niedziela, 6 lutego 2022

29. Propozycja

- Cześć, mamo! - Peter Wilson zajrzał do kuchni. - Dostałem propozycję. Muszę zdecydować, czy …

- ... wyjechać z Lichtown? - spytała zaniepokojona pani Wilson.

- Nie, nie martw się. - Peter uśmiechnął się czule. - Nikt nie oczekuje, że zmienię swoje dotychczasowe życie.

- Co to za propozycja?

- Praca. Powiedziałbym, że dorywcza.

- Jesteś zainteresowany?

- Zastanawiam się.

- Chyba liczą na ciebie?

- Pewnie tak, inaczej nie zostałbym poproszony.

- Czym miałbyś się zajmować?

- Szkoleniami. 

- Prowadziłeś kiedyś szkolenia?

- Tak, ale w takim zakresie to byłby pierwszy raz.

- I co by to było?

- To, na czym się znam.

Pani Wilson spojrzała pytająco.

- Cóż ..., więc prowadzenie przesłuchania, oczywiście zatrzymanie podejrzanego, niektórych zatrzymanych trzeba skuć. 

- Jak często?

- Skuwać? Ja decyduję.

- Nie, te szkolenia jak często?

- Wtedy, kiedy miałbym czas. Mam wolną rękę. Mogę być przecież zajęty swoimi sprawami.

- Dobrze, że chociaż do mnie czasem wpadasz.

- Mamo, wiesz, że mam dużo pracy.

- Wiem, wiem. 

Nagle zadzwoniła komórka Petera.

- Nadinspektor Wilson, słucham. Tak, ... tak, ... tak. Zaraz będę. - Peter schował komórkę do kieszeni. - Przepraszam cię mamo, lecę.

- Znowu musisz kogoś skuć?

- Jeszcze nie wiem.


XXX


- Nadinspektorze! Tutaj! Tutaj! - sierżant Black zamachał latarką, wychylając się zza drzewa. - W lewo ścieżką w dół i potem w prawo! Uwaga! Cholernie ślisko!

- Black, co tu się stało? - spytał nadinspektor po tym, jak szczęśliwie dwa razy uniknął upadku na stromiźnie.

- Sir, jechałem rowerem do domu. Przez te ulewy, to sam pan wie, wszędzie błoto i ślisko. No i jak się nie wywalę. Łubudu! Niech pan spojrzy, jak ja wyglądam. Oczywiście, domyśla się pan, na czym zjechałem. - sierżant Black odwrócił się plecami do nadinspektora Wilsona.

- Black, … spodnie. 

- Co, Sir?

- Nieważne. Połamałeś się, Black?

- Nie, wszystko w porządku. Jestem cały. Pewnie parę siniaków. Ale jak skończyłem zjazd, to zauważyłem, że za kołem od roweru, ... rower zjechał tu przede mną ... więc, że za kołem od roweru w krzakach jest czyjaś ręka. Pan spojrzy. Niczego nie ruszałem. Trup też cały w błocie, ale i tak widać, że świeży. Mężczyzna.

- Dziwny zbieg okoliczności. - nadinspektor przyglądał się miejscu zdarzenia w świetle latarki. - W krótkim czasie w jednym rowie ląduje trup i policjant, i to w tej kolejności.

- Nie pomyślałem o tym, ale jak pan już to powiedział, to faktycznie dziwne.

- Dlaczego się przewróciliście, Black?

- No bo to błoto ... i ślisko ..., ale wie pan przejechał blisko mnie samochód, nie powiedziałbym, że kierowca chciał mnie zepchnąć do rowu, tylko raczej nie zachował bezpiecznej odległości 

- Rozpoznaliście ten samochód, Black?

- Nie, wtedy jak mnie minął i mógłbym mu się przyjrzeć, to już robiłem zjazd. Jedno co zauważyłem kątem oka to, że był duży i biały.


XXX


- Spodnie do wywalenia. Całe podarte.

- Ahaha! - zaśmiewał się posterunkowy White. - Szkoda, że tego nie widziałem. Ahaha!

- W życiu nic więcej ci nie opowiem. - powiedział obrażony sierżant Black.

- Ahaha! Pan to widział, Sir? Ahaha! - posterunkowy White płakał ze śmiechu.

- Dzień dobry, panowie. Black, już wiadomo, kto to był? - nadinspektor zignorował atak śmiechu posterunkowego White’a.

- Tak. Przysłali raport z godzinę temu. To rzeźnik.

- Ten seryjny morderca? - spytał nadinspektor.

- Nie. To nasz rzeźnik, James Butcher z Lichtown. White u niego paróweczki dzieciom kupował.

Posterunkowy White natychmiast spoważniał.

- To był James Butcher?

- On sam we własnej osobie.

- O, matko!


XXX


- Teraz poważnie, panowie. - nadinspektor Wilson zapalił papierosa. - Kto mógł rozwalić głowę rzeźnikowi?

- Jakaś zwariowana weganka. - posterunkowy White zacisnął pięść i zaczął nią wymachiwać. - Pełno tego. Jak odbieram dzieci ze szkoły, to słyszę jak te weganki ze sobą rozmawiają. Tfu!

- Chyba raczej tofu? - pouczył White’a sierżant Black. 

- Może i tofu. Do gęby bym tego nie wziął. Taka na przykład ... Sophie Gardner, albo jeszcze lepiej ... jak-jej-tam Mary Powell. Ta, to dopiero wariatka. Żonkę mi chciała znarowić.

- Ciekawy trop, White. - nadinspektor nie chciał zniechęcić posterunkowego do ewentualnego wysiłku umysłowego w przyszłości. - Jednak wydaje mi się, że prawdopodobnie nie zabiłyby człowieka, tak jak nie zabijają zwierząt.

- Sir, przecież ja też nie zabijam, a moje dzieci bardzo lubią paróweczki. Ja zresztą też.

- A wy, Black, co myślicie?

- Na weganki szkoda czasu.

- A co wy tam obaj wiecie! - rzucił w gniewie posterunkowy. - O, przepraszam, Sir.

- White, mamy sprawę kradzieży listów ze skrzynki panny Spinster. Idźcie na miasto powęszyć.

- Tak jest, Sir, ale jeszcze zobaczycie, że to te cholerne weganki rzeźnikowi łeb rozwaliły.


XXX


- A może ten White nie całkiem od rzeczy plecie. Może to jakieś ekstremistki? Co, Sir?

- Black, później poprzeglądacie trochę Internet, może coś wegańskiego się pojawi, ale dieta raczej nie ma nic wspólnego z tym zabójstwem. Zastanówmy się teraz nad okolicznościami. Rzeźnik dostał tasakiem w czoło.

- Czyli na pewno stał przodem do swojego zabójcy, i albo rozmawiali, albo rzeźnik się odwrócił, bo usłyszał kroki albo czyjś głos. - Black mówił bardzo powoli, bacznie obserwując reakcję przełożonego. - Myślę, że to ktoś znajomy. No i jeszcze jedna ważna kwestia, kąt pod jakim oberwał, wskazuje, że napastnik był podobnego wzrostu.

- Black, przyjmijmy najpierw, że rzeźnik rozmawiał z kimś trzymającym w ręce tasak. Rozmówca z tasakiem mnie by zaniepokoił.

- Mnie też, ale Butcher był rzeźnikiem, więc jeśli rozmawiał z kimś z branży, to taki ktoś trzyma tasak w ręce cały czas, jak pan długopis. Myślę jeszcze o takiej możliwości, że rozmówca, na przykład klient, zdenerwował się i chwycił tasak leżący na blacie, no i wiadomo.

- Zatem, przynajmniej na razie, zabójcą może być zarówno jakiś rzeźnik jak i nie-rzeźnik. Do roboty, Black.

- To od czego zacząć, Sir?


XXX


- Niech pani nie płacze. - sierżant Black podał kobiecie papierowy ręcznik oddarty chwilę wcześniej z rolki.

- Panowie siadają. - kobieta wskazała policjantom zniszczone krzesła w niewielkiej kuchni. - Gdzie ja teraz pójdę? Kto mnie przyjmie do pracy? Pan wie, ile mam lat? A już myślałam, że sobie do emerytury popracuję u Butchera. - kobieta znowu zaszlochała.

- Chcielibyśmy zadać pani kilka pytań? - sierżant Black podjął nieudaną próbę rozpoczęcia przesłuchania.

- A, ludzie?! Gdzie teraz będą robić zakupy?!

Sierżant podał kobiecie kolejny papierowy ręcznik.

- Pewnie w tym wielkim sklepie, co to nie wiadomo, co tam sprzedają! - prawie krzyknęła kobieta. - Hm! Oczywiście, jest jeszcze ten "obwoźny rzeźnik" - dodała z przekąsem - co przyjeżdża do Lichtown we wtorki i czwartki. Znają go panowie? Parkuje zawsze przy rynku. 

- Czyli ludzie jakoś sobie poradzą. - wtrącił sierżant.

- E tam! - kobieta pociągnęła nosem. - Pan da jeszcze jeden ręcznik. 

Sierżant wykonał polecenie, a kobieta niedbale wytarła oczy i policzki.

- Pan pyta, poruczniku.

Nadinspektor Wilson uznał, że to do niego zwróciła się kobieta.

- Proszę pani, czy była pani jedynym pracownikiem w sklepie Jamesa Butchera?

- Tak.

- Kto stał codziennie za ladą?

- Ja. Oczywiście oprócz niedziel.

- A jak pani chorowała, albo była na urlopie?

- To szef sam wszystkim się zajmował. Sprzedawać mięso to nie może byle kto. Co pan sobie myśli?

- Czy pani używała tasaka?

- A skąd! Tym się zajmował tylko szef. Ja używałam krajalnicy, takiej na prąd. Też trzeba umieć. Wie pan jakiej? A tasaka nie tykałam.

- Dlaczego?

- Jak dlaczego? Tasak to męska robota. No co ja mam panu takie oczywiste rzeczy tłumaczyć, poruczniku.

- Nikt pani nie pomagał?

- Oczywiście, że tak.

- Czyli nie była pani jedynym pracownikiem?

- Byłam.

- To kto pani pomagał?

- Codziennie przychodził Steve Whitmore.

- Kto to?

- Chłopak tu od nas, z Lichtown.

- Co robił w sklepie?

- Ogólnie cięższe sprzątanie. Coś wynieść, przesunąć lodówki. Szef mu wyznaczał, co ma codziennie zrobić na koniec dnia. Złego słowa na Steve’a nie powiem, dobrze pracował. A zapłatę dostawał też codziennie.

- Bez umowy?

Kobieta wzruszyła ramionami.

- A skąd James Butcher brał towar?

- Miał stałego dostawcę Paula Beatona.

- Od jak dawna?

- Od zawsze.

- A tak w przybliżeniu?

- Będzie ze dwadzieścia lat.

- Jak im się układała współpraca?

- Że co?

- Czy się lubili?

- Jak było już po pracy, to sobie we dwóch czasem po koniaczku wypili na zapleczu. Szef miał w szafce schowany. Ale! - kobieta podniosła palec wskazujący. - Póki robota była, to szef alkoholu nie uznawał. A po pracy, to za kołnierz nie wylewał.

- Czyli się lubili?

- Z kim?

- Z dostawcą?

- Kto ich tam wie. Oni to chyba jakaś rodzina, czy coś.


XXX


- Może to ten dostawca? Mogli się o coś pokłócić. - zasugerował sierżant Black.

- O co? O ceny? - zdecydowanie zaoponował nadinspektor. - Jak im się nie podobało i nie mogli się dogadać, to i jeden i drugi mógł sobie znaleźć innego kontrahenta.

- Ale pieniądze to zawsze niezły motyw.

- Niby tak, ale jakoś nie wydaje mi się. - nadinspektor oparł się o biurko. - Kto jeszcze używa tasaka?

- Moja żonka! - krzyknął z dyżurki posterunkowy White i po chwili wszedł do gabinetu nadinspektora Wilsona.

- I tak konkretnie to do czego go używa?

- Nieraz jak obiad szykuje.

- Nie za ciężka robota dla kobiety?

- Dlaczego?

- No sam tasak jest dość ciężki.

- Pan przecież widział moją żonkę, Sir. Jest kawał kobity, co nie?


XXX


- A żona rzeźnika? - zastanawiał się nadinspektor Wilson.

- Widywałem ich czasem razem na mieście. Przystojna. - stwierdził z uznaniem sierżant Black.

- Wysoka?

- Już pan jest wysoki, Sir, a ona jeszcze wyższa od pana.

- Może to ona mu przyłożyła? Ale jaki miałaby powód?

- White mówi, że jego żonka zawsze ma powód, żeby mu przyłożyć.


XXX


- Ta sprzedawczyni też wysoka. - stwierdził sierżant Black.

- I? - spytał zamyślony nadinspektor.

- I może narobiła manka?

- Jaki związek ma wzrost z robieniem manka?

- Tak w ogóle to żadnego, ale jeśli narobiła manka, i to na dużą kwotę, to miała powód żeby zabić, a jednocześnie pasuje na zabójcę, bo zabójca był coś mniej więcej taki wysoki jak ona.

- Nieźle, Black.

- Dziękuję, Sir. No i ... szef ją przyłapał na tym manku, a ona mydli nam oczy, że tasaka to do ręki nie bierze.

- Ale skąd się wzięły zwłoki w tych krzakach, w których pół miasta wylądowało? - zainteresował się posterunkowy White.

- Oj, White, nie pół miasta, tylko rzeźnik i ja.

- Tak czy siak, skąd się tam wzięły? Przecież ciało przenieść to nie taka prosta sprawa.

- Zabójca mógł mieć wspólnika. Chyba, że jakoś to ciało sposobem przeniósł.

- Jakim sposobem? - dopytywał posterunkowy.

- Na razie nic mi nie przychodzi do głowy.

- A czy wy wiecie, że żona rzeźnika i dostawca to rodzeństwo? - spytał z wyższością posterunkowy. - Żonka mi powiedziała.


XXX


- Ktoś zgłosił, że znalazł porzuconego białego SUV-a w lesie, za zjazdem na Mallet. W bagażniku były ślady krwi. Od razu wszystkim się zająłem. - powiedział z dumą sierżant Black.

- Czy to ten SUV, którym ktoś was zepchnął do rowu, Black? - spytał nadinspektor Wilson.

- Tak, Sir.

- I niech zgadnę, krew w bagażniku to krew rzeźnika?

- Oczywiście, a SUV też rzeźnika.

- To sobie karawan sam kupił, biedaczysko.

- W leasing wziął, tak dla ścisłości. To też sprawdziłem, Sir.


XXX


- Kiedy oddacie ciało męża? - spytała nadinspektora Wilsona atrakcyjna brunetka.

- Niestety jeszcze nie teraz. Poinformujemy panią. Muszę zadać pani kilka pytań. - dodał nadinspektor.

- Proszę.

- Gdzie pani była w czasie, gdy zginął pani mąż?

- Czyli?

- Tak jak już informowałem, w ostatnią środę wieczorem.

- Wyjechałam na cały dzień do matki, do Shrewsbury. Samochodem. 

- Jaki był powód odwiedzin?

- Mama jest w szpitalu. Wyjechałam wcześnie rano i wróciłam około 11 wieczorem. Nie lubię tam sama jeździć, 50 mil wąskiej i krętej drogi. Ale nie miałam wyboru.

- Dlaczego?

- James w tygodniu nie może ... nie mógł zostawić sklepu ... zresztą nie przepadał za teściową. Z wzajemnością. 

- Spotkała pani tam kogoś? Oprócz matki.

- Chodzi o świadka? Cały czas byłam w szpitalu, co jakiś czas przychodziła któraś z pielęgniarek. Na pewno potwierdzą, że spędziłam ten dzień w pokoju mamy.

- Czy Paul Beaton to pani brat?

- Przyrodni.

- Utrzymują państwo kontakt?

- Tak, spotykamy się w święta, czasem bez okazji, a poza tym Paul jest dostawcą męża. Był.


XXX


- Proszę usiąść. - nadinspektor Wilson wskazał Paulowi Beatonowi krzesło.

- Dziękuję.

- Od jak dawna współpracował pan z Jamesem Butcherem? - spytał nadinspektor.

- Będzie około 22 lat. - mężczyzna zastanowił się. - Tak, dokładnie 22 lata.

- Wiemy, że kupił pan niedawno sklep rzeźniczy w Watford. - stwierdził nadinspektor Wilson.

- A pan co? Skarbówka? - odpowiedział Paul Beaton. - W jakiej sprawie zostałem wezwany? O co chodzi? Przecież to nie sprawa policji! - mężczyzna z każdym zdaniem mówił coraz głośniej.

- Proszę nie podnosić głosu. - powiedział dobitnie nadinspektor Wilson.

Paul Beaton zerwał się z krzesła.

- Niech mnie pan nie uspokaja! Jestem bardzo spokojny!

- Proszę usiąść. Czy złożył pan szwagrowi ofertę wykraczającą poza dotychczasową współpracę?

- Jaką niby ofertę? - spytał Paul Beaton podejrzliwie.

- Odkupienia od niego sklepu.

- A, pan o tym. Rozmawialiśmy, owszem, ale nie był zainteresowany.

- Jednak panu zależało?

- Nie to nie. Planowałem popytać gdzie indziej. Zawsze coś się znajdzie.

- Dlaczego chciał pan kupić ten sklep?

- Mnie wystarczy, to co zarobię. Żona też zadowolona, ale mam dwóch synów, to chciałem rozbudować firmę dla nich.

- Mamy powody sądzić, że był pan ostatnią osobą, która widziała Jamesa Butchera żywego.

Zapadła cisza.

- Nadinspektorze, zdenerwowałem się przed chwilą, bo ... może nie zawsze wszystko tak do końca legalnie robię, czasy są ciężkie, ale szwagra nie zabiłem.


XXX


- Pan Steve Whitmore? Dziękuję, że pan przyszedł na posterunek. - nadinspektor zaprosił młodego człowieka do gabinetu. - Proszę usiąść. Pracował pan u Jamesa Butchera?

- Znaczy się ... u Butchera? - spytał niepewnie Steve Whitmore.

Nadinspektor kiwnął głową.

- Znaczy się tak, ale umowy nie było.

- Długo pan tam pracował?

- W grudniu piąty rok.

- A dlaczego James Butcher nie podpisał z panem umowy?

- Nie wiem.

- Chwalił pana za to, jak pan pracował?

- Tak, zawsze mówił, że dobrze pracuję.

- Poprosił pan kiedyś Jamesa Butchera o umowę?

- Nie.

- Ale … 

Nadinspektor nie zdążył dokończyć pytania, gdy mężczyzna gwałtownie zaprzeczył.

- Nie.

- Proszę opowiedzieć o sobie. - podejrzewając, że Steve Whitmore kłamie, nadinspektor zmienił temat.

- Ale co mam powiedzieć?

- Ile pan ma lat?

- W zeszłym miesiącu skończyłem 27.

- Gdzie pan mieszka?

Mężczyzna odpowiedział niewyraźnie.

- Nie dosłyszałem. - stwierdził nadinspektor. 

- Mieszkam u matki.

- Jest pan żonaty? Ma pan dzieci?

- Nie, ale ... ale ostatnio zapoznałem dziewczynę w klubie w Pleading. - mężczyzna uśmiechnął się szeroko.

- Układa się wam?

- Ona bardzo mi się podoba.

- Często się spotykacie?

- Nie mogę jej zaprosić do siebie.

- Dlaczego?

- Już mówiłem. Mieszkam kątem u matki.

- Dobrze się wam rozmawia?

- Tak. Tak myślę.

- Jak ma na imię?

- Laura. Pracuje w domu towarowym w Pleading. Jest bardzo ładna.

- Steve, a co powiedziałeś Laurze o sobie?

- Powiedziałem, że jestem kierownikiem w sklepie. - Steve Whitmore wpatrywał się w podłogę. - Przecież nie umówiłaby się ze mną drugi raz jakbym jej powiedział, że nie mam porządnej roboty. No i dlatego poszedłem wtedy do Butchera i poprosiłem go, żeby dał mi umowę i żeby mnie fachu wyuczył. A ten się zaczął śmiać. Nie jakoś bardzo, tylko tak normalnie, ale powiedział, że ja przecież żadnej szkoły nie mam, a to się trzeba dużo uczyć, i jakby chciał kogoś przyjąć na naukę, to nie weźmie mnie, tylko kogoś po szkole poszuka. A ja na ten sam wieczór byłem umówiony z Laurą i chciałem jej powiedzieć prawdę, przeprosić, że ją okłamałem, ale że tak w ogóle to już mam umowę. Na kartce sobie napisałem, co jej powiem. - mężczyzna wyjął z kieszeni wymiętą kartkę w kratkę, zapisaną niewyrobionym pismem. - Jak człowiek ma robotę to go inni szanują i w banku może by ze mną chcieli rozmawiać i wynająć by coś można. Rozumie pan nadinspektorze, prawda?

- Tak. Pokłóciliście się z Butcherem?

- Strasznie. Ale jak wychodziłem ze sklepu to łeb miał cały.


XXX


- Dzień doberek. Co podać? - spytał wysoki otyły rzeźnik. - Wszystko świeżutkie. Może wątrobianki, albo mortadeli? Następna okazja będzie dopiero w czwartek.

- Pan Jules Boucher? - spytał nadinspektor Peter Wilson.

- Tak. - odparł niepewnie mężczyzna.

- Nadinspektor Wilson i sierżant Black.

Rzeźnikowi zrzedła mina.

- Znał pan Jamesa Butchera?

- Tak.

- Wchodziliście sobie w drogę?

- Po co od razu takie wielkie słowa, nadinspektorze? Ha, ha. - mężczyzna zaśmiał się sztucznie. - Dla każdego wystarczyłoby miejsca.

- Lichtown to nie jest wielkie miasto. Ile sklepów rzeźniczych potrzeba?

- To może ja zamknę teraz, nadinspektorze? Już idę do panów. Chwilowo nieczynne, „psze” pani. - dodał, zwracając się do starszej kobiety przy ladzie.

- Co za porządki? - mruknęła pod nosem.

- O co chodzi nadinspektorze? - spytał Jules Boucher, wycierając ręce w fartuch.

- Przyjechał pan do Lichtown w zeszłą środę?

- Yyy, … faktycznie byłem.

- Rozmówić się z Butcherem?

Mężczyzna zastanawiał się dłuższą chwilę, zanim odpowiedział.

- Przyszedł do mnie we wtorek ... dzień wcześniej, tu do mojego sklepu. Powiedział, że mu psuję interesy ... pozbawiam zarobku. Powiedział, że mam się więcej w Lichtown nie pokazywać z tym swoim nędznym kramem. W środę wieczorem przyjechałem do niego do sklepu pogadać, ale Butcher się upierał, straszył mnie, wyzywał, ja też nie byłem mu dłużny i ... W panice nie wiedziałem co zrobić z ciałem. Wsadziłem go do jego wozu, na pakę, wywiozłem i wrzuciłem do rowu. Już było ciemno. Sierżancie, przepraszam za ten rów, ale znałem pana z widzenia i jak tak jeździłem potem bez celu po mieście, to ... no po prostu nawinął mi się pan. Chciałem, żeby ktoś znalazł Butchera. Nie wiem, chyba mnie jednak sumienie ruszyło.

- Może trzeba było raczej do nas zadzwonić?


XXX


- I co Peter zdecydowałeś?

- W jakiej sprawie, mamo?

- Tej ostatniej propozycji. Szkoleń.

- Zastanawiam się.


Olga Walter