wtorek, 16 grudnia 2014

16. Boże Narodzenie w Lichtown


Właśnie mijał rok od kiedy nadinspektor Peter Wilson dostał służbowe przeniesienie ze Scotland Yardu do Lichtown, swojego rodzinnego miasteczka. Zdrowie ojca, które było przyczyną przeprowadzki, nie pogorszyło się przez ten rok znacząco.
- Lucy, może byśmy jednak wyjechali na Boże Narodzenie? - spytał narzeczoną Peter, podnosząc wzrok znad gazety. - Hotele i pensjonaty dają w prasie oferty last minute. Trochę odpoczniemy.
- Twoja mama nas zaprosiła - odpowiedziała Lucy.
Peter spojrzał na nią zdziwiony.
- Widziałyśmy się dziś rano - wyjaśniła, wkładając kubek po kawie do zlewu. - Już obiecałam, że pomogę jej w przygotowaniach.
- No tak! - Peter roześmiał się. - Nic mi nie mówicie. Coś sobie ustalacie za moimi plecami. A potem się dziwić, że człowiek o niczym nie wie.
- Człowiek i tak pewnie będzie w pracy w tym czasie, więc niech człowiek nie narzeka - mówiąc to, Lucy uśmiechała się smutno. - Przynajmniej spędzę święta z twoimi rodzicami, a nie sama.

                                               X X X

- Przepraszam, muszę odebrać. To sierżant Black - nadinspektor Peter Wilson wyszedł do przedpokoju, a jego mama i narzeczona spojrzały na siebie porozumiewawczo.
- Może nie wezwą Petera? - powiedziała Lucy z nadzieją w głosie. 
W tym momencie do jadalni wrócił Peter i rozwiał wszelkie wątpliwości.
- Niestety, muszę jechać. Zostawcie mi trochę indyka na potem. Przepyszny. Nie wiem kiedy wrócę. Przepraszam was dziewczyny. Cześć, tato.
Lucy odprowadziła Petera do drzwi.
- Spotkamy się wieczorem? - spytała.
- Nie wiem. Sprawa wygląda poważnie. Bardzo poważnie - odpowiedział Peter, całując Lucy czule.

                                         XXX

- Posterunkowy White, co tak długo? - powiedział nadinspektor Peter Wilson, spoglądając na zegarek.
- Przepraszam Sir, ale dzieciaki nie chciały mnie puścić. Chłopcy dostali w prezencie kije do hokeja.
- Nawet mi nie mówcie, że po moim telefonie graliście w hokeja.
- Noooo ... nie. Oczywiście, że nie, Sir - nieprzekonująco tłumaczył się posterunkowy White.
Nadinspektor zaciągnął się papierosem.
- Ale dostaliśmy prezent na święta. Nie ma co - posterunkowy White rozsiadł się na krześle.
- Black, mówcie - rzucił do sierżanta nadinspektor. - W końcu wy to znaleźliście.
- Tak ... więc siedziałem w dyżurce, gdy usłyszałem klakson. Umarłego by obudził. Najpierw pomyślałem, że może samochód z młodą parą. Ale wydawało mi się, że tak jakby stał przed komisariatem. To poszedłem sprawdzić. Jak tylko wyszedłem, to kierowca zaraz ruszył. Tablice miał zasłonięte. Opel, granatowe kombi. Trochę za nim pobiegłem. W sumie, nie wiem po co. Wszystko, ze szczegółami opowiadać, Sir?
- Wszystko - nadinspektor zapalił kolejnego papierosa.
- Dopiero, jak zawróciłem, to zauważyłem, że przed drzwiami leży duży pakunek. Jak się do tego dobrałem, to zobaczyłem, że to ciało jest. Zadzwoniłem do Pleading, żeby ekipę przysłali i do pana, Sir. Na razie wiemy, że to rana postrzałowa, a trup nie jest świeży. Ma ze dwa dni.
Posterunkowy White podrapał się w głowę.
- Ale, że co? Że to prezent jest świąteczny? Dla nas? - posterunkowy spoglądał to na nadinspektora, to na sierżanta. - Ja od razu mówię, że o taki prezent nie prosiłem. Miały być skarpetki, jak zawsze. He, he. A tego zapakowanego znamy?
- W życiu nie zgadniesz - powiedział sierżant Black.
- Roger Taylor, burmistrz Lichtown? Telewizja przyjedzie do nas kręcić? - powiedział z nadzieją w głosie posterunkowy, a nie otrzymawszy potwierdzenia, kontynuował zgadywanie.
- Eee ... ale ktoś z Lichtown?
- Z Lichtown, z Lichtown. Dan Smith.
- O matko! Jak byłem nastolatkiem, ze dwadzieścia lat temu, to on był podejrzany o zabicie swojego wspólnika, tego Chrisa Martina, ale ciała nie znaleziono to i nie poszedł wtedy siedzieć. Pamiętacie?
- Pamiętamy - powiedział nadinspektor.
- Jak to sprawiedliwość każdego dosięgnie, Sir. Widzi pan?
- Ciała nie znaleziono. Nawet nie ma pewności, że nie żyje, więc mi tu nie wyjeżdżajcie ze sprawiedliwością. Poza tym, nie chcemy samosądów.
- A ja myślę, że mu się należało, Sir.
- White, żebyście mi tak przy ludziach nie gadali. Wy jesteście prawo.
- Tak jest, Sir.
- Kogo podejrzewamy? - spytał podwładnych nadinspektor.
- Cholera wie. Najbardziej to chyba syna, co nie? - powiedział zamyślony posterunkowy White.
- Jego syna? - spytał Black. - No ... to znaczy syna tego z opakowania, czy syna tego, co jego ciała nie znaleziono dwadzieścia lat temu?
- O czym wy obaj mówicie? Którego "jego syna"? - zdenerwował się nadinspektor. - Nie ma w ogóle żadnego syna. Już sprawdziłem. Żaden z nich nie ma ... nie miał dzieci. A ten zabity z pakunku nie miał w Lichtown w ogóle żadnej rodziny. To dlatego nikt nie zgłosił zaginięcia.
- To może żona, Sir? Mam na myśli wdowę ... to znaczy ... Sir, kim ona jest jak ciała nie znaleziono, a facet zniknął dwadzieścia lat temu? - dopytywał White. 
Nadinspektor wzruszył ramionami.
- W każdym razie, ona nie ma prawa jazdy - mówił dalej White. - Poza tym kobita ma już swoje lata, z pięć dych. No i drobnej budowy jest, chyba nie dałaby rady wytargać ciała z bagażnika.
- Może miała wspólnika? Trzeba to wziąć pod uwagę. Spotyka się z kimś? - spytał nadinspektor.
- Tak, z Davem Gardnerem.
- To ten zwalisty facet, który prowadzi tartak za miastem? - spytał nadinspektor.
- Tak, Sir. Dałby radę z ciałem, to pewne.
- Cześć panowie! - rozległo się nagle w korytarzu komisariatu.
Nadinspektor, sierżant Black i posterunkowy White odwrócili się, żeby zobaczyć kto przyszedł. Do gabinetu nadispektora wszedł emerytowany sierżant Marc Horner.
- Co tak siedzicie w komplecie? Stało się coś? - spytał gość wesoło.
- Mamy trupa - odpowiedział posterunkowy White.
- A ja myślałem, że sobie posiedzę z którymś z was. Pogadamy. Powspominamy. Nie chciało mi się siedzieć w domu samemu. Nie dostałem prezentu w tym roku. He, he. Chłopaki, a może na coś się przydam?
- Wiesz, że nie możemy nic powiedzieć - stanowczo powiedział nadinspektor.
- Eee tam, nie przesadzajcie, ledwie od roku jestem na emeryturze. Jak swój.
- Nie gniewaj się, stary - nie ustępował nadinspektor.
- To nie przeszkadzam - powiedział sierżant Horner, ociągając się z wyjściem. - Wpadnę kiedyś, jak będzie spokojniej. Na razie.
- Na razie - odpowiedzieli równocześnie.
Gdy Marc Horner wyszedł, posterunkowy White zapytał z wyrzutem.
- Czemu nic mu pan nie powiedział, Sir? To porządny chłop. Może by i jakiś pomysł dobry miał. A nie nudziłby się w domu. Żona niedawno mu zmarła. Wiedział pan?
- Tak, ale bez względu na wszystko, zabraniam wam komukolwiek opowiadać o szczegółach śledztwa. Żadnym kolegom, byłym policjantom i narzeczonym. Rozumiemy się?
- Z nas trzech, to pan ma narzeczoną, Sir - powiedział posterunkowy White.
- White, wy się martwcie o siebie - nadinspektor podszedł do wieszaka po kurtkę. - Pojadę do tej żony-wdowy. A wy intensywnie myślcie, kto jeszcze jest na liście podejrzanych.

                                            XXX

- Dobry wieczór. Nadinspektor Peter Wilson. Przepraszam, że nachodzę panią w święta, ale prowadzę śledztwo w sprawie zabójstwa Dana Smitha.
Na twarzy Gilian Martin nadinspektor zauważył zdziwienie.
- Dan Smith nie żyje?
Nadinspektor nie uznał za konieczne potwierdzanie informacji, której przed chwilą udzielił.
- Gdzie pani była dziś po szesnastej?
- Tutaj, w domu. Z moim partnerem Davem Gardnerem. Około piętnastej przyszła do nas Katherine Jenkins. Pomagała mi przygotować kolację. O osiemnastej dołączył jej mąż, Charles Jenkins. Teraz siedzimy wszyscy przy stole.
- Czy skorzysta pani finansowo na śmierci Dana Smitha?
- Nie, byliśmy rozliczeni. Już dawno wypłacił mi pieniądze ze spółki.
- Jaki był pani stosunek do zabitego?
- Był podejrzany o zabicie mojego męża. Na początku byłam pewna, że to on stoi za jego zniknięciem. Wierzyłam też, że to on zabił, ale ...
- Dlaczego tak pani myślała?
- Mąż i Dan wiecznie się kłócili, nie mogli się dogadać w sprawach finansowych. Mieli też różne pomysły w sprawie przyszłości firmy.
- A dlaczego przestała pani uważać go za mordercę?
- W sumie to nie przestałam. Pomyślałam tylko, że dopóki policja nie rozwiąże tej sprawy, ja sama nie mogę się tym zamęczać. Poza tym nie znaleziono ciała męża, więc brałam też oczywiście pod uwagę, że mąż uciekł od tego życia ... ode mnie. W tym czasie nie było między nami sielanki. I jeszcze coś. Na krótko przed tą całą sprawą z rachunku firmowego mąż wypłacił sporą kwotę. Były, co prawda, wątpliwości co do jego podpisu na dyspozycji ... Pan sam najlepiej wie, że to nie jest prosta sprawa. W każdym razie staram się dalej żyć. To wszystko. Nie jestem mścicielem, nie chodzę z siekierą po mieście. A jak zginął Dave, jeśli wolno spytać?
- Rana postrzałowa.
- Jeśli pan pozwoli, chciałabym wrócić do gości.
- Oczywiście.

                                            XXX

- To nie ona - powiedział nadispektor, wchodząc do swojego gabinetu i zdejmując kurtkę.
Posterunkowy White i sierżant Black stali w drzwiach.
- Na pewno, Sir? - dopytywał posterunkowy White.
- Tak, na pewno - odpowiedział zniecierpliwiony nadinspektor. - Ma alibi. Kto w Lichtown ma granatowego opla kombi?
- Anna Weller. Ta co sklep prowadzi i maślane oczy do pana robi. Czasem towar nim wozi. "Tylko papierosy, nadinspektorze?" - powiedział posterunkowy White, przedrzeźniając właścicielkę sklepu.
- White, miejcie litość nad kobietą. A może to nie był granatowy opel kombi?
- No jak nie, Sir? Sam widziałem. Na własne oczy - sierżant Black zamilkł nagle. - Ale, teraz jak pan tak powiedział, to już wcale nie jestem taki pewny tego opla. Ale, że samochód był granatowy i że kombi, to na pewno.
- O! Sir, a może młody Harry Green? Jego stary ma kilka samochodów, w tym granatowe kombi. Volvo. Chociaż smarkacz najwięcej to się rozbija tymi dwoma sportowymi.

                                           XXX

- Dobry wieczór. Chciałbym porozmawiać z synem.
- Policja w święta. Skaranie z tym chłopakiem. Zabiję go. Może żona was nie zauważy - Benedict Green rozejrzał się nerwowo po korytarzu. - Proszę tędy. Tymczasowo zrobiliśmy mu sypialnię na parterze, bo przecież, nie dałby rady wchodzić na piętro.
Mężczyzna gwałtownie nacisnął klamkę.
- Harry, policja do ciebie. Co znowu narozrabiałeś? I co tu bałagan taki? Co mówiłem?
Młody mężczyzna leżał na łóżku wśród porozrzucanych pudełek po jedzeniu na wynos, z laptopem na kolanach i słuchawkami w uszach. Obok na podłodze leżały kule.
- Daj ojciec spokój przy ludziach - odpowiedział Harry Green, wyjmując słuchawkę z jednego ucha.
- Nadinspektor Peter Wilson. Od kiedy pan o tych kulach kuśtyka?
- Kurka wodna! To policja chodzi teraz po domach i o zdrowie pyta? - młody człowiek parsknął śmiechem.
- Bez żartów. Proszę odpowiedzieć na pytanie - ton nadinspektora był stanowczy.
- Tydzień temu byłem w górach. Nogę w kostce skręciłem.
- Ma pan jakieś zaświadczenie od lekarza, dokumentację medyczną?
- Tu w tej torbie. Podaj, ojciec.
Nadinspektor przejrzał dokumenty.
- Dziękuję. Zdrowia życzę i wesołych świąt.
Nadinspektor wyszedł z domu Greenów i zapalił papierosa. Po chwili zadzwonił do sierżanta Blacka.
- To nie ten smarkacz. Szukamy dalej.

                                           XXX

- Zabrakło panu papierosów, nadinspektorze? Jak trzeba to ja zaraz płaszcz włożę i pojedziemy do sklepu. Dziś mam zamknięte, ale dla pana to nawet w święto otworzę - Anna Weller sięgnęła ręką po płaszcz na wieszaku w przedpokoju.
- Nie, dziękuję. Mam papierosy - nadinspektor wyjął z kieszeni kurtki napoczętą paczkę. - Ja w innej sprawie.
- Prywatnej? - spytała z nadzieją w głosie. - Proszę, niech pan wejdzie.
- Nie, służbowej.
- Rozumiem - powiedziała rozczarowana. - O co chodzi?
- Gdzie pani była wczoraj od szesnastej?
- A gdzie ja mogłam być? W domu oczywiście.
- Była pani sama?
- Nie, staram się nie spędzać świąt samotnie.
- Proszę podać mi nazwiska gości - nadinspektor trzymał w ręce mały notatnik i długopis.
- Nie ma czego zapisywać. Była tylko panna Spinster.

                                            XXX

- Sir, to patolog dzwonił. Oprócz rany postrzałowej, Dan Smith miał również obrażenia z wypadku, ale nie były śmiertelne. Tylko go lekko poturlało. Trochę granatowego lakieru było na jego ubraniu. Przyczyną śmierci była ta rana postrzałowa.
- Cholera! Kto ma prywatnie broń w Lichtown? - spytał nadinspektor.
- Kilka osób, w tym Marc Horner, nasz kolega emeryt - powiedział posterunkowy White.
- Dobrze - pochwalił podwładnego nadinspektor. - Widzę, że macie inicjatywę. 
- Z nudów sprawdzałem tydzień temu, Sir.
- Panowie, a czym jeździ Marc? - spytał nadinspektor.
- Granatowym fordem kombi - powiedział White.
- Dlaczego nie mówiliście wcześniej, przecież to bardzo ważna informacja - nadinspektor uderzył otwartą dłonią w blat biurka.
- Nie wiedziałem, Sir - sierżant Black był zdumiony gwałtowną reakcją przełożonego.
- Na pewno przyjechał do nas wczoraj na przeszpiegi. Jedziemy do niego. Gdzie mieszka? Black ze mną.

                                            XXX

- Tak, to ja go zabiłem - przyznał Marc Horner. - Czego się napijecie? Herbaty? A może czegoś mocniejszego?
Nadinspektor Wilson odmówił.
- Nudziło mi się na tej emeryturze. Chciałem być przydatny. To miał być prezent dla was. Fajny pomysł, prawda?
Nadinspektor i sierżant Black spojrzeli na siebie zdumieni.
- Miałem nadzieję, że zrobię dobrą robotę, że tak powiem … wyplewię chwasty, a na mój trop nikt nie wpadnie, no bo jako policjant na emeryturze byłbym poza wszelkim podejrzeniem. Tak mi się przynajmniej wydawało. Jak widać, źle - kontynuował Marc Horner. -  Trochę szkoda, że nie mam cały czas dostępu do akt. Od czegoś jednak trzeba było zacząć. To zająłem się tą sprawą sprzed dwudziestu lat. W sumie to po części przypadek, bo mi wtargnął przed maskę … Nie mam już tego refleksu za kierownicą, co kiedyś … Zmierzchało, nie było świadków … Patrzę, a to Dan Smith … To skończyłem strzałem … Pracowałem przy tej sprawie jako młody … dość … młody  policjant. Nie udało się jej wtedy wyjaśnić. Nie spisałem się.

                                           XXX

- Halo! Sir, specjalnie wyszedłem z cmentarza, żeby do pana od razu zadzwonić. Wie pan, kto jest na pogrzebie Dana Smitha? - powiedział konfidencjonalnym tonem posterunkowy White.
- Chris Martin - odpowiedział nadinspektor Wilson.
- Skąd pan wie? Przecież pana tu nie ma.
- Zgłosił się do mnie wczoraj wieczorem. Wrócił do Lichtown, gdy dowiedział się o śmierci Dana Smitha. Powiedział, że Lichtown było za małe na nich dwóch.
- A ciekawe, gdzie się podziewał tyle czasu?
- Próbował prowadzić działalność w Stanach. Potem pojechał do Francji. Pod koniec trochę kloszardował.
- I co teraz? On nie stoi razem z innymi żałobnikami, tylko daleko z tyłu. Ciekawe, czy żona przyjmie go z powrotem?
- Zdziwiłbym się.
- Sir?
- Tak?
- A sierżant Horner pójdzie do wariatkowa, czy do więzienia?
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem.

                                          XXX

- Lucy, nie mamy żadnych planów na Sylwestra, ale może uda mi się coś zorganizować w ostatniej chwili - powiedział Peter do narzeczonej.
- Bardzo się boję, że ci się uda, kochanie.