wtorek, 6 października 2015

21. Zjazd absolwentów


- Idź – pani Wilson usiadła przy kuchennym stole obok syna.
- Nie. Mamo, już mówiłem. Nie mam ochoty.
- Peter, musisz chodzić między ludzi.
- Przecież chodzę.
- Posterunkowy White i sierżant Black to nie ludzie.
- Dobrze, że cię nie słyszą.
- A ty dobrze wiesz, co mam na myśli. Idź. Może kogoś poznasz? – powiedziała z nadzieją w głosie pani Wilson.
- Mamo, kogo ja mogę poznać na zjeździe absolwentów? Przecież wszystkich znam. A zresztą, teraz nie mam ochoty na nowe znajomości.
- To odnowisz stare. Aha, a Lucy nie przyjedzie. Kilka dni temu rozmawiałam z nią przez telefon.
Na dźwięk imienia byłej narzeczonej Peter smutno się uśmiechnął.
- Powspominasz ze znajomymi liceum - pani Wilson nie przestawała namawiać syna. - A trochę alkoholu jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
- Już dobrze – Peter dopił kawę i wstał z krzesła. – Pójdę, ale robię to tylko dla ciebie.

XXX

W sali restauracyjnej słychać było śmiech, rozmowy i głośną muzykę z lat 90., do której kilka osób tańczyło.
- Peter!? – do stolika podbiegł umięśniony mężczyzna.
- Frank? Frank Conway? To ty? – upewnił się Peter. – Siadaj z nami. Powiesz, co u ciebie.
- Peter! Jesteś tu w Lichtown policjantem, prawda?! Bruce Anderson! – Frank Conway wskazywał ręką wejście do restauracji. – Tak na mnie patrzył!
Frank Conway wytrzeszczył oczy, a nadinspektor Peter Wilson spojrzał pytająco.
- On nie żyje! – ciągnąc Petera za rękaw, Frank mówił z przejęciem. – Stary, chciałem zapalić przed knajpą. Wieje jak cholera, to poszedłem za winkiel, a tam ktoś leży. Myślałem, że się schlał, ale jak go odwróciłem to ... To jest Bruce. I patrzył na mnie tymi oczami.

XXX

Nadinspektor Peter Wilson podszedł do DJ-a. Muzyka przestała grać, a nadinspektor powiedział przez mikrofon.
- Nadinspektor Peter Wilson. Policja w Lichtown. Proszę nie wychodzić. Miało miejsce ... pewne zdarzenie. Musimy państwa przesłuchać.
Na sali rozległy się śmiechy.
- Ale fajnie! Zabawa w śledztwo.
- Świetny pomysł. Wiedzieliście o tym?
- Ja już kiedyś brałem udział w czymś takim.
- I co? Zgadłeś, kto zabił?
- Eee ...
Od jednego ze stołów wstał wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna, i zaczął wkładać marynarkę.
- Zostań na miejscu, Robert – powiedział stanowczo Peter Wilson i dodał. – Proszę państwa, to nie jest zabawa.
- Co ty, Peter? Nie wygłupiaj się – Robert Lewis poprawił kołnierz marynarki.
- Mówię poważnie. Zostań na miejscu.

XXX

Przed wejściem do restauracji stały wozy policyjne, a mundurowi otaczali cały budynek.
- Chrup i do widzenia. Ktoś mu skręcił kark – patolog z trudem podniósł się z klęczek.
- O jejka! – posterunkowy White położył sobie rękę na karku. – Sądząc po ofierze, mordercą musi być jakiś duży facet.
- Tak, możemy wykluczyć wszystkie kobiety obecne teraz w restauracji. Żadna z nich nie spełnia koniecznego warunku „duży facet“ – patolog zaczął zdejmować rękawiczki.
- Nawet Jenny Porter? – spytał nadinspektor Wilson i wskazał głową kobietę palącą papierosa w drzwiach restauracji.
Patolog spojrzał w jej kierunku.
- Nawet ona.

XXX

Nadinspektor Peter Wilson zamienił gabinet kierownika restauracji w pokój przesłuchań. Jako pierwszy został wezwany Robert Lewis.
- Dokąd się tak spieszysz, Robert? – spytał nadinspektor.
- Na dyżur.
- Jaki?
- W szpitalu. Jestem lekarzem. Spóźnionym – akcentując ostatnie słowo, Robert Lewis zaczął bębnić palcami o stół.
- Niech cię ktoś zastąpi.
- Mamy braki kadrowe.
- Jakieś kłótnie z Brucem Andersonem?
- Od ukończenia szkoły nie widziałem gościa ani razu – Robert Lewis był coraz bardziej zniecierpliwiony.
- A za szkolnych czasów?
- Też nie.
- Czy ta kobieta, która siedziała przy twoim stoliku to Vicky Firth?
- Tak. Pytasz, bo była kiedyś dziewczyną Bruce‘a?
Nadinspektor nie odpowiedział.
- Teraz jest moją żoną. Od prawie dwudziestu lat. Nazywa się Vicky Lewis.
- Jak wam się układa?
- Powiem ci, bracie, nie mogłem lepiej trafić. Mamy dwie cudowne córki. Jeszcze jakieś pytania zanim pójdę na dyżur, nadinspektorze – spytał obcesowo Robert Lewis. – Pacjenci czekają.
- Niech pan idzie, doktorze.

XXX

Kolejną przesłuchiwaną osobą była Vicky Lewis.
- Gdy wszedłem dziś na salę zobaczyłem, że rozmawiasz z Brucem Andersonem – nadinspektor Peter Wilson obserwował reakcję kobiety. – Odniosłem wrażenie, że to nie jest przyjacielska pogawędka.
- To tylko twoje wrażenie – odpowiedziała, nie patrząc w oczy Peterowi.
- Pamiętam, że przez prawie całe liceum byliście parą. Najlepszy skrzydłowy i najładniejsza dziewczyna. – Peter uśmiechnął się na wspomnienie swojego nastoletniego zauroczenia koleżanką.
Na twarzy kobiety również pojawił się uśmiech.
- Rozstaliście się dopiero pod koniec szkoły – kontynuował Peter. – O co poszło?
- Młodzieńcza miłość. Wystarczy byle głupstwo.
- Jakie to było głupstwo?
- Nie pamiętam.
- Jak ułożyłaś sobie życie?
- Niedługo po egzaminach zaczęłam spotykać się z Robertem. Robertem Lewisem.
- Tak, wiem o kim mowa.
- Pobraliśmy się, mamy dwoje dzieci.
- O czym rozmawiałaś dzisiaj z Brucem?
- Zadał mi to samo pytanie, co ty: jak ułożyłam sobie życie. Myślałby kto, że go to obchodzi. Powiedziałam mu, żeby dał mi spokój, tylko słów użyłam mocniejszych – kobieta zamknęła na chwilę oczy i dodała. – To głupstwo, o które spytałeś ... Jesteś policjantem, w tej sytuacji pewnie muszę ci powiedzieć. Jego rodzice nie chcieli, żeby mój brzuch stanął na drodze kariery prawniczej ich syna. Tak się wyrazili. A synalek nie przeciwstawił się im.
- Czy powiedziałaś o tym Robertowi?
- Tak, o wszystkim. Byłam wtedy w kompletnej rozsypce. Wpadliśmy z Robertem na siebie przypadkiem. Wypłakałam mu się w ramię. Zachował się wspaniale. Poukładany facet.
- Czy ... ?
- Tak. Biologiczny ojciec naszej starszej córki to Bruce Anderson.

XXX

Frank Conway usiadł na krześle i z zadowoleniem przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze na przeciwległej ścianie. Następnie odwrócił się do nadinspektora i powiedział.
- Już wiem, czemu nie jestem policjantem. Oglądanie trupa to średnia przyjemność.
- Z czego żyjesz? – spytał nadinspektor.
- Jestem trenerem fitnessu. Mam klub w Manchesterze  – powiedział z dumą Frank Conway.
- Nie gniewaj się Frank, ale pamiętam cię ze szkoły. Byłeś cherlakiem. – sprowokował nadinspektor.
- Się ludzie zmieniają, co nie? – zaśmiał się mężczyzna. – Miałem motywację do zmiany.
- Jaką?
- Wiadomo, kobiety. Lubią mięśniaków – Frank Conway napiął biceps.
- Przede mną nie musisz się popisywać. Ale to nie kobiety lały cię w szkole, prawda? Pamiętam, nie było miesiąca, żebyś nie chodził z podbitym okiem. W fiolecie ci nie do twarzy – nie przestawał prowokować nadinspektor.
- Może się zdarzyło raz czy drugi – przyznał niechętnie Frank.
- Ja bym zniewagi nie puścił płazem.
- Ja też, ale wtedy był dwa razy cięższy ode mnie. Nie miałem wyboru.
- Wtedy? – spytał nadinspektor i dodał. – Czy dzisiaj?

XXX

Posterunkowy White siedział naprzeciwko nadinspektora Wilsona w jego gabinecie.
- Frank Conway zabił? Sir, przecież to on panu zgłosił, że znalazł martwego Andersona. A jaki był przejęty. Na siebie by donosił?
- W ten sposób chciał odwrócić od siebie uwagę. Sprytne – powiedział z uznaniem nadinspektor. – Trzeba przyznać, aktorsko całkiem nieźle sobie poradził. Prawie uwierzyłem.
- I tak z zimną krwią?
- Nie wiem. Nie było mnie tam, jak mordował. Ale w dalszej części przesłuchania strasznie się rozkleił. Dobrze, że na stole były serwetki.
- A taki mięśniak, kto by pomyślał.
- Mówiąc szczerze, rozumiem go. Tylko, że ja bym takiemu Bruce‘owi od razu dał po mordzie, a nie czekał dwadzieścia lat.
- A tak po prawdzie to, o co chodziło?
- Bruce upokarzał Franka, zwłaszcza przy dziewczynach. To dlatego Frank zaczął chodzić na siłownię. Jak to dzieciaki teraz mówią? Wylaszczył się?
- Tak. Chyba tak.
- Nikt z nas go nie rozpoznał. A nie, przepraszam, Jenny Porter powiedziała, że od razu wiedziała, że to on.
- Ale głupi jak but ten Frank. Tyle lat starań, ćwiczenia, dieta, pewnie sobie piwka nie wypił, papieroska nie zapalił ... Chwila, pan powiedział, że wyszedł na fajkę?
- On nie pali, ale musiał mieć pretekst, żeby wyjść na zewnątrz. A co jest do tego najlepsze, White? Fajka.
- No tak, co racja, to racja. A teraz głupek w więzieniu posiedzi przez resztę życia – posterunkowy White westchnął. – Sir, ciężka noc. Zaraz przyjdzie Black. Mogę iść do domu?

XXX

Pani Wilson przyjrzała się synowi.
- Widzę, Peter, że jesteś w lepszej formie. Dostałeś kolorków na twarzy.
- Mamo, przestań – obruszył się Peter. – Dawno skończyłem pięć lat.
- A nie mówiłam, że warto iść na to spotkanie?
- Nie słyszałaś o morderstwie? – spytał zdziwiony Peter.
Oczywiście, że słyszałam. Żal mi tego Bruce‘a, i nawet Franka mi żal, ale na ciebie śledztwo podziałało jak lekarstwo. Herbaty?

Olga Walter