdzie czekała na nich żona zaginionego.
- Pani Ryan, pytanie może wydać się pani dziwne, biorąc pod uwagę okoliczności, ale czy państwo mają problem z kretami w ogrodzie?
- Tak, jak każdy.
- Czy mąż sam zajmuje się ogrodem?
- A gdzie tam! Ja wszystko robię! - Mary Ryan mówiła coraz wyższym tonem. - Jak go zmuszę, to łaskawie skosi trawnik. Mówi, że nie lubi babrać się w ziemi, ale jak posiedzieć w cieniu z piwem i gazetą, to oczywiście! Leniwy …
- A co pani stosuje na krety? - nadinspektor Wilson przerwał kobiecie narzekanie na męża. - Ten środek z waszego sklepu?
- Nadinspektorze, czy pana zdaniem to ma związek z zaginięciem Matthew? - Mary Ryan przyglądała się badawczo nadinspektorowi.
- Jeszcze nie wiem, ale sprawdzam wszystkie możliwości.
- Stosuję naturalne metody. Chcę je tylko przepłoszyć.
- Jeszcze jedno pytanie. Czy mają państwo psa lub kota?
- Nadinspektorze, czy panu się śledztwa nie pomyliły?
- Z pewnością nie - nadinspektor się uśmiechnął. - Proszę odpowiedzieć.
- Nie mamy, bo mąż nie lubi zwierząt. Ja zawsze chciałam mieć pieska - w oczach kobiety pojawiły się łzy. - Ale Matthew nigdy się nie zgodził.

XXX

Patrząc, jak pani Ryan się oddala, posterunkowy Black spytał nadinspektora.
- Sir, nie sądzi pan, że ona go w ogródku pod jakiś klomb wsadziła?
Nadinspektor właśnie zapalał papierosa. Zaciągnął się.
- Jest krzepka, to fakt i sprawdzimy to, co zawsze, gdy znika małżonek, ale ona mi tu nie pasuje.

XXX

Następnego dnia posterunkowy White wszedł do gabinetu nadinspektora Wilsona i, nie pozwalając już sobie na osobiste uwagi wobec przełożonego, zameldował.
- Z płatnościami zalegają tylko trzy osoby: Jim Blake za nawozy, to farmer, ma gospodarstwo zaraz za Lichtown; panna Spinster za psią karmę i Barbara Nash-Davies za kocią karmę. Najwięcej zalega Jim Blake, kilkaset funtów, panna Spinster i Barbara Jak-jej-tam po kilkanaście. Widać po papierach, że zawsze brały na kreskę, a potem regulowały na początku następnego miesiąca.
- Gdzie ta trójka była w chwili zaginięcia Matthew Ryana? - spytał nadinspektor.
- Oj, tego pan nie kazał sprawdzać, Sir - powiedział z wyrzutem White.
- Wiem. Teraz was o to proszę. Zresztą - rozmyślił się nadinspektor. - Sprawdźcie tylko tego farmera, ja biorę na siebie Barbarę dwojga nazwisk, a Black zajmie się panną Spinster.

XXX

Do poczekalni weszła atrakcyjna kobieta. Trzymała za rękę kilkuletniego chłopca.
- Czy pani Barbara Nash-Davies? - zapytał nadinspektor. Gdy potwierdziła skinieniem, przedstawił się.
- Nadinspektor Peter Wilson. To ja do pani dzwoniłem. Dziękuję, że pani przyszła.
- To oczywiste - odpowiedziała, a nadinspektor odniósł wrażenie, że jest bardzo zdenerwowana.
Tymczasem chłopiec wyrwał się jej, usiadł na ławce i oświadczył obrażonym tonem.
- Miałaś mi kupić nowe auto. Kiedy pójdziemy do sklepu?
- Mama rozmawia z panem policjantem. Zaczekaj grzecznie - powiedziała.
- Ale ... - chłopiec podjął następną próbę namówienia rodzicielki na zakup zabawki, ale ta, spojrzeniem przywołała go do porządku.
- A może chciałbyś obejrzeć zdjęcia prawdziwych przestęp... - zwrócił się do chłopca nadinspektor, ale zobaczył ten sam wyraz twarzy kobiety, co chwilę wcześniej jej syn. - Faktycznie, zły pomysł. - zreflektował się. - Chciałbym pani zadać pytanie o Matthew Ryana.
- A o co chodzi? - spytała, ściskając rączkę torebki.
- Zaginął. Może pani wie coś, co pomogłoby go odnaleźć?
 - Nic nie wiem - zaprzeczyła gwałtownie. - Jest moim sąsiadem. Mieszka z żoną w domu obok. Poza tym kupowałam u niego karmę dla kotów.
- Kotów? A ile ich pani ma? - spytał nadinspektor.
- Trudno powiedzieć - kobieta zauważyła zdziwiony wyraz twarzy nadinspektora i zaczęła wyjaśniać. - Kilka. Zdarza się nawet dziesięć. Są dzikie. Dokarmiam je. Niektóre sypiają w szopie w moim ogrodzie. Poza tym, gdy trzeba wożę je do weterynarza.
- Przepraszam, ale czy tyle kotów to nie jest uciążliwość dla sąsiadów? - nadinspektor wyobraził sobie taką czeredę w swoim ogródku.
Barbara Nash-Davies wzruszyła ramionami.
- Trudno - powiedziała.
- Czyli skarżyli się? - dopytywał nadinspektor.
- Tylko Matthew Ryan - odpowiedziała, nie patrząc w oczy nadinspektorowi.
- A jego żona?
- Och! Mary mi pomaga. Podrzuca czasem karmę. Pomoże posprzątać w szopie. Lubimy się. Mąż nie pozwala jej mieć zwierząt w domu. Gdy zaczęły znikać koty ... - kobieta nagle przerwała.
- Tak? - zaciekawił się nadinspektor.
- To ona zasugerowała mi, żebym założyła kamery w ogrodzie. Nawet chciała mi dołożyć na to, ale nie wzięłam od niej pieniędzy. W końcu to mój ogród.
- Czy możemy zobaczyć nagrania? - spytał nadinspektor.
- Eeee ... Nie założyłam tych kamer.

XXX

W trakcie rozmowy nadinspektora z Barbarą Nash-Davies, na posterunek wrócili Black i White. Gdy tylko kobieta wyszła, panowie spotkali się w gabinecie nadinspektora.
- Niezła, co? - posterunkowy White wciągnął brzuch.
- Co ustaliliście, White? - spytał nadinspektor.
- Jim Blake ma alibi, pojechał na wystawę zwierząt hodowlanych do Pleading. Już sprawdziłem, faktycznie tam jest, wraca za kilka dni.
- A co z panną Spinster? - nadinspektor zwrócił się do posterunkowego Blacka.
- Cały czas płakała. Rozpacza po swoim piesku. Dwie sąsiadki się nią opiekują. Powiedziały mi, że panna Spinster jest w ogóle nie do życia.
- Z kolei Barbara Jak-jej-tam nie przepada za naszym zaginionym. Odwiedzę ją w domu.

XXX

Barbara Nash-Davies otworzyła drzwi wejściowe i nadinspektor zobaczył jej zaskoczony wyraz twarzy.
- Myślałam, że odpowiedziałam już na wszystkie pana pytania.
- Dzień dobry. Czy pozwoli pani, że wejdę? - nadinspektor włożył nogę za próg, nie pozostawiając gospodyni wyboru.
- Tak, oczywiście - powiedziała niepewnie.
Wchodząc, nadinspektor zaproponował.
- Pozwoli pani, że porozmawiamy w ogrodzie?
Nic nie mówiąc, Barbara Nash-Davies zaprowadziła gościa do tylnych drzwi. Gdy wyszli na zewnątrz, nadinspektor rozejrzał się i zauważył dwie kamery.
- Jednak zostały zamontowane. Tak myślałem. Przejdziemy teraz do szopy - nadinspektor już nie pytał gospodyni o pozwolenie, ale wydawał polecenia.
Kobieta wskazała drogę, a potem zdjęła klucz z zardzewiałego gwoździa i niechętnie podała nadinspektorowi.
Nadinspektor otworzył drzwi i zajrzał do szopy.
- Tak jak podejrzewałem. 
Popychając lekko kobietę, nadinspektor zmusił ją, żeby weszła do środka.
W rogu szopy na starych kocach leżał mężczyzna. Był zakneblowany, a nogi i ręce miał związane. Gdy tylko zobaczył Wilsona zaczął się wiercić i wydawać nieartykułowane dźwięki. Nadinspektor spytał.
- Ma pan jak oddychać?
Mężczyzna potwierdził skinieniem.
- To proszę jeszcze chwilę zaczekać. Barbaro, co tu się dzieje? - nadinspektor przysiadł na odrapanym krześle. - Słucham. 
Barbara Nash-Davies ściskała dłonie tak mocno, że aż jej kostki zbielały.
- Ta kanalia! - wskazała związanego. - Morduje koty i psy. Dzięki kamerze zobaczyłam, że zakradał się do mojego ogrodu i ... - zaczęła mówić płaczliwym tonem. - Jak przedwczoraj przyszedł z jakimś kartonem, żeby znowu ... - pociągnęła głośno nosem. - … ukraść kolejnego kota.
Nadinspektor wyjął z kieszeni opakowanie chusteczek i podał jej. Kobieta wytarła oczy i wysiąkała nos.
- Zaszłam go po cichu od tyłu i stuknęłam młotkiem w głowę. Upadł. Tak się bałam, że go zabiłam - znowu wytarła oczy. - Ale zasłużył sobie! - zrobiła nienawistną minę do mężczyzny.
- Co było dalej, Barbaro? - spytał nadinspektor spokojnie.
- Zaciągnęłam go tutaj. Ledwie dałam radę, taki ciężki. Związałam go i zakneblowałam - kobieta zrobiła nogą zamach, żeby kopnąć mężczyznę.
Nadinspektor powstrzymał ją, chwytając w ostatniej chwili za ramię.
- Chwila, chwila! Co pani zamierzała z nim zrobić?
- Właśnie tego nie wiedziałam - spojrzała na nadinspektora i dodała po chwili. - W sumie, to chyba dobrze, że pan przyszedł.
Nadinspektor podszedł do mężczyzny i wyjął z jego ust kawałek szmaty.
- Teraz pana wersja, Matthew - powiedział nadinspektor, siadając z powrotem na krześle i zakładając nonszalancko nogę na nogę.
- Ta wariatka chciała mnie zabić! - mężczyzna zaczął kaszleć.
- Tylko nie wariatka, a mordercą to ty jesteś! - kobieta znowu zrobiła zamach nogą, tym razem trafiając.
- Nie jestem żadnym mordercą - z trudem wycharczał mężczyzna. - Te obrzydliwe psy i koty są teraz na mojej działce za miastem. Nic im nie jest. Chciałem was wszystkich nastraszyć! Cholerni obrońcy zwierząt! Albo szczekają, albo miauczą. Spać się nie da! Wszędzie brudno! Oszaleć można!
- Spokój! - zawołał nadinspektor. - A co z ukradzioną z pana sklepu trutką?
- Sam ją wziąłem. Upozorowałem kradzież.
- Tak między nami mówiąc, bardzo nieumiejętnie.
- Na drugi raz bardziej się postaram - powiedział z przekąsem mężczyzna.
- Co pan zamierzał zrobić z tą trutką? - spytał nadinspektor.
Mężczyzna odwrócił wzrok i nie odpowiedział.
- Mówiłam, że to morderca zwierząt! - krzyknęła kobieta i znowu kopnęła leżącego w goleń.
Tym razem nadinspektor jej nie powstrzymywał.
- Dobra. A teraz mnie posłuchajcie. Żebym więcej nie słyszał o was, o waszych kotach, psach i w ogóle. Zamknę sprawę jako nierozwiązaną, pani nie będzie miała kłopotów z powodu tego przedstawienia tutaj ...
- Jak to?! - oburzył się mężczyzna. - Dwa dni i dwie noce przeleżałem jak połeć! No, rozwiążcie mnie w końcu!
- A pan, Matthew, nie będzie odpowiadał za ... - nadinspektor zastanowił się. - … za kradzież zwierząt domowych oraz za wprowadzenie policji w błąd. Co, dobry interes?

XXX

Na drugi dzień przy kolacji Lucy spytała Petera.
- Kochanie, a wiesz, że odnalazły się te wszystkie zaginione psy i koty? Masz z tym coś wspólnego?

sobota, 23 sierpnia 2014

8. Wypadek



-Sir, jesteśmy z Whitem przy moście. Dobrze mnie pan słyszy? Halo! Cholera z tym telefonem! - zdenerwował się posterunkowy Black.
- Słyszę was. Mówcie. - powiedział nadinspektor Peter Wilson, zdejmując kurtkę z wieszaka w przedpokoju.
- Świadkowie nas zawiadomili. Wyciągnęli z wody mężczyznę. Samochód spadł do rzeki. Pogotowie już jest, udzielają pomocy temu mężczyźnie. Przepraszam na chwilę, Sir. Nie łazić tam! - krzyknął posterunkowy. - Musiałem ludzi rozgonić. On mówi, że jechał z żoną. Próbował ją ratować. Nie dał rady. Policyjny nurek w drodze.
- Zaraz będę. - nadinspektor rozłączył się i otworzył drzwi. Przed drzwiami stała pani Wilson.
- Dzień dobry, mamo. Niestety muszę jechać służbowo nad rzekę.
- A ja przyszłam zobaczyć jak mieszkasz, synu. Ale w tej sytuacji wpadnę kiedy indziej. Do zobaczenia.

XXX

- Sir, czym tu się zajmować? Przecież to nieszczęśliwy wypadek. Tylko współczuć człowiekowi. Żonę stracił.
- White, proszę sprawdźcie ich sytuację finansową. Mieli dzieci?
- Nie.
- Wykonać.
- Tak jest, Sir.
Wychodząc z gabinetu nadinspektora, posterunkowy White wzruszył ramionami.
- Posterunkowy White. - nadinspektor zwrócił się spokojnie do podwładnego.
- Słucham.
- Właśnie zakwestionowaliście moje polecenie. Jeżeli macie inny pomysł, słucham.
- Ale ... ja przecież nie ...
- Więc wykonać.
Posterunkowy White wyszedł z gabinetu, a nadinspektor usiadł wygodniej w fotelu.
 - Black, dla was mam delikatną sprawę. Trzeba się dowiedzieć czegoś o tym wdowcu, Brennanie ... - nadinspektor rzucił okiem do dokumentów. - Tomie Brennanie. Chodzi o to, czy spotykał się z kimś na boku, może robił coś nielegalnego. Tylko delikatnie. On nie jest o nic podejrzany. Przynajmniej na razie.
Po raz kolejny zadzwoniła komórka nadinspektora.
- Przepraszam na chwilę. To musi być coś ważnego. - powiedział.
Posterunkowy Black kiwnął głową i wyszedł z gabinetu.
- Tak, mamo?
- Cześć Peter. Podwieziesz mnie jutro? - spytała pani Wilson.
- Dokąd? Z ojcem? Pogorszyło się? - spytał zaniepokojony Peter. 
- Nie. Ojciec w nienajgorszej kondycji. Muszę pojechać na pogrzeb do Mallet.
- A kto umarł? Znam? Może też powinienem pójść?
- To Cybill Brennan. Mieszkała w Snorkel. W tej wsi w połowie drogi do Mallet.
- Wiem, gdzie to jest. Mamo, wychowałem się w Lichtown i znam okolicę. Możesz powtórzyć nazwisko.
- Brennan. Młoda kobieta. Pięćdziesiąt trzy lata. Zginęła w wypadku. Mąż bardzo rozpacza.
- Podwiozę cię, mamo i pójdę z tobą na ten pogrzeb.

XXX

Idąc cmentarną alejką, pani Wilson wspierała się na ramieniu syna.
- Jestem zaproszona na stypę. 
- Ja niestety nie. - powiedział Peter.
Matka przyjrzała mu się i spytała:
- Jesteś tu służbowo, prawda?
- Właściwie, to tak.
- Więc wejdziesz ze mną. Jak zjesz jedną kanapkę, nic się nie stanie.
- Mamo, skąd znałaś Cybill Brennan?
- Spotykałyśmy się w sklepie. - pani Wilson westchnęła. - A jeszcze parę dni temu mąż ją podwiózł do sklepu, wysiadł z samochodu i szarmancko otworzył drzwi od jej strony. Anna ...
- Kto?
- Anna Weller, właścicielka sklepu, powiedziała z zazdrością, że każda chciałaby mieć takiego męża.
- Co na to pani Brennan? - spytał zaciekawiony Peter.
- Że od miesiąca nie może doprosić się męża, żeby naprawił zamek w drzwiach i  że pewnie jakieś łobuzy ten zamek zepsuły.

XXX

- Kim jest kobieta, która tak się mizdrzy do wdowca? - spytał Peter, wskazując na trzydziestoletnią kobietę.
- Nie wiem. Ładna. To chyba jej dziecko tam obok. Też ładna dziewczynka. - pani Wilson włożyła do ust ciasteczko. - Skromny poczęstunek. Nie jesz, Peter?
- Nie, dziękuję. Ile lat może mieć ta dziewczynka?
- Bo ja wiem? Pięć, albo sześć.

XXX

- Sir, można? Już coś mam. - posterunkowy Black wszedł do gabinetu nadinspektora Wilsona. - W Pleading mieszka niejaka Victoria Marcel. 
- W Pleading? Weszliście na obcy teren, Black? - zaniepokoił się nadinspektor.
- Bez obaw, Sir. Mam swoich informatorów. Więc ta Victoria Marcel od około dziesięciu lat ma absztyfikanta. Pięć lat temu urodziła córeczkę. Mała nosi jej nazwisko, ojciec NN.
- No, tego to wam żaden informator nie powiedział. Pytaliście w urzędzie w Pleading? - nadinspektor właściwie stwierdził, a nie spytał. - Black, będziemy mieli kłopoty. Richard Idle, wasz ulubiony nadinspektor, będzie miał używanie.
- Nie, Sir. - roześmiał się posterunkowy. - Idle może nam nagwizdać. Moja koleżanka z podstawówki pracuje w urzędzie, przy rejestrze urodzin. Po starej znajomości sprawdziła. Ale! Sir, to jeszcze nie wszystko. Victoria Marcel co miesiąc dostaje 800 funtów od naszego wdowca. - posterunkowy spojrzał na nadinspektora w oczekiwaniu na pochwalę, ale nadinspektor groźnie zmarszczył brwi i spytał podejrzliwie.
- A to, skąd wiecie?
- To przekazy pieniężne, kumpel ma kilkanaście punktów obsługi w okolicy. Ta Marcel co miesiąc realizuje przekaz w innym punkcie, ale mogłaby się nie fatygować. To tylko inna twarz w okienku, a firma ta sama.

XXX

Nadinspektor Wilson usłyszał posterunkowego White'a, głośno rozmawiającego z kimś w dyżurce. Rozmowa stawała się coraz głośniejsza, więc nadinspektor wstał od biurka i poszedł sprawdzić, co się dzieje. W dyżurce zobaczył posterunkowego White'a usiłującego wypchnąć za drzwi jakiegoś pijanego mężczyznę.
- Posterunkowy White? - zwrócił się pytająco do podwładnego.
- Sir! - posterunkowy odwrócił głowę w kierunku przełożonego, nie przestając wypychać intruza za drzwi. - Ten pijaczyna chce z panem rozmawiać, ale sam pan widzi. A może by go zamknąć na noc, Sir? - posterunkowy spojrzał na mężczyznę z dezaprobatą. Ku zdziwieniu posterunkowego, nadinspektor zrobił ręką zapraszający gest i powiedział:
- Proszę, niech pan wejdzie. Porozmawiamy w gabinecie.
Mężczyzna poprawił poły marynarki i spojrzał na posterunkowego z wyższością.
Gdy weszli do gabinetu nadinspektor wskazał mężczyźnie krzesło i spytał:
- Jak się pan nazywa i co pana do mnie sprowadza?
- Jestem Albert Jones. Musi mnie pan zaaresztować. - mężczyzna wyciągnął przed siebie dłonie i z niejakim trudem złączył je w nadgarstkach.
Oddech mężczyzny i bełkotliwy sposób mówienia nie pozostawiały wątpliwości, że jest pijany.
- A to, dlaczego? - spytał nadinspektor.
- Bo to ja, rozumie pan? Bo to ja zabiłem Cybill Brennan.
- A w jaki sposób pan tego dokonał?
Mężczyzna nachylił się w kierunku nadinspektora i konfidencjonalnym tonem powiedział:
- Zepsułem zamek w tym samochodzie.
- W jakim samochodzie?
- No w ich. - mężczyźnie się odbiło. - Państwa Brennan.
- Dlaczego pan to zrobił?
- Poproszono mnie. Za drobną opłatą. - dodał.
- Ile ta drobna opłata?
- Pięć dych.
- Kto pana poprosił?
- Kobieta.
- Jaka kobieta?
- Ładna. Bardzo ładna. - Albert Jones ożywił się.
- Ale jak się nazywa?
- A! Tego nie powiedziała. Ale ładna. Wie pan, mnie teraz to już żadna nie chce. - powiedział ze smutkiem mężczyzna. - A kiedyś to ja byłem panisko! Strzechy kładłem. Pieniędzy miałem, że hej. Ale po wypadku, to utykam a ręka niesprawna. O! - mężczyzna podniósł lewą rękę do góry. Widzi pan! Palcami ledwo ruszam.
- Dlaczego pana o to poprosiła?
- Kto?
- No, ta kobieta.
- Dla żartu. Tak powiedziała. Ale od kiedy usłyszałem, że pani Brennan nie żyje, to sobie miejsca znaleźć nie mogę.
- Posterunkowy White pokaże panu kilka zdjęć. Powie mu pan, czy poznaje tę kobietę.
- A zaaresztuje mnie pan?
- Na razie nie mam powodu.
- Równy z pana gość. A jakby pan nadinspektor miał dla mnie jakieś tajne zlecenie, komuś zamek zepsuć na przykład, to dla pana nadinspektora za darmo.

XXX

Wracając do domu, Peter już z daleka widział matkę przy drzwiach.
- Synu, muszę w końcu zobaczyć jak mieszkasz. - powiedziała pani Wilson tonem nie pozostawiającym wątpliwości, że tym razem wejdzie.
Po obejrzeniu lokum Petera, pani Wilson weszła do kuchni i usiadła ostrożnie na chwiejącym się krześle.
- Peter, nie możesz tak mieszkać. - westchnęła. - Lucy już tu była?
- Tak. - odpowiedział Peter. - Napijesz się herbaty?
- Co mówiła o tym ...? - pani Wilson rozejrzała się po kuchni z niesmakiem.
- Nic.
- No tak. Co miała powiedzieć. Za herbatę, dziękuję. - pani Wilson wstała. - Dziś jest już za późno, ale jutro zadzwonię do pana Kendricka. To on robił ostatnio remont u nas. Chociaż nie. Jego żona mówiła, że jadą do rodziny do Walii i wrócą dopiero we wrześniu.
- I tak nie mam teraz czasu na remonty. Zaczekam.

XXX

- White? Wejdźcie. - nadinspektor Wilson podniósł wzrok znad dokumentów.
- To hazardzista. Puszcza ogromne kwoty na wyścigach i w kasynach. - powiedział posterunkowy, siadając.
- Brennan? 
- Tak.
- Jak jego forsa, to niech puszcza.
- Kiedy nie jego. Żony. Mieli intercyzę. Ona miała spory majątek. On w dniu ślubu miał tyle, co na sobie. W razie zdrady, odchodził z niczym. Zresztą w każdym przypadku odchodził z niczym. Jedynie naturalna śmierć żony dawała mu spadek.
- A co mówią sąsiedzi Victorii Marcel?
- Kilkorgu pokazałem zdjęcia Brennana. Potwierdzili, że to on ją odwiedzał.
- Coś jeszcze?
- Rok temu Brennanowie ubezpieczyli się na bardzo wysokie kwoty.
- Ile?
- Po milionie każde.
- Zatem zaprośmy pana Brennana.

XXX

- Czy miał pan wydatki, o których żona nie wiedziała? - nadinspektor Wilson spytał Toma Brennana.
- Myślałem, że będziemy rozmawiać o wypadku. - odpowiedział mężczyzna wyraźnie zaskoczony.
- I rozmawiamy. Proszę powiedzieć.
- Co pan ma na myśli? Moje przegrane w kasynie?
- Tak, ale również przekazy pieniężne dla Victorii Marcel. 
Tom Brennan zbladł.
- To znajoma. Ma kłopoty finansowe. Pomagam jej przetrwać trudny okres. To przejściowe.
- Według pana dziesięć lat to okres przejściowy. Pan pracuje zawodowo? Zarabia pan?
- Jestem wiceprezesem w firmie teścia.
- Co należy do pana obowiązków?
- Cóż ...
- Rozumiem. A powiedział pan żonie o tej pomocy?
- Oczywiście, że nie. - wybuchnął Brennan. - Martwiłaby się.
- A o wydatkach w kasynach i na wyścigach informował ją pan?
- Też nie. Nie chciałem jej denerwować. 
- Skąd pan miał pieniądze na swoje wydatki?
- Mam przecież pensję.
- Sprawdziliśmy. To co pan miesięcznie wydaje, to dużo więcej niż pan zarabia u teścia.
- Fundusz reprezentacyjny firmy i ... konto żony. - dodał cicho Tom Brennan.
- Proszę? Nie dosłyszałem. - powiedział nadinspektor.
- Fundusz reprezentacyjny firmy i konto żony.
- Czy był pan upoważniony do dysponowania środkami z tego konta?
- Nie.
- Więc proszę mi wyjaśnić, w jaki sposób dysponował pan tym kontem.
- Podrabiałem podpis żony na czekach i dyspozycjach przelewów.
- Żona się nie spostrzegła?
- Dzień przed wypadkiem powiedziała, że przejrzy wszystko z księgowym. - kropelki potu spływały po twarzy Toma Brennana. - Nadinspektorze, ja wiem jak to wszystko razem wygląda, ale ja nie zabiłem mojej żony. Chciałem ją uratować. Sam prawie utonąłem. Te cholerne drzwi nie chciały się otworzyć, a ona była już nieprzytomna. Nie zabiłem jej.
- Pan tak twierdzi? - wyraził powątpiewanie nadinspektor.
Tom Brennan na chwilę ukrył twarz w dłoniach.
- Wtedy ... w samochodzie pokłóciliśmy się o pieniądze. Zaczęła mnie szarpać. Straciłem panowanie nad kierownicą. Przy moście zjechałem w bok ... po skarpie na nabrzeże … i wpadliśmy do wody. Nie zabiłem jej. To był wypadek.

XXX

Po wyjściu Toma Brennana, nadinspektor natychmiast wezwał posterunkowych. 
- Rzucił nam ochłapy. Myśli, że damy się złapać na jego zwierzenia o oszustwach. Chcę wiedzieć o nim wszystko: rozmiar buta, koledzy z przedszkola, stopnie z muzyki, czas na setkę. Rozumiemy się, panowie? Wszystko.
Posterunkowi wyszli z gabinetu.
- Black!
- Tak, Sir?
- Zanim zaczniecie, przywieźcie tę Victorię Marcel na rozmowę. Tylko grzecznie. W razie czego powiedzcie jej, że chodzi o jakiś stary mandat. 
- Tak jest, Sir!

XXX

- Dzień dobry, czy chodzi o ten mandat za przekroczenie szybkości? - Victoria Marcel usiadła naprzeciw nadinspektora Wilsona i założyła nogę na nogę. - Naprawdę nie wiem jak to się stało.
- Poprosiłem, żeby pani przyszła w sprawie Toma Brennana. - powiedział nadinspektor.
- Ale, przecież ten posterunkowy powiedział, że ... - oburzyła się kobieta.
- Widocznie źle mnie zrozumiał. Mamy świadka, który twierdzi, że kazała pani uszkodzić zamek w drzwiach samochodu Brennanów.
- Chyba nie ten pijaczek … ? - zaczęła pewnie mówić Victoria Marcel i zamilkła.
- Tak, właśnie o nim mówię.
Kobieta siedziała przez chwilę w milczeniu.
- Tom Brennan mi kazał. Powiedział, że jeśli go kocham, to mam mu zaufać, bo ma świetny plan. Będziemy razem i będziemy bogaci. On nie miał z żoną dzieci. Powiedział, że kocha Julię, naszą córkę, że wreszcie ją uzna w świetle prawa. - Victoria Marcel wyjęła z torebki chusteczkę i delikatnie otarła łzy. - Moja córka wychowuje się bez ojca. Do Toma mówi: wujku. Wioskowe baby i ich bachory wytykają moją Julię palcami. Nie ma tygodnia, żeby nie wróciła z płaczem do domu. Dla niej to zrobiłam.

XXX

- Sir, Tom Brennan miał na studiach stypendium sportowe. Niech pan zgadnie, jaki sport uprawiał. - posterunkowy White dumnie wkroczył do gabinetu przełożonego.
- Pływanie?
- A myślałem, że pana zaskoczę. - powiedział rozczarowany posterunkowy i dodał. - A w wakacje jeździł na obozy dla nurków. Ale dobrze się spisałem, co nie?

XXX

- Czego tym razem chce pan ode mnie, nadinspektorze? - Tom Brennan spojrzał wyzywająco na nadinspektora Wilsona.
- Panie Brennan, myślę, że było tak. Od dawna planował pan zabić żonę. Wciągnął pan w to swoją kochankę Victorię Marcel i kazał jej pan nająć jakiegoś typka do uszkodzenia zamka. Chciał pan, żeby też tkwiła w tym po uszy. Spowodował pan wypadek. Żona bez pana pomocy nie miała szans wydostać się z samochodu. Pan bez problemu wytrzymał pod wodą wystarczająco długo, żeby dla świadków było oczywiste, że próbował pan ratować żonę. A teraz inkasuje pan spadek, oczywiście ubezpieczenie również, i żyje długo i szczęśliwie z Victorią. 
Tom Brennan spojrzał Peterowi Wilsonowi w oczy i powiedział:
- Udowodnij mi.

XXX

- I co teraz, Sir? - spytali równocześnie obaj posterunkowi, wpatrując się pytająco w nadinspektora.
- Nie wiem, ale zrobię wszystko, żeby poszedł siedzieć.