niedziela, 26 października 2014

13. Przyjaciel

- Szach i mat - powiedział Jonathan.
- Mam się za inteligentnego, a zastanawiam się, czy kiedykolwiek z tobą wygram. - Peter opadł ciężko na oparcie fotela.
- Wygrasz, tylko się skoncentruj. A na razie masz za dużo problemów.
- A ty nie masz?
- Przedsiębiorcy pogrzebowi nie mają problemów. A jak twój ojciec? - spytał Jonathan
Peter się roześmiał.
- Wiesz, że pytam życzliwie.
- Tak wiem. Ale przedsiębiorca pogrzebowy pytający o czyjeś zdrowie … - Peter pokiwał głową, wyjął paczkę papierosów i zapalniczkę. - Mogę zapalić? Poczęstujesz się?
Obaj zapalili, a Peter odpowiedział. 
- Ojciec jakoś ciągnie. Wizyty u lekarzy, leki, od czasu do czasu szpital. Chyba bardziej martwię się o matkę 

                                                  XXX

- Mamo widziałem się wczoraj z Jonathanem Websterem. Prosił, żeby cię pozdrowić. - krzyknął Peter, wieszając kurtkę w przedpokoju.
- Co u niego? - spytała pani Wilson z kuchni.
- Co mówisz? Masz coś dobrego do jedzenia? - Peter wszedł do kuchni i zajrzał pod pokrywkę brytfanny.
- Pieczeń. Nie szukaj mi po garnkach. - pani Wilson zaśmiała się. - Zaraz ci nałożę. Pytałam, co u Jonathana?
- Mówi, że wszystko w porządku.
- Ty, stary policjant, a wierzysz we wszystko co ci ktoś powie? Ja słyszałam co innego. Jak będziesz chciał, to dostaniesz dokładkę. Ojciec coraz mniej je.
- Co mówi lekarz?
- To co zawsze. Już mi się nie chce go słuchać. Poprosiłam, żeby wpadł jutro.
- Może chcesz, żebym wtedy przyszedł?
- Nie, nie trzeba.
- Powiesz mi jakbyś potrzebowała pomocy. - Peter włożył do ust kawałek pieczeni i powiedział niewyraźnie. - Palce lizać.
- Dobrze, dobrze. To co? Interesuje cię, co wiem o Jonathanie?
- No jasne. Mów. Nic nie dał po sobie poznać, że ma jakieś problemy.
- Pamiętasz, że jak kilkanaście lat temu Jonathan przejął firmę po ojcu, to David, jego brat - zresztą, co ja ci tłumaczę jakbyś nie wiedział - więc, wtedy David zrzekł się swojej części. Nie chciał, żeby go spłacać. Ale teraz, gdy okazało się, że jednak nie jest takim zdolnym tekściarzem, a w każdym razie nie odniósł wielkiego sukcesu finansowego, to wrócił z Londynu i chce pieniędzy. Tak ludzie gadają.

                                                 XXX

- Peter! Peter! - Lucy szarpała Petera za ramię. - Obudź się! Do ciebie. - Lucy wcisnęła Peterowi do ręki jego komórkę, odwróciła się i przykryła kołdrą.
- Co? Co? - spytał nieprzytomnie Peter. - Nie mam dziś służby.
- Peter, nie jesteś już w Londynie, a w Lichtown zawsze jesteś na służbie. Posterunkowy Black dzwoni. - powiedziała zniecierpliwiona Lucy.
- Taa ... - Peter przyłożył komórkę do ucha. - Taa .... Już jadę. - Peter rozłączył się i usiadł na brzegu łóżka. - Lucy, która godzina?
- Parę minut po pierwszej. Też wstanę. Weź prysznic, a ja zrobię ci kawę i kanapkę.

                                                XXX

Gdy nadinspektor Peter Wilson przyjechał na miejsce, strażacy dogaszali pożar. Komendant Harding podszedł do Wilsona.
- Ktoś był w środku. Chyba się zaczadził.
- Dzięki. Czy to możliwe, że spłonęły czyjeś zwłoki? W końcu to zakład pogrzebowy.
- Nie sądzę. Ciało jest w biurze. A lodówki pełne. Ogień tam nie dotarł.

                                               XXX

- Black, ile można czekać?
- Już idę, Sir.
- Przepraszam, za szybko tracę cierpliwość, ale to był mój najlepszy przyjaciel od kiedy pamiętam.
- W porządku, Sir. Potwierdzili, że to Jonathan Webster. Zaczadził się, wygląda, że zasnął na kozetce w swoim gabinecie i nawet nie wiedział, biedaczysko, co się dzieje. Są już pewni, że to było podpalenie. Jak tylko będzie pisemny raport, zaraz do nas przyślą. Na razie wszystko na gębę.

                                              XXX

- No chodźże. - zaniedbana kobieta ciągnęła za rękę jeszcze bardziej zaniedbanego mężczyznę.
- Kiedy się boję.
- Ty się mnie bój, jak nie powiesz policjantom wszystkiego. Zatłukę cię kiedyś. Siadaj! Siadaj, mówię! - kobieta siłą posadziła mężczyznę na ławce, poprawiła beret i podeszła do kontuaru w dyżurce.
- Halo! Jest tu kto?!
- Dzień dobry. O co chodzi? - spytał posterunkowy White, wchodząc z korytarza.
- Mój stary ma coś do opowiedzenia. Cho no tu. - przywołała mężczyznę.
Podszedł niechętnie i zaczął gnieść w rękach czapkę.
- Słucham pana. - powiedział White.
- Yyyy..., bo ... widzi pan ... - od mężczyzny czuć było alkohol.
White spojrzał pytająco na kobietę, a ta wymierzyła mężczyźnie cios w głowę.
- No, gadaj, pókim dobra.
- Bo ... to ja podpaliłem ... - powiedział szeptem mężczyzna.
- Może pan powtórzyć? - White nie był pewny, czy się nie przesłyszał.
- Głośniej. Pan władza nie słyszy. - kobieta znowu uderzyła męża. 
- To ja podpaliłem zakład pogrzebowy.

                                               XXX

- Panie nadinspektorze, nie tak miało być. Nie powiem, pieniądze się przydały, ale w środku miały być same umarlaki. Taka miała być robota. A moja stara wczoraj wieczorem przychodzi i mówi, że właściciel tam zginął. A ja się na mordercę nie godziłem. Podpalić, to owszem. Się już zdarzało. Ale to już przedawnione jest, he, he. Za tamto nic mi nie zrobicie. - mężczyzna wyszczerzył w uśmiechu popsute zęby. - Ale morderstwo? Nie ma mowy. Nikt mnie nie wrobi.
Nadinspektor Peter Wilson wysłuchał George'a Kinga, zanim zadał mu pytanie.
- O jakich pieniądzach pan mówi?
- Robota musi być zapłacona. Uczciwie, no nie?
- Ktoś panu zapłacił za podpalenie? Zna pan tę osobę?
- Telefoniczne zlecenie było. A kopertę, ktoś wrzucił do naszej skrzynki na listy.
- Kiedy?
- No przed robotą, oczywiście. Po południu, co to wieczorem podpaliłem. U mnie kasa musi grać.
- Zna pan ten głos? Kobieta czy mężczyzna?
- Najpierw pomyślałem, że kobieta, bo tak cieniutko ktoś mówił, ale teraz, to już pewny nie jestem. Ktoś specjalnie mógł tak mówić jak baba, co nie? Może akurat nie moja. Ta, to jak huknie, to umarłego by obudziła. Nie wejdzie tu, prawda?
- Nie, nie wejdzie. Posterunkowy jej nie wpuści.
- Co to ja mówiłem? A, już wiem. Ja w telewizji widziałem, jak mówią przez telefon, że tak specjalnie przez chusteczkę gadają, żeby ten drugi nie mógł zgadnąć, kto dzwoni. Też pan ogląda seriale, co nie? Teraz taki fajny jeden leci. Jakże on ... ? Na pewno wie pan, który.
- Niestety nie.

                                                XXX

- Mamo, co powiedział lekarz? - Peter zadzwonił w ciągu dnia, żeby spytać o zdrowie ojca.
- Nie ma poprawy. Ale gorzej też nie jest. A tak przy okazji. Może ci się przyda ta informacja. Wieczorem przed pożarem widziałam Davida Webstera w naszej okolicy. A to nie jego rejony przecież. Za niskie progi. Twarz zasłonił szalikiem i miał czapkę nasuniętą na oczy. Pomyślałam, że może jest przeziębiony.
- Jesteś pewna, że to był on? To może być ważne.
- Jestem pewna. Znam go przecież. A poza tym widziałam go potem jeszcze raz, już nie tak opatulonego. Był w tej samej kurtce i butach.
- Wy kobiety wszystko zauważycie. Chcesz etat w policji?

                                              XXX

- White, jaki adres zamieszkania podał nasz podpalacz? - spytał posterunkowego nadinspektor Wilson, zaraz po rozmowie z matką.
- Lichtown. 13, York Street.
- Cholera, przecież to prostopadła do Lancaster Street. Moja mama tam mieszka.
- To pana mama zleciła to podpalenie, Sir?
- White, za szybko wyciągacie wnioski. Oduczcie się tego, bo będziecie mieli kłopoty. Mama widziała Davida Webstera w tej okolicy niedługo przed pożarem.
- Sir! - krzyknął posterunkowy. - Więc, to na pewno on wrzucił pieniądze do skrzynki na listy. Na pewno. Sir, mamy zleceniodawcę.

                                           XXX

- Dzień dobry. Nadinspektor Peter Wilson. Możemy porozmawiać?
- Jasne. Niech pan wejdzie. - Richard Quest przepuścił nadinspektora w drzwiach.
- Kochanie, kto przyszedł? - z kuchni wyszła kobieta z małym dzieckiem na rękach.
- To do mnie. Pan jest z policji.
- Ale nie masz kłopotów? - spytała zaniepokojona.
- Nic się nie bój. Nadinspektorze, proszę do pokoju.
Gdy usiedli na zniszczonych fotelach, mężczyzna wyjaśnił.
- Żona się martwi, bo jako dzieciak byłem karany. Ja z domu dziecka jestem, ale teraz to mi się układa. Mam rodzinę. Ten szeregowiec wynajmujemy. Dobrze jest. A o co pan chce spytać?
- Od dawna pracował pan w zakładzie pogrzebowym?
- W lutym piętnasty rok minął.
- Gdzie pan był w czasie pożaru?
- W pubie z paroma kumplami. Jużeśmy byli po dwóch pintach, jak do pubu wpadł stary Jackson i wrzeszczy, że Webster się pali. To znaczy, nie wiedzieliśmy wtedy, że Webster był w środku i zginął. Chodziło o to, że to jego zakład się pali. No wie pan?
- Tak, rozumiem. A pan nie wiedział, że szef był w środku?
- Pewności nie miałem, ale faktycznie czasami zostawał do późna. Żony nie miał, to mu się do domu nie spieszyło. Ale nie zwierzał mi się, nie mówił: "A wiesz Richard, dzisiaj to sobie tu posiedzę".
- Czy Jonathan Webster zapisał panu coś w testamencie?
- Nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat, więc na nic nie liczę. Płacił dobrze za robotę. Jak święta były, to zawsze coś ekstra zapłacił. Co roku podwyżka była. Dobry szef. Złego słowa nie powiem. Teraz trzeba będzie czegoś poszukać. Może w budowlance. - Richard Quest zamyślił się. - Jego ojciec też był porządny chłop. U niego zaczynałem. 
- W którym pubie pan był?
- Zaraz obok zakładu. "Pod Złotą Koroną".

                                               XXX

- Dzień dobry. Ja do nadinspektora Wilsona. Dzwonił do mnie dzisiaj. Nazywam się Tommy Webster.
- Tak, szef uprzedził. Proszę niech pan wejdzie. - posterunkowy White zaprowadził mężczyznę do gabinetu nadinspektora.
- Sir, Tommy Webster do pana.
- Zapraszam. Proszę przyjąć wyrazy współczucia. Nie mieliśmy okazji się poznać. Przyjaźniłem się z pana ojcem. - nadinspektor wstał od biurka i podał dłoń na powitanie.
- A ja nie kontaktowałem się z nim zbyt często. Rodzice rozwiedli się niedługo po moim urodzeniu. Ojciec wrócił do Lichtown, a my zostaliśmy z matką w Londynie.
- Dlaczego pan przyjechał do Lichtown?
- Na pogrzeb ojca.
- Gdzie się pan zatrzymał?
- W domu ojca. Jego gosposia mnie bez problemu wpuściła. Powiedziała, że widziała mnie wcześniej na zdjęciach w jego gabinecie. Ale pewnie wpuściłaby każdego z postawionymi włosami, ha, ha. Starsza pani. Zna ją pan?
- Tak. Joan Grant.
Nadinspektor przyjrzał się młodemu mężczyźnie. Był ubrany i uczesany jak wielu młodych ludzi w Londynie. W stolicy nie budziło to niczyjego zdziwienia. Co innego w Lichtown.

                                                  XXX

- White, wychodzę. Muszę się dowiedzieć, kto dziedziczy po Jonathanie. Dziś rano otworzyli testament, więc mecenas Fox może mi już teraz wszystko powiedzieć. 
- Jasne. Sir, zanim pan wyjdzie. Ja tego cudaka już gdzieś widziałem. Zaraz sobie przypomnę. Cholera, niech pomyślę ... 
- Może w telewizji? - powiedział nieprzekonany nadinspektor, wkładając kurtkę.
- O, nie, nie, nie. Gdzie ja go ... - nagle posterunkowy White uderzył się otwartą dłonią w czoło. - Już wiem! - krzyknął. - Jak się paliło, to on tam niedaleko stał. Ten sam czub na łbie. I te wąskie gacie. Chyba je na mokro wkłada. Żaden miejscowy, by się tak nie odszykował. Może myślał, że go w tym zamieszaniu nikt nie zauważy. Ale stary dobry White zawsze czujny.
- Jesteście jeszcze gorsi niż moja rodzona matka. - powiedział pod nosem nadinspektor.
- Że co, Sir?
- Mówię, że jesteście bardzo spostrzegawczy. To bardzo dobrze. A chłopak twierdzi, że przyjechał na pogrzeb ojca.
- Może i przyjechał na pogrzeb, ale najpierw tatusiowi pomógł się przygotować do uroczystości, he, he. - zaśmiał się ze swojego dowcipu posterunkowy.
- Wy już wyrok wydaliście, White, prawda? Wychodzę.

                                                 XXX

- Cześć David. Przykro mi. - nadinspektor Peter Wilson przywitał Davida Webstera w drzwiach swojego gabinetu. 
- Cześć. Nie byliśmy specjalnie zżyci. Ale rodzony brat, to rodzony brat. - David Webster nie robił wrażenia poruszonego śmiercią brata.
- Przejdę od razu do rzeczy. Gdzie byłeś w czasie pożaru? - nadinspektor uznał, że w tej sytuacji nie musi być delikatny.
- Podejrzewasz mnie? Głupie pytanie. Jasne, że tak. Byłem u swojej dziewczyny.
- Jak się nazywa?
- Chelsea Kelly. Będziesz ją do tego mieszał?
- Raczej tak. Gdzie mieszka?
- Przy York Street. Taka sobie dzielnica. Na razie nie mam jak wyrwać jej stamtąd. Jest mężatką. Jej stary często wyjeżdża. Bywam wtedy u niej. W noc pożaru też byłem.
Nadinspektor Wilson pokiwał głową.
- Coś taki zgorszony? Normalne rzeczy.
- Nie oceniam cię. Muszę znaleźć mordercę.

                                             XXX

- Dzień dobry, Joan.
- Proszę, niech pan wejdzie, nadinspektorze. Przejdźmy do kuchni, jeśli pan pozwoli. Mam zupę na kuchence.
- Jak widzę, obok pani mieszka George King z żoną.
- A, tak. - potwierdziła kobieta. - Nic dobrego. Pijaczek. Ona chyba jeszcze gorsza. Tłucze go, wrzaski.
- Tak na co dzień, to mieszkała pani tu u siebie, czy u pana Jonathana Webstera?
- U siebie, ale czasem, jak miał gości, to zostawałam tam na noc. Wiadomo, trzeba było przygotować, podać. Miałam swój pokój, swoje rzeczy. Nie było problemu. Ja sama jestem. Mąż umarł już dawno, dzieci się wyprowadziły.
- A w noc pożaru, gdzie pani była?
- U siebie. Pan Jonathan zadzwonił, że będzie nocował w biurze, więc nie jestem mu potrzebna.
- Ach, więc pani wiedziała, że on tam spędzi noc.
- No, tak. - niechętnie potwierdziła kobieta.
- Wiedziała pani, że Jonathan zapisał pani w testamencie pięćdziesiąt tysięcy?
- Dzisiaj rano się dowiedziałam. W kancelarii.
- A mnie mecenas Fox powiedział, że Jonathan bardzo nalegał, żeby wszyscy wymienieni w testamencie wiedzieli o tym i mecenas osobiście wszystkich poinformował. Panią również.
- No tak ... faktycznie.
- Ile zapłaciła pani swojemu sąsiadowi za podpalenie zakładu pogrzebowego?
- Co pan? Co pan mówi? - kobieta zbladła.
- Dla pani nie było nic prostszego, niż wrzucić kopertę z pieniędzmi do skrzynki na listy George'a Kinga.
Nadinspektor przyglądał się kobiecie. Milczała.
- Joan?
- Nadinspektorze, czy jak ktoś zrobił coś złego, ale powie wszystko od razu, to dostanie mniejszy wyrok?
- Wszystko rozstrzyga się w sądzie, ale to możliwe.
- To ja już lepiej powiem prawdę. To na karciane długi syna. Akurat pięćdziesiąt tysięcy.
- Wiem, mój posterunkowy już to sprawdził.
- Synowi grozili śmiercią. Pan by pozwolił, żeby pana dziecko zabili? Ale syn dostanie te pieniądze, prawda? Dostanie?

niedziela, 12 października 2014

12. Motocykl




- Triumph - westchnął posterunkowy White i dodał rozmarzonym głosem. - Kiedyś kupię sobie taki sam.
Posterunkowy Black również oglądał rozbity motocykl.
- Chyba uda się go naprawić? - posterunkowy White delikatnie dotknął rozbity reflektor i wgnieciony zbiornik paliwa, a po chwili dodał. - Ale, że dziewczyna tym jeździ, to w życiu bym nie powiedział. Fiu, fiu. Przecież to sześćsetka.
- Co ty, White? - zdziwił się Black. - Nie wiesz? Tym jechała Greta Donaldson. Kiedyś jej ojciec jeździł na wyścigach a teraz jej brat i ona. Karetka powinna ją zawieźć do warsztatu na naprawę a nie do szpitala. He, he. Wyglądało, że się trochę połamała.
- Ale to i tak lepiej niż kark skręcić, co nie? Ta jej pasażerka też z branży?
- Nie wiem. Ale nie miała dzisiaj szczęścia.
Do posterunkowych podszedł nadinspektor Peter Wilson i pochylając się nad motocyklem, powiedział.
- Właśnie dzwonili ze szpitala. Ta Donaldson ma złamaną nogę, potłuczone żebra i jakieś obtarcia. Nic jej nie będzie. Ta druga złamała kark. Nie miała szans. White, wy piszecie raport. A jak napiszecie, to go potem chociaż raz przeczytajcie, bo ostatnio to ...
- Tak jest, Sir - podrapał się po głowie posterunkowy.

XXX

- Kim była ta, która zginęła? - spytał nadinspektor Wilson, wchodząc do pokoju posterunkowych.
Black podniósł głowę znad klawiatury.
- Julie Graham. Mistrzyni hrabstwa. Wyścigi motocyklowe. Świetna. Dałaby radę niejednemu facetowi.
Nadinspektor odniósł wrażenie, że głos posterunkowego się załamał.
- Znaliście ją? - spytał nadinspektor.
- Nie, ale żal dziewczyny. Młoda. Co to jest dwadzieścia lat? Moja najmłodsza siostra jest w jej wieku.
Do pokoju wszedł posterunkowy White i wycierając ręce w papierowy ręcznik, powiedział dumnym głosem.
- Sir, już mam raport. 
Posterunkowy podszedł do drukarki i wyjął kartki. Już podawał je nadinspektorowi, gdy cofnął rękę.
- O, cholera! Zapomniałem przeczytać, Sir.
- Potem mi to przyniesiecie, a na razie powiedzcie własnymi słowami, co napisaliście.
Nadinspektor Wilson usiadł na krześle.
- Wypadek miał miejsce w nocy, dokładny czas jeszcze ustalamy. Na drodze pomiędzy Lichtown a Piston. Droga jest w bardzo złym stanie. Korzystają z niej przede wszystkim mieszkańcy Piston. Nie jest oświetlona. Odludzie. Ostatnio jak były te ulewy ... No wie pan, Sir? ... to jeszcze bardziej wypłukało drogę. Sprawdziłem, że władze już ją wpisały do planu remontów na najbliższy miesiąc. Sam z siebie sprawdziłem, Sir. Dobrze zrobiłem, prawda?
- Bardzo dobrze, ale usuńcie to z raportu. Informacja o planie remontów w hrabstwie nie ma znaczenia w sprawie.
- Tak jest, Sir - powiedział rozczarowany posterunkowy i kontynuował. - Motocykl jechał z prędkością około 50 mil na godzinę. 
- To już pewne? - spytał nadinspektor.
- Tak, wiem od techników. Ale na końcowe ustalenia jeszcze czekamy. 
- Byli jacyś świadkowie?
- Nikt się nie zgłosił, Sir.

XXX

- Proszę przyjąć wyrazy współczucia - powiedział nadinspektor Wilson, gdy Lisa Graham, matka ofiary, wprowadziła go do salonu. 
- Dziękuję. Od kiedy zaczęła jeździć, nie było dnia żebym się nie bała.
- Czy pozwoli pani, że zadam kilka pytań?
- Ale przecież to był wypadek, prawda?
- Śledztwo jest w toku.
- Rozumiem.
- Czy córka przyjaźniła się z Gretą Donaldson?
- Od podstawówki. Siedziały zawsze w jednej ławce. Słuchały tej samej muzyki. Podkochiwały się w tych samych chłopcach - Lisa Graham uśmiechnęła się. - Wydaje mi się jednak, że o ile moja córka naprawdę lubiła Gretę, to Greta była zazdrosna, zawistna. Moja córka lepiej się uczyła, no i najważniejsze dla dziewczyn w tym wieku, pierwsza miała chłopaka. I to kapitana szkolnej drużyny koszykówki.
- Czy przyszłoby pani do głowy, że Greta mogłaby z zazdrości zrobić coś głupiego? Jakoś zaszkodzić pani córce?
- Pół roku temu Julie miała wziąć udział w bardzo ważnych zawodach. Ale miała zatrucie pokarmowe i sam pan rozumie. Pamiętam, że powiedziała mi wtedy, że to mogło być coś, czym poczęstowała ją dzień wcześniej Greta. Ale nie było pewności.
- Może coś jeszcze?
- Greta nie podwiozła kiedyś mojej Julie do domu, tylko zostawiła ją na środku szosy. Pokłóciły się o jakieś głupstwo. Nie zostawia się kogoś w środku nocy na szosie. No, panie nadinspektorze! Są granice. Na szczęście nic się nie stało. … Wtedy.
- Dziewczyny pogodziły się?
- Julie mówiła, że tak.
- Kiedy dziewczyny zainteresowały się motocyklami?
- Ojciec i brat Grety jeżdżą. Dla niej to coś oczywistego. I wciągnęła w to Julie. Okazało się, że córka ma talent. Pokażę panu zaraz jej wszystkie trofea - powiedziała kobieta z dumą, jakby zapomniała na chwilę o tragedii.
- Rywalizowały ze sobą?
- Powiedziałabym, że moja Julie robiła swoje. Bardzo się starała. Dla niej to nie była kwesta rywalizacji z Gretą. Córka chciała jak najlepiej jeździć. Zwycięstwa były bardzo ważne, ale niejako przy okazji.
- Co pani myśli o tym wypadku? Jakie są pani odczucia?
- Pyta pan, czy mam pretensje do Grety, że moja Julie zginęła? Tak, mam. Ale mam też nadzieję, że kiedyś, niedługo, przyjdzie dzień, że jej wybaczę.

XXX

- Proszę wyłączyć silnik - powiedział nadinspektor Wilson, pokazując równocześnie, o co mu chodzi.
Mężczyzna wyłączył silnik i zdejmując kask, obcesowo poinformował.
- To prywatny teren.
- Pan Gary Donaldson? Jestem z policji. Nadinspektor Peter Wilson. Chciałbym z panem porozmawiać o wypadku pana córki i jej koleżanki.
- Oczywiście. Zapraszam do garażu.
Nadinspektor rozejrzał się po ogromnym wnętrzu. Stało tu kilka motocykli, które zrobiłyby wrażenie na każdym mężczyźnie. Nadinspektor nie był wyjątkiem.
- O co chciałby pan mnie spytać, nadinspektorze? - Gary Donaldson zauważył zainteresowanie nadinspektora. - Potem oprowadzę pana, jeśli pan zechce.
- Taak ... więc ... zasadniczo ... chodzi o to, że ... - nadinspektor z trudem oderwał wzrok od najbliższego motocykla. - Jak pan ocenia umiejętności swojej córki jako motocyklisty?
- Weszła w wyścigi, bo ja i jej brat się tym zajmujemy. Moje nazwisko otwiera jeszcze kilka drzwi. Ale, mówię to z przykrością, mistrzem świata nigdy nie będzie. Jeździ poprawnie, nawet bardzo dobrze, jej umiejętności są więcej niż wystarczające do jazdy po drogach, ale w wyścigach, będzie miała dużo szczęścia, jeśli zajmie kiedyś trzecie miejsce. I to przy założeniu, że w wyścigu nie będzie brała udziału czołówka. Brakuje jej tej iskry bożej. Niestety.
- A Julie Graham?
- Urodzony talent i pracowita, szybko się uczyła. Żal dziewczyny. Rzuciłaby świat na kolana. Szkoda, wielka szkoda.
- Jak córka reagowała na sukcesy koleżanki?
- Wie pan ...  powiedziałbym, że była zazdrosna. To chyba najlepsze określenie.

XXX

- Lekarze pozwolili mi z tobą porozmawiać.
- To niech pan rozmawia - odpowiedziała Greta Donaldson, nie patrząc nadinspektorowi Wilsonowi w oczy.
- Skąd jechałyście?
- Wracałyśmy do domu z kina. To znaczy z Pleading.
- Dobrze znasz tę drogę?
- Mieszkam w Piston, codziennie tamtędy jeżdżę, no to chyba oczywiste, nie? Zapaliłabym. Ma pan szluga?
-  Tu jest szpital. Zakaz palenia. Z raportu biegłych wynika, że miałyście wypadek, ponieważ wjechałaś w dziurę przy szybkości 50 mil na godzinę. Znasz tę drogę, więc wiesz, jak wygląda zwłaszcza po ulewach i, że taka prędkość nie jest wskazana.
- Może wiem, może nie wiem.
- Nasi ludzie sprawdzili. Tę dziurę, w którą wjechałyście widać z daleka mimo braku latarni w tym miejscu. Reflektor motocykla wystarczy.
- I co z tego?
- Wiedziałaś, co się stanie z pasażerem po wjechaniu w dziurę przy tej prędkości.
- Co pan sugeruje?
- Zabiłaś Julie Graham.
- Co pan gada? Może pan nie zauważył, ale jesteśmy w szpitalu, a ja tu leżę połamana.
- Tylko, że ty żyjesz i jutro stąd wyjdziesz.
- O kulach.
- Ale żywa. A Julie skręciła kark, bo wystrzeliła na asfalt jak z katapulty.
- Żeby pan widział, jak leciała.
- Widzę, że cię to bawi.
- Ani trochę.
- Zanim zadzwoniłaś po pomoc, doczołgałaś się do Julie, żeby się upewnić, że nie żyje. Nie żyła. Zginęła na miejscu. Wystarczyło sprawdzić. Ale ty drugi raz skręciłaś jej kark. Już mamy wyniki sekcji.

XXX

- Lucy? Śpisz?
- Prawie. A co? - spytała Lucy zaspanym głosem, nie odwracając się w stronę Petera.
- Poważnie zastanawiam się nad kupnem motocykla - powiedział szeptem Peter. - Myślałem o czymś naprawdę szybkim. Już sprawdzałem w internecie. No i mam w Londynie kumpla, który się na tym zna. Doradziłby mi coś fajnego. Pojadę do niego w przyszłym tygodniu. W banku mam trochę kasy. Miało być na remont i nowe meble, ale co tam. Lucy? Lucy? Śpisz?

Olga Walter