-
Idź – pani Wilson usiadła przy kuchennym stole obok syna.
-
Nie. Mamo, już mówiłem. Nie mam ochoty.
-
Peter, musisz chodzić między ludzi.
-
Przecież chodzę.
-
Posterunkowy White i sierżant Black to nie ludzie.
-
Dobrze, że cię nie słyszą.
-
A ty dobrze wiesz, co mam na myśli. Idź. Może kogoś poznasz? – powiedziała
z nadzieją w głosie pani Wilson.
-
Mamo, kogo ja mogę poznać na zjeździe absolwentów? Przecież wszystkich znam. A
zresztą, teraz nie mam ochoty na nowe znajomości.
-
To odnowisz stare. Aha, a Lucy nie przyjedzie. Kilka dni temu rozmawiałam
z nią przez telefon.
Na dźwięk imienia byłej narzeczonej Peter smutno się uśmiechnął.
-
Powspominasz ze znajomymi liceum - pani Wilson nie przestawała namawiać syna. - A trochę alkoholu jeszcze nikomu nie
zaszkodziło.
-
Już dobrze – Peter dopił kawę i wstał z krzesła. – Pójdę, ale robię to
tylko dla ciebie.
XXX
W
sali restauracyjnej słychać było śmiech, rozmowy i głośną muzykę z lat 90.,
do której kilka osób tańczyło.
-
Peter!? – do stolika podbiegł umięśniony mężczyzna.
-
Frank? Frank Conway? To ty? – upewnił się Peter. – Siadaj z nami. Powiesz,
co u ciebie.
-
Peter! Jesteś tu w Lichtown policjantem, prawda?! Bruce Anderson! – Frank
Conway wskazywał ręką wejście do restauracji. – Tak na mnie patrzył!
Frank
Conway wytrzeszczył oczy, a nadinspektor Peter Wilson spojrzał pytająco.
-
On nie żyje! – ciągnąc Petera za rękaw, Frank mówił z przejęciem. – Stary,
chciałem zapalić przed knajpą. Wieje jak cholera, to poszedłem za winkiel, a tam
ktoś leży. Myślałem, że się schlał, ale jak go odwróciłem to ... To jest Bruce.
I patrzył na mnie tymi oczami.
XXX
Nadinspektor
Peter Wilson podszedł do DJ-a. Muzyka przestała grać, a nadinspektor powiedział
przez mikrofon.
-
Nadinspektor Peter Wilson. Policja w Lichtown. Proszę nie wychodzić. Miało miejsce ... pewne zdarzenie. Musimy państwa przesłuchać.
Na
sali rozległy się śmiechy.
-
Ale fajnie! Zabawa w śledztwo.
-
Świetny pomysł. Wiedzieliście o tym?
-
Ja już kiedyś brałem udział w czymś takim.
-
I co? Zgadłeś, kto zabił?
-
Eee ...
Od
jednego ze stołów wstał wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna, i zaczął wkładać
marynarkę.
-
Zostań na miejscu, Robert – powiedział stanowczo Peter Wilson i dodał. –
Proszę państwa, to nie jest zabawa.
-
Co ty, Peter? Nie wygłupiaj się – Robert Lewis poprawił kołnierz marynarki.
-
Mówię poważnie. Zostań na miejscu.
XXX
Przed
wejściem do restauracji stały wozy policyjne, a mundurowi otaczali cały budynek.
-
Chrup i do widzenia. Ktoś mu skręcił kark – patolog z trudem podniósł się
z klęczek.
-
O jejka! – posterunkowy White położył sobie rękę na karku. – Sądząc po ofierze,
mordercą musi być jakiś duży facet.
-
Tak, możemy wykluczyć wszystkie kobiety obecne teraz w restauracji. Żadna
z nich nie spełnia koniecznego warunku „duży facet“ – patolog zaczął zdejmować
rękawiczki.
-
Nawet Jenny Porter? – spytał nadinspektor Wilson i wskazał głową kobietę palącą
papierosa w drzwiach restauracji.
Patolog
spojrzał w jej kierunku.
-
Nawet ona.
XXX
Nadinspektor
Peter Wilson zamienił gabinet kierownika restauracji w pokój przesłuchań. Jako pierwszy został wezwany Robert Lewis.
-
Dokąd się tak spieszysz, Robert? – spytał nadinspektor.
-
Na dyżur.
-
Jaki?
-
W szpitalu. Jestem lekarzem. Spóźnionym – akcentując ostatnie słowo, Robert
Lewis zaczął bębnić palcami o stół.
-
Niech cię ktoś zastąpi.
-
Mamy braki kadrowe.
-
Jakieś kłótnie z Brucem Andersonem?
-
Od ukończenia szkoły nie widziałem gościa ani razu – Robert Lewis był coraz
bardziej zniecierpliwiony.
-
A za szkolnych czasów?
-
Też nie.
-
Czy ta kobieta, która siedziała przy twoim stoliku to Vicky Firth?
-
Tak. Pytasz, bo była kiedyś dziewczyną Bruce‘a?
Nadinspektor
nie odpowiedział.
-
Teraz jest moją żoną. Od prawie dwudziestu lat. Nazywa się Vicky Lewis.
-
Jak wam się układa?
-
Powiem ci, bracie, nie mogłem lepiej trafić. Mamy dwie cudowne
córki. Jeszcze jakieś pytania zanim pójdę na dyżur, nadinspektorze – spytał
obcesowo Robert Lewis. – Pacjenci czekają.
-
Niech pan idzie, doktorze.
XXX
Kolejną
przesłuchiwaną osobą była Vicky Lewis.
-
Gdy wszedłem dziś na salę zobaczyłem, że rozmawiasz z Brucem Andersonem –
nadinspektor Peter Wilson obserwował reakcję kobiety. – Odniosłem wrażenie, że to
nie jest przyjacielska pogawędka.
-
To tylko twoje wrażenie – odpowiedziała, nie patrząc w oczy Peterowi.
-
Pamiętam, że przez prawie całe liceum byliście parą. Najlepszy skrzydłowy i
najładniejsza dziewczyna. – Peter uśmiechnął się na wspomnienie swojego
nastoletniego zauroczenia koleżanką.
Na
twarzy kobiety również pojawił się uśmiech.
-
Rozstaliście się dopiero pod koniec szkoły – kontynuował Peter. – O co poszło?
-
Młodzieńcza miłość. Wystarczy byle głupstwo.
-
Jakie to było głupstwo?
-
Nie pamiętam.
-
Jak ułożyłaś sobie życie?
-
Niedługo po egzaminach zaczęłam spotykać się z Robertem. Robertem Lewisem.
-
Tak, wiem o kim mowa.
-
Pobraliśmy się, mamy dwoje dzieci.
-
O czym rozmawiałaś dzisiaj z Brucem?
-
Zadał mi to samo pytanie, co ty: jak ułożyłam sobie życie. Myślałby kto, że go
to obchodzi. Powiedziałam mu, żeby dał mi spokój, tylko słów użyłam mocniejszych – kobieta zamknęła na chwilę oczy i dodała. – To głupstwo, o które spytałeś ...
Jesteś policjantem, w tej sytuacji pewnie muszę ci powiedzieć.
Jego rodzice nie chcieli, żeby mój brzuch stanął na drodze kariery prawniczej ich
syna. Tak się wyrazili. A synalek nie przeciwstawił się im.
-
Czy powiedziałaś o tym Robertowi?
-
Tak, o wszystkim. Byłam wtedy w kompletnej rozsypce. Wpadliśmy z Robertem na
siebie przypadkiem. Wypłakałam mu się w ramię. Zachował się wspaniale. Poukładany
facet.
-
Czy ... ?
-
Tak. Biologiczny ojciec naszej starszej córki to Bruce Anderson.
XXX
Frank
Conway usiadł na krześle i z zadowoleniem przyjrzał się swojemu odbiciu w
lustrze na przeciwległej ścianie. Następnie odwrócił się do nadinspektora i
powiedział.
-
Już wiem, czemu nie jestem policjantem. Oglądanie trupa to średnia przyjemność.
-
Z czego żyjesz? – spytał nadinspektor.
-
Jestem trenerem fitnessu. Mam klub w Manchesterze – powiedział z dumą Frank Conway.
-
Nie gniewaj się Frank, ale pamiętam cię ze szkoły. Byłeś cherlakiem. –
sprowokował nadinspektor.
-
Się ludzie zmieniają, co nie? – zaśmiał się mężczyzna. – Miałem motywację do
zmiany.
-
Jaką?
-
Wiadomo, kobiety. Lubią mięśniaków – Frank Conway napiął biceps.
-
Przede mną nie musisz się popisywać. Ale to nie kobiety lały cię w szkole,
prawda? Pamiętam, nie było miesiąca, żebyś nie chodził z podbitym okiem. W
fiolecie ci nie do twarzy – nie przestawał prowokować nadinspektor.
-
Może się zdarzyło raz czy drugi – przyznał niechętnie Frank.
-
Ja bym zniewagi nie puścił płazem.
-
Ja też, ale wtedy był dwa razy cięższy ode mnie. Nie miałem wyboru.
-
Wtedy? – spytał nadinspektor i dodał. – Czy dzisiaj?
XXX
Posterunkowy
White siedział naprzeciwko nadinspektora Wilsona w jego gabinecie.
-
Frank Conway zabił? Sir, przecież to on panu zgłosił, że znalazł martwego Andersona.
A jaki był przejęty. Na siebie by donosił?
-
W ten sposób chciał odwrócić od siebie uwagę. Sprytne – powiedział
z uznaniem nadinspektor. – Trzeba przyznać, aktorsko całkiem nieźle sobie
poradził. Prawie uwierzyłem.
-
I tak z zimną krwią?
-
Nie wiem. Nie było mnie tam, jak mordował. Ale w dalszej części przesłuchania
strasznie się rozkleił. Dobrze, że na stole były serwetki.
-
A taki mięśniak, kto by pomyślał.
-
Mówiąc szczerze, rozumiem go. Tylko, że ja bym takiemu Bruce‘owi od razu dał po
mordzie, a nie czekał dwadzieścia lat.
-
A tak po prawdzie to, o co chodziło?
-
Bruce upokarzał Franka, zwłaszcza przy dziewczynach. To dlatego Frank zaczął chodzić
na siłownię. Jak to dzieciaki teraz mówią? Wylaszczył się?
-
Tak. Chyba tak.
-
Nikt z nas go nie rozpoznał. A nie, przepraszam, Jenny Porter powiedziała,
że od razu wiedziała, że to on.
-
Ale głupi jak but ten Frank. Tyle lat starań, ćwiczenia, dieta, pewnie sobie
piwka nie wypił, papieroska nie zapalił ... Chwila, pan powiedział, że wyszedł
na fajkę?
-
On nie pali, ale musiał mieć pretekst, żeby wyjść na zewnątrz. A co jest do
tego najlepsze, White? Fajka.
-
No tak, co racja, to racja. A teraz głupek w więzieniu posiedzi przez resztę
życia – posterunkowy White westchnął. – Sir, ciężka noc. Zaraz przyjdzie Black. Mogę iść do domu?
XXX
Pani
Wilson przyjrzała się synowi.
-
Widzę, Peter, że jesteś w lepszej formie. Dostałeś kolorków na twarzy.
-
Mamo, przestań – obruszył się Peter. – Dawno skończyłem pięć lat.
-
A nie mówiłam, że warto iść na to spotkanie?
-
Nie słyszałaś o morderstwie? – spytał zdziwiony Peter.
- Oczywiście, że słyszałam. Żal mi tego Bruce‘a, i nawet Franka mi żal, ale na ciebie śledztwo podziałało jak lekarstwo. Herbaty?
- Oczywiście, że słyszałam. Żal mi tego Bruce‘a, i nawet Franka mi żal, ale na ciebie śledztwo podziałało jak lekarstwo. Herbaty?
Olga Walter